Ale przecież ja go tak kocham!

 

Czym taki układ różni się od zdrowej relacji zakochania i miłości? Przecież tu też chodzi o dawanie siebie, o opiekowanie się i przyjmowanie opieki, troszczenie się i wdzięczność za troskę. Przynajmniej z założenia. Jednak w zdrowym, dojrzałym związku role te są wymienne i dobrowolne. Małżonkowie, narzeczeni czy partnerzy realizują te postawy na rzecz ukochanej czy ukochanego obopólnie, potrzeby każdej ze stron są tak samo ważne, pozycje równorzędne. Gdy jestem chora, ty troszczysz się o mnie, przynosisz lekarstwa, gotujesz obiad. Gdy ty jesteś zmęczony, biorę na jakiś czas część twoich zadań na siebie, gdy coś cię przygnębia lub martwi, okazuję zainteresowanie i daję wsparcie. Gdy osiągam sukces – ty cieszysz się razem ze mną. Gdy rozwijasz swoje hobby, ja też zaczynam się choć trochę tym interesować – choćby tylko po to, by sprawić ci przyjemność. A ty to zauważasz i robisz mi kolejną uczuciową „przysługę”. W niedojrzałym niszczącym związku ta wymiana jest poważnie zakłócona albo wręcz nie występuje. Role są rozdane i ściśle przyporządkowane, nic w układzie nie może się zmienić, bo to grozi rozpadem. A mimo że jest fatalnie i nie do wytrzymania, strony na rozpad nie mogą sobie pozwolić. Niestety, im bardziej zagmatwany i wyniszczający układ, tym trudniej się z niego wywikłać.
 

Nie mogę z tym skończyć!

 

Możliwość odegrania scen z przeszłości i zdobycia wreszcie tego wszystkiego, czego wtedy nie udało się uzyskać, jest zbyt silną pokusą, by łatwo z niej zrezygnować. Zwłaszcza, że ta rozgrywka odbywa się na płaszczyźnie nieuświadomionej. Jeśli jedno z pary na bazie bolesnych doświadczeń wyuczyło się we wczesnym dzieciństwie, że nie może ufać własnym odczuciom (bo nic nie jest w domu jednoznaczne, rodzice zaprzeczają faktom, równocześnie twierdząc, że rzeczywistość taka właśnie jest), nie zasługuje na nic dobrego i nie jest warte miłości (skoro mimo starań, rodzic nie okazuje uczuć, nie zmienia się, nie przestaje pić, nadal jest tyranem), a negatywne, raniące, bolesne zachowania partnera (dawniej jednego z rodziców) są po prostu oznaką choroby, i że należy na nie odpowiadać jeszcze większą dawką opieki i troski, teraz, gdy to wszystko znów się dzieje, jest mała szansa, by przestało to robić. Zapalnik został włączony. Stare mechanizmy i reakcje uruchomione. To nakręca się samo.
 

Miedzy partnerami tej wymiany musiało być też coś dobrego i pociągającego. Jakaś fascynacja, jakieś nadzieje. Choćby tylko na początku. Osoby starające się o miłość, choć od dawna nie doznają żadnych pozytywnych bodźców, mają wciąż w pamięci tamte pierwsze doświadczenia. Wyolbrzymiają je, hołubią i liczą, że one znowu się powtórzą. Wystarczy się jeszcze bardziej postarać, a może on/ona się zmieni?
 

Gdzie znaleźć pomoc?

 

Samodzielnie trudno jest zobaczyć, że tkwi się w związku „bez szans”, a jeszcze trudniej wydobyć się z niego. Wszystkie mechanizmy obronne skupiają się bowiem na utrzymaniu raniącej więzi. Jeśli nawet związek się rozpadnie, pomimo usilnych starań jednej ze stron, zwykle szybko odbudowuje ona podobną relację. Z kimś innym, ale równie pasującym do jej zaburzeń, tak samo odpowiadającym jej potrzebom odgrywania bolesnej przeszłości. Wyjściem jest uświadomienie sobie tych zależności, a później nauka radzenia sobie i osobistego wypełniania braków i ran z przeszłości. Najczęściej odbywa się to w toku terapii – indywidualnej i grupowej – oraz autoterapii w grupach samopomocowych (Al-Anon dla osób współuzależnionych, DDA dla osób z rodzin z problemem alkoholowym i w inny sposób dysfunkcyjnych) .
 

Oprócz nauki konkretnych zachowań, skuteczne leczenie wymaga pierwiastka duchowego. Co niekoniecznie wiąże się z nasileniem praktyk religijnych. Chodzi raczej o odnalezienie i pogłębienie więzi z Siłą Wyższą, a następnie zbudowanie swoistego duchowego systemu bezpieczeństwa. Bowiem w przypadku skłonności do wchodzenia w raniące relacje, podobnie jak to jest z uzależnieniami, pomoc nadchodzi, gdy się „poddamy” czemuś silniejszemu niż uzależnienie i niż my sami.
 

Wyleczenie jest możliwe, choć tak naprawdę wymaga zmiany całego życia (ale dzieje się to stopniowo, w niektórych obszarach zupełnie nieinwazyjnie), poprzez zrewidowanie przekonań i „skryptów”, które nami dotychczas rządziły, a także dzięki prześwietleniu i odbudowaniu systemu wartości. Bo choć niektórych świat uczynił niezdolnymi do relacji, to w pewnej części proces ten jest odwracalny.