Bóg nie zsyła bezpośrednio ani nie pragnie bólu, cierpienia, śmierci i chorób. Bóg nie karze ludzi, zsyłając zło.

Doszedłem do przekonania, że część ludzi wierzy w Boga tyrana. We współczesnym rozumieniu tyran to absolutny władca, który rządzi za pomocą terroru, zadając śmierć, skazując na tortury i stosując represje. Naturalnie większość poddanych nie wchodzi tyranowi w drogę. Nie tylko dlatego, że się boją, ale także dlatego, że za wszelką cenę chcą przetrwać reżim.

Autorzy listów zawierających sugestię, że Bóg najprawdopodobniej ukarał moją siostrę za jej przewinienia lub że cierpieniem zasłużyła sobie na niebo, wierzą właśnie w Boga tyrana. Tracey jest jedną z najwspanialszych, najszlachetniejszych osób, jakie znam. Koncepcja, zgodnie z którą w życiu chodzi przede wszystkim o przetrwanie okresu panowania reżimu, ma się dobrze i jest zakorzeniona w świadomości ludzi znacznie głębiej, niż chce my przyznać. Pokazuje swą ohydną twarz, kiedy robimy lub mówimy coś, czego nie powinniśmy zrobić lub powiedzieć, po czym uderzamy się w palec u nogi. Może nam się wtedy wydawać, że Bóg daje nam natychmiastowy sygnał ostrzegawczy. Zgodnie z tym poglądem Bóg toleruje złe zachowanie tylko do pewnych granic. Jeżeli je przekroczymy, przerywa zabawę i przypomina nam, kto tu rządzi. Palce u nóg to jednak jedna rzecz, a czterokończynowy paraliż to już zupełnie co innego.

Tego rodzaju myślenie kryje się za skandaliczną maskaradą łańcuszków listowych, przedstawianych jako „wskazówki modlitewne” do świętego Judy „odspraw beznadziejnych”. Jeżeli dokładnie wykonamy wszystkie absurdalne instrukcje zawarte w tych listach, Bóg spełni nasze prośby. Jeżeli modlitwy nie zostają wysłuchane, to znaczy, że coś przegapiliśmy.

Czasami w liście łańcuszkowym znajduje się ostrzeżenie, że Bóg w swoim gniewie ukarze najmniejsze nawet odstępstwo od instrukcji. Większość ludzi nie traktuje tego poważnie. I bardzo dobrze, ponieważ Boga sprowadza się tu do roli tresera w ziemskim cyrku, który trzaska boskim biczem, kiedy przeskakujemy przez odpowiednie obręcze.

Najdziwaczniejszy paradoks widoczny jest jednak w wierze, że to Bóg będzie przeskakiwał przez obręcze i będzie nam przychylny, kiedy spełnimy wymogi łańcuszka. Powiedzmy więc jasno: nie musimy zapisywać modlitwy na karteczce i zostawiać jej w dziewięciu kościołach lub wysyłać dziewięciu e-maili, aby Bóg nas wysłuchał i poważnie potraktował nasze modlitwy.

Czasami słyszy się, że koncepcja, według której Bóg bezpośrednio zsyła nam lub pragnie naszego bólu, cierpienia, śmierci i chorób, odpowiada „starotestamentowemu obrazowi Boga”. W Starym Testamencie, jak powszechnie wiadomo, są fragmenty, które potwierdzają takie wyobrażenie: roztrzaskiwanie główek niemowląt o skały, uśmiercanie wrogów, mordowanie pierworodnych synów całego narodu. Jeżeli jednak do Starego Testamentu podejdzie się całościowo i z kulturowym wyczuciem, okaże się, że jest to długa i skomplikowana opowieść o zbawieniu i o tym, że Bóg pragnie dla nas życia, nie śmierci.

Przedstawianie Boga jako tyrana jest zgrabnym, ale przerażającym wyjaśnieniem głębokiego bólu, jaki spotyka niektórych ludzi. Przecież cierpienie musi mieć jakieś źródło, a kiedy cierpią niewinni, pozostali dochodzą do wniosku, że musiał je bezpośrednio zesłać Bóg. Celowo używam tu słowa bezpośrednio. Wierzę, że część odpowiedzialności za moralne i fizyczne zło istniejące w tym świecie spoczywa na Bogu, ale tylko w „pośredni” sposób.

 

Wyobrażam sobie, że Bóg mógł powołać do życia świat lepszy niż ten; ale nie jestem tego pewien. Wziąwszy pod uwagę fakt, że chciał obdarzyć człowieka wolną wolą, umożliwiającą nawet odrzucę nie Jego samego, a posiadanie takiej wolności daje ludziom możliwość dokonywania destrukcyjnych wyborów, być może powinniśmy uznać, że jest to najlepszy z możliwych światów. Tak czy inaczej, musimy żyć w takim świecie, jaki mamy. Odrzucam więc pogląd uznający Boga za absolutnego władcę, który rządzi za pomocą terroru, zadaje śmierć, skazuje na tortury i stosuje opresje, przede wszystkim dlatego, że nie dostrzegam nic podobnego w osobie i działalności Jezusa, ale również dlatego, że nie mógłbym szczerze kochać takiego Boga. Odwracając zdanie z czwartego rozdziału

Pierwszego Listu św. Jana, można by powiedzieć, że „doskonały lęk usuwa miłość”. Potrzebna mi jest „bojaźń Boża” w najbardziej tradycyjnym znaczeniu tego zwrotu, czyli chcę być pełen czci wobec Boga, chcę w trwodze i zachwycie przyjmować Jego obecność i Jego stworzenie, ale chcę też miłością odpowiedzieć na Jego miłość. Ażebym mógł to zrobić, nie mogę się bać.

Moim zdaniem nikt nie mógłby szczerze kochać Boga, jeżeli naprawdę wierzylibyśmy, że On zabija dzieci, zsyła raka piersi, czyni ludzi niepłodnymi i aranżuje wypadki samochodowe, aby wyrównać z nami rachunki. Taki Bóg przypomina raczej małego bożka, drobnego satrapę, któremu przydałyby się ćwiczenia z panowania nad gniewem, by nauczył się, jak przekształcić negatywne emocje w twórcze działanie, a nie w destrukcję.

Co więcej, jeżeli Bóg rzeczywiście zajmowałby się zsyłaniem zła na ludzi, można by przypuszczać, że zacznie od najgorszych grzeszników, od prawdziwych tyranów tego świata, a resztę zostawi sobie na później. A tak przecież nie działa.

Skąd więc czerpię niezachwiane przekonanie, że Bóg nie ma z natury morderczych zapędów? Po pierwsze, w 1 J 1, 5 czytamy, że „Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności”. Nie chciałbym zostać oskarżony o „dowodzenie wersetami” – tę nieszczęsną religijną chorobę, która objawia się przekonaniem, że jakiś fragment Pisma świętego, na pozór potwierdzający poglądy osoby cytującej, zamyka dyskusję na dany temat. Jeżeli jednak przytoczony wers odczytamy w kontekście całego Pierwszego Listu św. Jana, zauważymy, że jest to kazanie o Bożym świetle jaśniejącym w Jezusie i przez Jezusa. List ten został napisany pod koniec I wieku n.e., prawdopodobnie do Kościoła w Efezie.

Wydaje się, że ma on na celu odrzucenie pojawiającej się w tym czasie herezji, która kładła nacisk na duchową naturę Jezusa kosztem prawdy o Wcieleniu. Święty Jan stara się wytłumaczyć, że Jezus jest światłością Boga, która objawia się w tym świecie w Jego ofiarnej miłości do ludzi i poprzez nią. Ci zaś, którzy chcą chodzić w światłości, muszą kochać bliźnich tak, jak Jezus nas umiłował.

 

Tekst pochodzi z książki ojca Richarda Leonarda SJ „Gdzie do diabła jest Bóg”zobacz więcej