Posłaniec
“Jesteśmy opuszczeni jak zabłąkane dzieci w lesie. Kiedy stoisz przede mną i patrzysz na mnie, co wiesz o moich bólach i co ja wiem o twoich? A gdybym padł przed tobą na kolana i płakał, i opowiadał, co wiedziałbyś o mnie więcej niż o piekle, które ktoś określił ci jako gorące i straszne? Już dlatego my ludzie powinniśmy stać naprzeciw siebie tak zamyśleni i współczujący, jak przed wejściem do piekła”.
Franz Kafka: List do Oskara Pollaka (tłum. G. Herling-Grudziński)

Jest taki wiersz Tadeusza Różewicza. Nosi tytuł “Biedny poeta Stachura”. Utwór opowiada o Stachurze, który, wedle słów poety “ był jak motyl w pajęczynie” i o ich jedynym spotkaniu. Spotkali się w jakimś domu pracy twórczej, kiedy to Stachura przyszedł do pokoju Różewicza prosząc o kartkę. “Powiedziałem że mam tylko papier z makulatury w kratkę”. Stachura wziął trzy kartki, uśmiechnął się, podziękował, odszedł.

 

Rozmowa, jakich wiele. Krótka, dorzeczna, sensowna, poprawna. Coś jednak Różewiczowi nie daje spokoju. Coś, co każe mu pamiętać o tej sytuacji przez wiele lat. “Czasem myślę że chodziło mu o coś innego”. Pojawia się wątpliwość, czy Stachura przyszedł jedynie po kartkę? Może szukał w pokoju Różewicza czegoś jeszcze?

 

Po co przychodzi poeta do poety, człowiek do człowieka? Może “chodziło o jego i moje o nasze życie”. O rozmowę, kontakt, zrozumienie, współczucie. O bycie z drugim. Co wcale nie jest łatwe. Trudno przestać koncentrować się na tym wszystkim, co wysuwa się na pierwszy plan. O kartkach papieru, o obiedzie do zjedzenia za kwadrans, o pracy do wykonania na jutro, o tym wszystkim, co paradoksalnie staje się bliższe nam, niż drugi człowiek.

 

Na płaszczyźnie “rzeczy” wszystko jest sensowne, poprawne, wygodne, na płaszczyźnie “drugiego” nic już takim nie jest.

 

Bycie z drugim człowiekiem wymaga czasu. Wymaga cierpliwości. Otwarcie się na czyjś ból, obawę, niepokój to rezygnacja z własnego spokoju. Wymaga porzucenia obojętności. A nade wszystko – wymaga szczerości.

 

Trudno więc o prawdziwy kontakt. Trudno o autentyczną, głęboką relację w której jest miejsce na powagę należną najważniejszym tematom – śmierci, chorobie, nieszczęściu, wątpieniu. Trudno o relację dotykającą najgłębszych pokładów naszego doświadczenia. A takie relacje są potrzebne. Bo ile razy ktoś przyjdzie, poprosi o kartki, o cokolwiek, po prostu zwróci się – może ten ktoś nie kartek czy czegokolwiek szuka, tylko Człowieka. W którym mógłby zobaczyć samego siebie, z którym mógłby przezwyciężyć samotność, odrzucenie. Zwłaszcza w kontekście śmiertelnej choroby to poszukiwanie jest szczególnie ważne i szczególnie trudne.

 

Cudze cierpienie nie jest tym, czym lubimy się dzielić, choroba nie jest tym, o czym lubimy rozmawiać. Ale obojętność to krzywda wyrządzona nie tylko osobie, która szukała kontaktu. To także krzywda wyrządzona sobie. Długo możemy się potem zastanawiać, czy przypadkiem nie “chodziło o jego i moje o nasze życie”.

W 1993 roku odwiedzałem na oddziale zakaźnym w Krakowie osoby z wirusem HIV. Pośród tych pacjentów znajdowało się tam dwóch moich znajomych, narkomanów. Prosili mnie zawsze, gdy ich odwiedzam, abym nie zapominał kupić im papierosów. Jeden z nich nie żyje już od kilku lat. Była też młoda kobieta w ciąży. Następnego roku musiałem wyjechać z Krakowa. Nie wiem co się dzieję u niej, czy była wtedy taka ładna na chłopca czy dziewczynkę?

 

Ten wiersz Różewicza, to taki mój prywatny rachunek sumienia. To pytanie: kto do mnie przyszedł po kartkę papieru? Ilu z nich jedynie kartkę otrzymało? Być może zbyt wielu.