Człowiek wśród zombie

   Współczesny relatywizm moralny najlepiej wyraża popularna idea samorealizacji, która lansowana jest w społeczeństwach zachodnich od co najmniej kilkudziesięciu lat, a do nas dotarła wraz z odzyskaniem suwerenności. W jej myśl każdy człowiek ma prawo tak żyć, jak uważa za stosowne, byleby tylko był wierny sobie. Nikt nie ma prawa mu narzucać wartości, jakimi ma żyć, a wartości, które wyznaje, nie podlegają dyskusji. Ideologia ta stawia w centrum ludzkie „ja”, wykluczając przy tym jakikolwiek inny szerszy kontekst czy zobowiązania społeczne, polityczne lub religijne.
   Niedługo jednak trzeba czekać, by zobaczyć, że król jest nagi. Ideologia samorealizacji kompromituje się bowiem sama, ponieważ ludzkie „ja” pozbawione szerszych odniesień okazuje się puste i pozbawione treści. Jak trafnie zauważa jeden z amerykańskich psychologów, owo puste jestestwo (ang. empty self) to wspólny mianownik wielu społecznych patologii, takich jak zaniżone poczucie własnej wartości, nadużywanie różnego rodzaju substancji, zaburzenia pokarmowe, chroniczna i kompulsywna konsumpcja, utrata sensu życia, zamieszanie w świecie wartości, głód duchowości itp. (P. Cushman). Chcąc stworzyć idealnego człowieka, idea samorealizacji niechcący uwolniła drzemiącego w nim potwora.
   Paradoksalnie więc przytaczany na wstępie obraz płaczących kochanków z wiersza Herberta może być apokaliptyczną wizją ocalałego człowieczeństwa, które zaszyło się gdzieś w brudnym hotelu w obawie przed grasującymi hordami wygłodniałych zombie, czyli „żywych trupów”. Czyż obraz zombie nie jest doskonałym opisem wspomnianego narcyza, który potrzebuje innych ludzi tylko jako lustra odbijającego jego własną „doskonałość”, a gdy tego nie robią, traktuje ich jak nic nieznaczące śmieci? Bez autentycznych relacji, bez głębszych uczuć i zasad moralnych, bez odpowiedzialności za drugiego po trupach dąży do jakiegoś absurdalnego celu. Co najciekawsze – wciąż potrzebuje więcej i więcej. I to nie ze strony podobnych do siebie narcyzów, ale tych właśnie, którzy zdolni są jeszcze do autentycznych uczuć i relacji.
   Tak eksploatowany dziś w popkulturze scenariusz, w którym grupa osób ucieka przed plagą postapokaliptycznych zombie, może być i jest wyrazem naszego zbiorowego lęku przed przyszłością, profetycznym sygnałem ostrzegawczym naszej wspólnej nieświadomości. Oczywiście podawany w formie zawoalowanej – pod postacią atrakcyjnej gry komputerowej (na przykład Resident Evil, która stała się podstawą serii filmów o tym samym tytule) lub zabawnej komedii (na przykład Zombieland w reżyserii Rubena Fleischera) – łagodzi nieświadomy lęk i oswaja z przerażającą rzeczywistością.
   Czy to nie przed taką „kulturą śmierci” przestrzegał nas Jan Paweł II, gdy tłumaczył, że „szerzy się ona wskutek oddziaływania silnych tendencji kulturowych, gospodarczych i politycznych, wyrażających określoną koncepcję społeczeństwa, w której najważniejszym kryterium jest sukces”? Czyż nie żyjemy właśnie w takim społeczeństwie? Ile takich scenariuszy już rozegrało się i rozgrywa na naszych oczach, tyle tylko że nie rozpoznajemy ich znaczenia, bo media skutecznie pomieszały rzeczywistość z fikcją. Poza tym każdy zapatrzony jest w swój mały, prywatny świat i każdego bez wyjątku można łatwo zawstydzić – zamknąć mu usta i sprawić, że sam będzie pragnął zniknąć z oczu… Nie chodzi jednak o to, by zamykać oczy, ale by szeroko je otworzyć.

   Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie

   Wobec tak zarysowanego kontekstu rodzi się proste pytanie. Skoro tak łatwo zdemaskować idee samorealizacji, dlaczego współcześni wciąż ulegają jej urokowi czy presji? Odpowiedź także jest stosunkowo prosta, choć zwykle bywa przeoczona, zwłaszcza przez zaciekłych przeciwników samorealizacji, którzy utożsamiając ją z egoizmem, hedonizmem czy laksyzmem moralnym, nie dostrzegają jej zasadniczej siły. W sposób bardzo przekonujący mówi o tym kanadyjski filozof Charles Taylor w książce The Ethics of Authenticity („Etyka autentyczności”). Jego zdaniem idea samorealizacji kryje w sobie ideał moralny, który pozostaje wciąż aktualny, nawet jeśli próby jego realizacji tak go kompromitują. Przez ideał moralny Taylor rozumie system lepszego i bardziej wzniosłego życia, gdzie – i to jest punkt zasadniczy – lepsze czy wzniosłe nie oznacza tego, co pragniemy czy potrzebujemy, ale czego powinniśmy pragnąć.
   Owo dążenie do bardziej wzniosłego życia jest motorem działania człowieka, natomiast treścią są jego pragnienia. Jednak nie te przyziemne i skupiające go na sobie, ale te autotranscendentne, które zmuszają go do przekraczania siebie, do ciągłego szukania innego. Stąd już łatwo wysnuć trafne wnioski. Gdy człowiek zdolny do tego, by sięgać po gwiazdy, sam chce zostać gwiazdą, cały ten misterny mechanizm zostaje wypaczony i człowiek zamyka się w pułapce bezpłodnego szukania samego siebie. Narcyzm w czystej postaci, z całą perwersyjną gamą możliwych wcieleń.
   Aby przerwać ten zaklęty krąg, trzeba człowiekowi przywrócić jego powołanie do realizacji siebie poprzez przekraczanie siebie, a w tym istotną rolę odgrywa przezwyciężenie relatywizmu moralnego. Problem ten wykracza poza ramy naszych rozważań, ale spróbujmy chociaż go naszkicować, wykorzystując tak zwaną małą etykę Paula Ricoeura zawartą w książce Oneself as Another („O sobie samym jako innym”). Jego zdaniem dojrzewanie moralne człowieka dokonuje się w rytmie trójstopniowego dialogu z otaczającą rzeczywistością. Stając wobec problemu, najpierw opisujemy go, następnie odnosimy go do narracji, które wyrażają sens życia i nasze miejsce w nim, a następnie dajemy jakąś moralną odpowiedź.
   Ta bardzo przez nas uproszczona formuła może dać cenne wskazówki młodym ludziom, których wypowiedzi cytowaliśmy na wstępie. Zwykle w swoich opisach zatrzymują się na pierwszym etapie – umiejętnie opisują swoje dylematy moralne, ale nie idą dalej. Nie odnoszą ich do już istniejących i dostępnych narracji (choćby tak cenionych przez Herberta klasyków), które mieszczą się w odziedziczonej w spadku tradycji. Powody tego są oczywiście różne i bardzo złożone, ale nie bez winy pozostaje współczesna popkultura, która wspiera młodych w odrzucaniu en bloc tradycji i w kompromitowaniu wszelkich autorytetów. Tym samym odpowiedzi moralne młodych, których mimo wszystko muszą udzielać w konkretnych sprawach, są raczej naśladowaniem zachowań obowiązujących wśród rówieśników aniżeli owocem własnego, racjonalnego wysiłku.
   Oczywiście, młodzi ludzie w każdym pokoleniu postępowali podobnie, ale też zwykle z upływem czasu odkrywali, doceniali i kontynuowali odziedziczoną spuściznę. Nie możemy jednak powiedzieć, że tak będzie i tym razem, tym bardziej gdy wprost uprawiana jest polityka odcinania się od korzeni judeochrześcijańskich.

   Empatia zamiast narcyzmu

   Gdyby nie udało nam się namówić nikogo, by powrócił do rodzimej tradycji, niech nam będzie wolno przynajmniej przedstawić jedną, prostą i bardzo pragmatyczną radę, która pomoże przy codziennych mniej lub bardziej ważnych wyborach. Otóż jeśli czytelnik zdecyduje się na kierowanie w sferze jakąś zasadą moralną, nieważne – egoistyczną, hedonistyczną czy altruistyczną – niech ją najpierw podda tak zwanej próbie uniwersalizacji, czyli zapyta siebie, czy chciałby, aby taką samą zasadą kierowali się wszyscy inni ludzie na ziemi.
   Być może taki test nie rozwiąże wszystkich problemów, ale na pewno uruchomi naszą zdolność racjonalnego myślenia, a co znacznie ważniejsze – przyczyni się do rozwinięcia w nas empatii. Zdolność empatii to podstawa każdego harmonijnego współżycia międzyludzkiego i zwykle jeden z najważniejszych kroków, koniecznych do pozytywnego rozwiązywania konfliktów międzyludzkich, zdolności przebaczenia doznanych krzywd i pojednania. Dzięki tym dwóm zdolnościom – racjonalnego myślenia i empatycznego współodczuwania – z pewnością znacznie zahamujemy, a może nawet powstrzymamy pandemię współczesnego narcyzmu. Narcyz bowiem cierpi na patologiczny brak empatii wobec innych ludzi.
   Kto wie, może te kolejne próby uniwersalizacji własnych zasad moralnych skłonią kogoś do szukania odpowiedzi w tradycji oraz do odkrycia jej głębi i bogactwa. W tej sferze nie trzeba bowiem odkrywać Ameryki – została już dawno odkryta, a mimo to do dziś zadziwia i zastanawia współczesnych. Jak choćby ta zasada: Miłujcie waszych nieprzyjaciół… Tylko kto to powiedział?