Komu w procesie wychowania religijnego wtłoczono do głowy i serca pojęcie Boga jako groźnego stróża moralności, ten później może czuć do Boga wielorakie urazy. A przecież Bóg jest miłością – to także jedna z ważniejszych lekcji z zamieszania wokół Nergala.
W ostatnich tygodniach właściwie wszystkie środki masowego przekazu nagłaśniają bluźniercze zachowanie i takież publiczne wypowiedzi muzyka, przyznającego się do swojej nienawiści dla wiary i Boga. Dał do tego wystarczająco mocne dowody. Bieda w tym, że to podłe zachowanie przez sąd w naszym katolickim kraju zostało nie tylko usprawiedliwione, ale wręcz nazwane swoistą formą sztuki, wpisaną w stylistykę grupy Behemot.
Telewizja publiczna zaangażowała go jako eksperta muzycznego, stwierdzając, że swoim zachowaniem, wypowiedziami, postawą nie narusza chrześcijańskiego systemu wartości i norm społecznych oraz nie obraża niczyich uczuć religijnych. Faktycznie, trzeba wielkiej sztuki, by bluźnierstwo i pogardę wobec Boga, Ewangelii i ludzi wierzących uznać za artystyczną formę wyrazu.
Choć sam w młodości miałem do czynienia z muzyką, nigdy nie przypuszczałem, że doczekam takich czasów, kiedy to nienawiść do Boga i ludzi wierzących będzie dla kogoś źródłem muzycznej inspiracji i zostanie to w taki sposób określone przez Wymiar Sprawiedliwości Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Doprawdy Nie o taką Polskę żeśmy walczyli, jak powiada klasyk.
Tymczasem nienawiść jest jakąś potężną awersją emocjonalną, przeradzającą się w czynną agresję wobec znienawidzonej rzeczywistości. Zmierza do jej zniszczenia i stanowi gwałtowny protest przeciw samemu jej istnieniu. Nie może się pogodzić ze współistnieniem siebie i rzeczywistości, której nienawidzi. Jeśli zaś tym znienawidzonym jest Bóg, to konsekwentnie przestają się liczyć wszelkie normy zachowań, które jak wierzymy, opierają się na zasadach prawa Bożego, czyli Dekalogu.
Człowiek negujący Boga, w Jego miejsce stawia siebie, gardząc i walcząc z tym wszystkim, co może mu o Bogu i Jego prawach przypominać. Daje tu znać o sobie pierwsza pokusa z raju: Gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło (Rdz 3,5).
Nienawiść do Boga jest największym złem moralnym, bo wprost sprzeciwia się najważniejszemu przykazaniu: miłości Boga. Na ten temat bardzo jasno wypowiedział się już w 1956 roku papież Pius XII: Nienawiść do Boga jest tak wielkim wykroczeniem, że większego człowiek nie może już popełnić, człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boże, przeznaczony do cieszenia się doskonałą Jego przyjaźnią, mającą trwać na zawsze w niebie. Nienawiścią do Boga bowiem jak najbardziej człowiek zostaje oddzielony od Najwyższego Dobra; przez nią jest popychany do odrzucenia od siebie i od swoich bliskich wszystkiego co od Boga pochodzi, wszystkiego co z Bogiem łączy, wszystkiego co prowadzi do cieszenia się Bogiem, czyli prawdy, cnoty, pokoju, sprawiedliwości (Enc. Haurretis aquas).
Zapewne można by wymienić wiele źródeł, z których wypływa zatruta woda nienawiści Boga. Chciałbym zwrócić uwagę na jedno z nich, za które w pewnym sensie i my, czyli księża, wychowawcy, a przede wszystkim rodzice ponosimy odpowiedzialność. Chodzi mianowicie o błędny obraz Boga przekazany naszym wychowankom.
Komu w procesie wychowania religijnego wtłoczono do głowy i serca pojęcie Boga jako groźnego stróża moralności, ten później może czuć do Boga wielorakie urazy. A przecież Bóg jest miłością. Tylko skąd ten człowiek ma o tym wiedzieć, skoro odpowiedzialni za jego wychowanie religijne mu o tym nie mówią. Tak jednostronny i fałszywy obraz Boga sprawia, że z tak ukazywanym Bogiem człowiek nie może się pogodzić, a z biegiem czasu zaczyna Go nawet zwalczać.
Jeśli więc chcemy uchronić młode pokolenie przed takimi sytuacjami jak ta, która bulwersuje dziś nasze katolickie społeczeństwo, to trzeba im pokazać prawdziwy obraz Boga. I bardziej niż słowami trzeba go ukazywać swoim życiem. Nie chodzi przecież o wynajdowanie argumentów racjonalnych, bo te są po prostu niewystarczające. O Bogu mówi się życiem. Nienawiść może być zwalczona przez miłość, a nie przez filozoficzne czy teologiczne argumenty. Kto nie zmienia serca, ten nie zmienia niczego.
I na koniec wróćmy jeszcze do kwestii, która stała się bodźcem do napisania tego felietonu. Moim zdaniem przy całym złu opisywanego wydarzenia trzeba jednak zauważyć coś pozytywnego.
Od wielu lat przestaliśmy mówić o szatanie; na kazaniach, na katechezie, nawet na rekolekcjach, jakby go już nie było. I oto nagle wszystkie gazety o nim piszą, nie tylko katolickie, ale nawet te najbardziej lewackie.
Może robią to w sposób pobłażliwy, prześmiewczy, szyderczy… jakkolwiek nieudolnie by o nim nie pisali, to przypominają, że on realnie istnieje. Nie poświęca się przecież tyle limitowanego miejsca w mediach komuś, kto nie istnieje.
A to jest ważne ostrzeżenie dla wielu z nas.