Reklama

W ciągu wieków również w Kościele kobiety uważano za istoty „konstytucyjnie” niższe od mężczyzn, nieczyste, słabsze intelektualnie, psychicznie i moralnie, niezdolne do wielu zajęć (na czele z tymi związanymi z władzą).

 
Czy do tematu emancypacji kobiety w Kościele może przystawać podtytuł: „prawdziwa czy fałszywa reforma”? Czy nie lepiej byłoby raczej powiedzieć: „dzieło ledwie rozpoczęte”?

 

Dlaczego w ogóle uznajemy za ważne podjęcie tematu, który przez wieki wydawał się nie istnieć? Kobiety milczały, decydowano za nie – i wszyscy wydawali się zadowoleni. Czy możliwe jest utrzymanie dziś tego stanu?

 

Ruch emancypacji kobiet, stojący w bezpośrednim związku z industrializacją i modernizacją, przyniósł zmianę w całej kulturze Zachodu. Problem kobiecy narastał od dawna – nie sądźmy, że chodzi tu o ostatnie dziesięciolecia. Nie posługiwano się powszechnie (dla niektórych ciągle jeszcze alergicznie odbieranym) terminem „feminizm”, kiedy Pius XII przy okazji zjazdu Międzynarodowego Związku Katolickich Lig Kobiecych w 1947 roku kierował do kobiet takie oto słowa:

 

„Nie wystarczy być osobą dobrą, czułą i hojną. Trzeba być mądrą i silną (…). Waszym zadaniem jest, ogólnie mówiąc, praca na rzecz uczynienia kobiety bardziej świadomej swoich świętych praw, obowiązków i siły na drodze kształtowania opinii publicznej, przez jej codzienne kontakty, a także wywieranie wpływu na prawodawstwo i rządy poprzez właściwe wykorzystanie jej prerogatyw jako obywatela.”

 

Nie było więc jakiegoś radykalnego przełomu, kiedy w soborowym Orędziu do kobiet (1965) napisano: „Nadchodzi, nadeszła już godzina, w której powołanie niewiasty realizuje się w pełni. Godzina, w której niewiasta swoim wpływem promieniuje na społeczeństwo i uzyskuje władzę nigdy dotąd nie posiadaną”.

 

Drugi Sobór Watykański, który sprawą kobiet w szczególny sposób się nie zajmował, wzmocnił jednak poczucie wagi kobiecego problemu. Od lat 60. coraz częściej w dokumentach Kościoła pojawiają się zatem sformułowania o kobiecej godności i prawach. Uznano bowiem, że kobieta ma potrzebę wykorzystania swojej twórczej energii poza domem, w działalności publicznej.

 

Z tradycjonalistycznych pozycji najłatwiej widzieć miejsce kobiety w rodzinie, nieco trudniej w życiu publicznym (choć – jak widzieliśmy – doszło tu do dużego postępu), ale najtrudniej w życiu Kościoła.

 

Z tym problemem borykamy się albo go ignorujemy. Mimo iż słyszymy, że ,,kobiety winny uczestniczyć w życiu Kościoła, nie podlegając żadnej dyskryminacji, również w zakresie konsultacji i wypracowywania decyzji”.