Dziecko w obliczu złego
Dziecko, nawet jeśli nie jest ochrzczone, nie może być oddane całkowicie mocy złego. Przeciwne wyobrażenie pokutowało długo w augustyńskiej wizji grzechu pierworodnego. Wielki teolog uległ złudzeniu podobnemu do Nikodema… Jak ewangeliczny starzec myślał nazbyt „fizycznie” o powrocie do matczynego łona, by „powtórnie” z niego się wyłonić, tak Augustyn użył – nadużył – słów Jezusa dla poparcia swego spojrzenia na pierworodną grzeszność.
Argumentem za jej powszechnością stało się dla niego pojmowanie wypowiedzi Jezusa w sensie powszechnej konieczności „powtórnego” narodzenia, co miało zakładać, że pierwsze narodzenie jest u wszystkich ludzi, także u Maryi, obciążone grzechem… Dopiero angielski teolog Beda Wielebny zauważył, że w przypadku Jana Chrzciciela, uświęconego już w łonie swej matki, „powtórne” narodzenie poprzedziło „pierwsze”. Umożliwiło to relatywizację fizyczno-czasowego wymiaru „zrodzenia z Ducha”, o którym mówi Jezus, otwierając drogę do pierwotnego znaczenia i do przyjęcia, że w przypadku Maryi owo zrodzenie dokonało się nie tylko „z góry”, ale i „od początku” – w Jej niepokalanym poczęciu.
Światło Maryjnej tajemnicy rozjaśnia także nasze poczęcie jako dokonane w Bogu.
W tej mierze, w jakiej ludzkie życie poczyna się za pośrednictwem rodziców – a głębiej, z udziałem jakże długiego ciągu przodków, poczynając „od Adama i Ewy” – nasz początek jest obciążony grzesznością, zwaną „pierworodną”, pochodzącą z pierwszego grzechu. Jednak w naszym poczęciu jest obecny również element Boży, pochodzący bezpośrednio od Stwórcy, gdyż jak uczy Kościół, „dusza duchowa zostaje stworzona bezpośrednio przez Boga”. Współcześni teologowie podkreślają słusznie, że „bezpośredniości” nie wolno tu pojmować tak, jak gdyby wykluczała ona pośrednictwo rodziców, ale raczej oznacza ona Boski, święty i czysty element w ludzkim początku, o którym wspomina Nowy Testament: nasz początek ukryty jest w Bogu, w Chrystusie, skoro w Nim Ojciec wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem (Ef 1, 4).
Gdy Kościół odnosi tę wypowiedź o nas do Maryi – jako słowo Boże na Jej uroczystość Niepokalanego Poczęcia – to nie wyklucza nas z Maryjnej tajemnicy, lecz odsłania to, co następuje – w nas samych.
Właśnie dlatego, że niepokalane poczęcie Maryi objawiło z wyjątkową czystością Jej odwieczny początek w Chrystusie, możemy rozpoznać, że także nasz początek jest w Nim ukryty. W tej mierze, w jakiej i my jesteśmy stworzeni w Chrystusie, nasz początek – ukryty w Nim – jest „święty i nieskalany”. W tej mierze jednak, w jakiej nasz początek obciążony jest zarazem pierworodnym grzechem, ukrycie ma także – w przeciwieństwie do Niepokalanej – grzeszny charakter. Dopiero chrzest święty jest znakiem (sakramentalnym!) odkrycia „pierworodnej łaski”, w której wyraża się nasz początek w Chrystusie, zarazem powołanie, zgodnie z którym mamy się stawać tacy, jacy w Chrystusie od początku jesteśmy – święci i niepokalani.
Gdy w chrzcie rodzi się dziecko Boże, wyłania się to, co w człowieku najgłębsze – jego początek, objawiający powołanie całego życia jako coraz pełniejsze stawanie się tymże dzieckiem… Ale droga kryje w sobie zagrożenia, związane z uwikłaniem małego człowieka w słabości zarówno własne, jak i jeszcze bardziej otoczenia. Trzeba się faktycznie wyzbyć wielu dziecinnych cech, a dorośli nie pomagają dziecku, gdy czynią wszystko, by wyrosło ono na ich obraz, opaczną, wykoślawioną wersję, perwersję Bożego dziecięctwa…
Deprawowanie dzieci osiąga dzisiaj niesłychane rozmiary. Zło, które zawładnęło ludźmi w początku dziejów, szuka nieustannie nowych ofiar, ciągle od początku – jakby podobało mu się zaczynać od dzieci, łatwych do takiej deprawacji. Dziecko w obliczu złego wydaje się bezradne, bezsilne, zwłaszcza gdy jest kuszone pod pozorem określonego dobra, zgoła miłości. Nietrudno je zwieść, uwieść. I gdy już ulega, wtedy zaczyna się nowe zło, krąg ofiar powiększa się jako błędne koło złego. Rośnie liczba dorosłych, którzy nie wiedzą nawet, że są nieszczęśliwymi, niespełnionymi dziećmi…
Zło zmienia dzieci nie do poznania. Szokujące bywa zestawienie ciemnego końca i zapomnianego początku, którego przypomniana jasność obezwładnia, poraża, jak wobec fotografii, wyzwalającej okrzyk: „A któż to jest ten dzidziuś w kaftaniku? / Toż to mały Adolfek, syn państwa Hitlerów!”.
Jakie zło wypaczyło to dziecko? Z odpowiedzią śpieszy inny poeta, przeciwstawiając uczonym dywagacjom o „transgresji”, która „w obłęd wprowadziła kulturę”, po prostu: „Lecz ja znam – i ogół zna – zwykłą /Prawdę, jasną nawet dla dzieci: / Ci, którym wyrządza się zło, / Sami zło wyrządzają w odwecie”. Zło rodzi nowe zło, dopóki nie zostanie zniesione – przez ofiarę dziecka, które poddaje się nie jemu, złemu, tylko bez reszty Dobremu.
Sens ofiary dziecka w obliczu złego to centralna kwestia twórczości wielkiego pisarza, Georges’a Bernanos. Bohaterowie jego powieści są niezależnie od swego wieku niczym dzieci, na pozór bezbronne i zbyt słabe, żeby stawić czoło złu w ich otoczeniu, a jednak pełne nieziemskiej mocy, dzięki całkowitemu oddaniu się w ręce Boga. Powieściowe postacie – czy to Chantal z Radości, czy ksiądz Chevance z Zakłamania, czy wreszcie tytułowy, a zarazem anonimowy bohater Pamiętnika wiejskiego proboszcza – nie podejmują żadnych działań, które po ludzku zasługiwałyby na miano niezwykłych.
Co zatem czynią? Po prostu są. Ich obecność, która dzięki duchowej postawie dziecka w oddaniu siebie Bogu jest zarazem Jego obecnością, wydobywa z ukrycia zło działające w otoczeniu. Zło się odsłania nie tylko na skutek lekceważenia, jakie budzi słabość dziecięcej postawy. Wydobywa je z ukrycia również intensywna czystość dziecięcego spojrzenia, zdolnego przenikać ludzkie serca. Tym samym widzimy – jakby z drugiej strony – że w spojrzeniu, które jest zarazem spojrzeniem Boga, głębiej aniżeli zło odsłania się w człowieku dobro jako silniejsze i ostatecznie zwycięskie.
Najpiękniejszym przykładem (nie tylko w powieściach Bernanos) tego, jak ujawnia się zło, by ulec w obliczu ujawniania się jeszcze głębszego dobra, jest opisana w Pamiętniku wiejskiego proboszcza rozmowa tytułowej postaci z matką zmarłego przed laty dziecka. Sens tej sceny wyrażają słowa owej matki, która w ostatnim liście do proboszcza zauważa:
„Rozpaczliwa pamięć o małym dziecku trzymała mnie z dala od wszystkiego, w przerażającej samotności, i wydaje mi się, że inne dziecko wyrwało mnie z tej samotności. Mam nadzieję, że księdza nie urażę, traktując go jak dziecko. Ksiądz nim jest. Niech dobry Bóg zachowa księdza takim zawsze!”.
Jak blisko i jakże daleko tu jest do protestu postaci Dostojewskiego wobec cierpienia dzieci. Trwanie w postawie buntu odsłania się jako piekło, w
którym pod pozorem miłości do dzieci kryje się zraniona miłość własna – upierająca się przy swoim spojrzeniu na zło i dobro, niezdolna do otwarcia się na obecność w cierpieniu Boga. Nie wystarczy patrzeć na dzieci; trzeba raczej spojrzenia dziecka – nie tego, które jest dla dorosłego trudne do wyobrażenia, ale tego, które się objawiło ponad wszelkie wyobrażenie – w Chrystusie, w odwiecznym Dziecku jedynego Ojca.
Trudno sobie wyobrazić spojrzenie Ukrzyżowanego na grzech, który Go przybił do krzyża – spojrzenie w ciemność piekła, które wyraża skrajne opuszczenie: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27, 46). Jednak słowa Chrystusa wyrażają więcej: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). W obliczu tej modlitwy Bernanos zauważa: „Słowa zrozumiałe dla najmniejszych dzieci, słowa, które by się chciało nazwać dziecinnymi, lecz które złe duchy, nie rozumiejąc ich, muszą sobie powtarzać od owej pory z rosnącym przerażeniem. Oczekiwały gromu, a oto jak gdyby niewinna ręka zamykała nad nimi otchłań”.