Uważny obserwator liturgii Kościoła mógłby zapytać, na co komu Uroczystość Ciała i Krwi Pańskiej, skoro w Wielki Czwartek obchodzi się pamiątkę ustanowienia Eucharystii?
Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie, jeśli pominie się istotny dla tego święta kontekst historyczny. Boże Ciało zostało wprowadzone w Kościele Zachodnim dopiero w połowie XIII wieku. A nie były to łatwe czasy. Między XI a XIII wiekiem w Europie zaczęły odżywać stare wschodnie herezje, głównie manicheizm i gnoza, tym razem w bardziej wysublimowanym przebraniu. Pojawili się katarzy (albigensi), waldensi, pseudoapostołowie i begini.
Wszystkie te ruchy, z grubsza rzecz ujmując, opierały się na jaskrawym dualizmie, stwierdzającym, że we wszechświecie istnieją dwie równorzędne siły: Dobro i Zło. Katarzy utrzymywali, że świat widzialny, niedoskonały i materialny, nie mógł być stworzony przez dobrego Boga, lecz jest dziełem szatana. A ludzka dusza siedzi w więzieniu ciała. Boskie znamiona posiada tylko duch. To przekonanie doprowadziło do potępiania ciała, skrajnego ascetyzmu, a także do odrzucenia większości sakramentów i pogardy dla „nieczystego” małżeństwa. W odniesieniu do Chrystusa albigensi wieścili, że mógł On co najwyżej przyoblec się w ciało pozorne. Nie mógł być Bogiem, lecz Jego emanacją. Dlatego niedorzecznością wydało im się zaakceptowanie Jego obecności w „skażonym” chlebie i winie. Coś takiego uwłaczałoby ich zdaniem Bogu. Nie można również przemilczeć faktu, że do rozwinięcia tych herezji w niemałym stopniu przyczyniło się gorszące w owych czasach życie duchowieństwa i osłabienie wiary wśród katolików. Kupczenie sakramentami, konkubinat, pazerność i słabe wykształcenie księży i słaba religijna wiedza świeckich były chlebem powszednim.
Pod koniec XI wieku, archidiakon Berengariusz z Tours, zaczął publicznie podważać wiarę w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Głosił, że jeśli już mówić tutaj o jakiejś formie obecności, to jedynie symbolicznej (pierwiosnek późniejszej doktryny niektórych reformatorów). Oczywiście, wywołało to ostry spór w gronie biskupów, którzy na kilku synodach potępili tezy „eucharystycznego” nowinkarza. Nikt jednak nie był w stanie przekonująco wyjaśnić, na czym polega rzeczywista przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa.
W 1209 roku bł. Julianna z Liege miała wizję pełni księżyca z pozostającą na jego powierzchni czarną plamą, którą zinterpretowała jako brak specjalnego święta poświęconego Eucharystii. Wkrótce zwierzyła się z tej wizji swojemu spowiednikowi, Jakubowi Pantaleonowi, późniejszemu papieżowi Urbanowi IV.
Tenże wprowadził niebawem Boże Ciało do kalendarza liturgicznego w całym Kościele Łacińskim. Z jednej strony chodziło o to, aby dać odpór szerzącym się herezjom i wzmocnić wiarę prostego ludu. Z drugiej o podkreślenie istotnej roli Eucharystii w życiu Kościoła, nawet jeśli początkowo wyglądało to jak rzucenie deski ratunkowej tonącemu. Pierwotnie święto Bożego Ciała nie było połączone z procesją. Pierwsze wzmianki o niej pojawiają się dopiero w XV wieku, najpierw w formie nieprzerwanego przemarszu z Najświętszym Sakramentem, zakończonego uroczystym błogosławieństwem. Później procesja rozwinęła swoją obrzędowość. Powstały cztery stacje (cztery strony świata), połączone z czytaniem Ewangelii i błogosławieństwem pól i domostw, mającym również wyjednać obfitość plonów i ochronę przed rozmaitymi nieszczęściami. Chrystus Eucharystyczny wynoszony z kościoła na ulice miast i wsi był również widzialnym umocnieniem dla ludu, biorąc pod uwagę panoszące się epidemie i choroby, które zbierały wówczas swoje okrutne żniwo.
Znaczenie Bożego Ciała wzrosło niepomiernie po wybuchu Reformacji. Ulrich Zwingli widział w Eucharystii symbol Chrystusa. Jan Kalwin mówił o duchowej obecności Chrystusa. A Marcin Luter uznał, że Chrystus jest wprawdzie realnie obecny w Eucharystii, ale przy równoczesnej niezmienionej postaci chleba i wina. Nic dziwnego, że właśnie wtedy procesja Bożego Ciała w sposób szczególny posłużyła za sztandar katolicyzmu i oręż niewzruszonej wiary w bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa obecnego w Eucharystii.
A co dzisiaj?
Tradycja procesji Bożego Ciała w naszym kraju jest wciąż żywa. Zwłaszcza w latach powojennych stała się wyrazem religijnej i narodowej manifestacji, co dawało Polakom poczucie jedności w konfrontacji z komunistycznym reżimem.
Możemy się jednak zapytać, czym uroczystość Bożego Ciała jest dla nas dzisiaj. Czy nadal chodzi o poruszenie tych, którzy z różnych powodów nie wierzą w Chrystusa Eucharystycznego? I czy są to tylko ludzie nieochrzczeni? Czy w kraju, w którym 96% obywateli uważa się za katolików trzeba tę wiarę manifestować?
Dzisiaj zmieniły się uwarunkowania historyczne. Chociaż korzenie tego święta uwikłane są w spory i doktrynalne przepychanki, posiada ono dużo głębsze znaczenie, być może wciąż przez nas nieodkryte. Słusznie pisał kiedyś w „Życiu” Tomasz Terlikowski, że jeśli głębiej spojrzeć na strukturę i treść procesji Bożego Ciała, to można w niej dostrzec katolicyzm w pigułce – jego najistotniejsze elementy: kondycja wędrującego pielgrzyma, głoszenie Słowa na cztery strony świata, realna wspólnota Kościoła, Chrystus obecny nie tylko w murach kościoła, ale również w naszej szarej codzienności.
Dwuznaczność ciała
Spróbujmy jeszcze spojrzeć na święto Bożego Ciała z perspektywy biblijnej. Zacznijmy od Ewangelii według św. Jana. Znamy scenę rozstania niektórych uczniów z Jezusem, zapisaną w 6 rozdziale tej Ewangelii. Do tego odłączenia doszło w chwili, kiedy Chrystus wypowiedział te słowa: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim (…).To powiedział ucząc w synagodze w Kafarnaum. A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” Nie rozwodząc się zbytnio, zwróćmy uwagę na jeden istotny szczegół w tej historii, który mógł oburzyć uczniów. Szczegół nieuchwytny dla polskich słuchaczy. W greckiej wersji Nowego Testamentu istnieją dwa słowa określające ciało, czyli człowieka: soma i sarx. Zaznaczmy, że Biblia nie zna podziału na duszę i ciało. Kiedy mówi o ciele, widzi całego człowieka, podobnie z duszą. Rozdzielanie duszy od ciała to pomysł niektórych nurtów filozofii greckiej i wspomnianych wcześniej prądów religijnych. Po drugie, w gruncie rzeczy Biblia nigdy nie mówi że całe ciało jest złe. Pismo święte zachowuje pozytywne podejście do ciała, chociaż spogląda na nie z dwóch punktów widzenia.
„Soma” to inaczej osoba, to co dobre i szlachetne w człowieku. „Sarx” to egzystencja człowieka opanowana przez grzech. W tym wymiarze człowiek pochodzi od Adama. „Sarx” oznacza ludzką skończoność i przemijanie. Jestem „sarx” kiedy jestem chory, grzeszę, śmierdzę, umieram. Jestem „soma” kiedy jestem zdrowy, atrakcyjny, cnotliwy. Nadto ciało oznacza też całą ludzkość, wspólnotę, małżeństwo.
Św. Jan wkłada w usta Jezusa właśnie słowo „sarx”: „Jeśli nie będziecie spożywali „sarx”, nie będziecie mieli życia w sobie”. Szokujące. Wyraźnie widać, że św. Jan patrzy na rzeczywistość Ciała Chrystusa nieco głębiej. Nie chodzi mu jedynie o dosłowne spożywanie Jego fizycznego, historycznego Ciała. Ciało Chrystusa to coś więcej niż Eucharystia. W podobnym kierunku będzie zmierzało nauczanie św. Pawła.
Spożywanie słusznie kojarzy nam się z dosłownym jedzeniem. Ale w Piśmie św. odnajdujemy jeszcze inne znaczenie. Jezus mówi:”Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał i wykonać Jego dzieło” (J 4, 34). „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz wszelkim słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4,4). Prorok Ezechiel na rozkaz Boga ma zjeść zwój słowa, a potem iść przemawiać do Izraelitów (Por. Ez 3, 1nn). Spożywać” w Biblii oznacza również przyjąć, zaakceptować za swoje, uczynić swoim, żyć mocą duchowego pokarmu. Tylko wtedy będziemy mieli w sobie życie, jeśli przyjmiemy całego Chrystusa, w jego cielesności, która przekracza Jego fizyczną obecność.
Wcielenie i my
Od początku chrześcijaństwa ludzie największy problem mieli z przyjęciem tego, że Bóg stał się człowiekiem. Większość herezji to dramatyczne zmaganie ludzkich wyobrażeń o Bogu z obrazem Boga, który objawił się w Jezusie Chrystusie. Eucharystia ściśle łączy się z tajemnicą Wcielenia. Właśnie o ten kamień rozbiły się średniowieczne herezje. Wydaje się, że nas to nie dotyczy, że w pełni akceptujemy tajemnicę Wcielenia. Możemy się dziwić, jak ludzie współcześni Jezusowi mogli tak zareagować?
Jednak praktyka duszpasterska pokazuje, że jest inaczej. Czy jako ludzie wierzący nie sądzimy czasem, że doświadczenie Boga jest odcięte od naszej cielesności i codzienności? Czy praktycznie nie powątpiewamy i nie wykluczamy obecności Boga w naszej pracy, w cierpieniu, we współżyciu seksualnym, w jedzeniu, w polityce, w biznesie, w zabawie? Ktoś mógłby zapytać, co za różnica, czy wierzymy w takiego czy innego Chrystusa? Jakie to ma znaczenie dla codziennego życia? Po co drążyć ten temat i dzielić włos na czworo? Znaczenie jest ogromne, bo Bóg nie uzdrawia i nie przemienia nas jakkolwiek, lecz bardzo konkretnie.
Roland Rolheiser, kanadyjski teolog, pisze, że owszem, teoretycznie wierzymy we Wcielenie. Ale z grubsza wygląda to tak: na początku Bóg stworzył człowieka. Człowiek wkrótce zgrzeszył. Bóg w swojej miłości postanowił to naprawić. Posłał swego Syna, który stał się człowiekiem. Nauczał, został w końcu ukrzyżowany, umarł i zmartwychwstał. Wstąpił do nieba. I wszystko się skończyło. Zgodnie z tą, słuszną skądinąd koncepcją, Bóg był 33 lata fizycznie obecny na świecie, po czym powrócił do nieba. Ale Wcielenie Boga nie jest tylko pewnym eksperymentem, czymś przejściowym, jednorazowym i instrumentalnym. Wcielenie Chrystusa trwa nadal.
Symfonia boskiej obecności
Dlatego w Ewangelii według św. Mateusza czytamy: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). W Dziejach Apostolskich Chrystus mówi do Pawła: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz” (Dz 9, 4), mając na uwadze nie kogo innego tylko prześladowanych uczniów. Chrystus wyraźnie utożsamia się z potrzebującymi, cierpiącymi i ubogimi. To nie jest przenośnia.
Św. Paweł idzie jeszcze dalej. Pisze do chrześcijan: „Wy jesteście Ciałem Chrystusa” (1 Kor 12, 27). „Wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy dla siebie członkami” (Rz 12,5). W Wieczerniku Jezus ustanawiając Eucharystię bierze chleb i mówi: „To jest Ciało moje”. I jest tam prawdziwie i rzeczywiście obecny jako Bóg i człowiek. Ale zauważmy, iż św. Paweł mówi, że my też jesteśmy Ciałem Chrystusa, w którym On jest realnie i prawdziwie obecny. Nie mówi: „Wy oznaczacie Ciało Chrystusa”, „Jesteście jakby Jego Ciałem”, „Jesteście podobni do Ciała”, lecz „Jesteście Ciałem Chrystusa”. Jeśli bowiem Chrystus jest Głową Kościoła, to gdzie podziewa się reszta tego organizmu? Tę resztę tworzą ochrzczeni. Oczywiście nie można tego rozumieć w sensie dosłownym, w znaczeniu fizycznej jedności z Chrystusem, ale nie możemy również powiedzieć, że to czysto duchowy związek.
Co więcej, nie możemy utrzymywać, że w Kościele Chrystus jest gorzej lub „mniej” obecny niż w Eucharystii. W sakramentach Bóg udziela nam się w sposób pewny, szczególny i uprzywilejowany, ale poza nimi również, chociaż inaczej.
Chrystus mówi: „Moje Ciało to również moi bracia i siostry doświadczający rozmaitych braków i potrzeb, opuszczeni, zmarginalizowani – nie tylko ci, którzy należą do Kościoła. Kiedy pracowałem z uchodźcami i imigrantami w berlińskim areszcie uderzyło mnie to, że imam odwiedzał tylko muzułmanów, a ksiądz prawosławny tylko prawosławnych. Natomiast ja, mój współbrat i pastor ewangelicki szliśmy do wszystkich: katolików, muzułmanów, hindusów czy buddystów. I czasem pytali się oni ze zdziwieniem, dlaczego pomagamy wszystkim? Odpowiadaliśmy, że tego oczekuje od nas Chrystus.
Spożywać Ciało Chrystusa to przyjmować Go w Eucharystii, w bliźnim, którym jest każdy człowiek, zwłaszcza potrzebujący, a także we wspólnocie Kościoła, nie tej idealnej, ale tej realnej, słabej, grzesznej i równocześnie Oblubienicy Chrystusa. To dopiero jest pełne Ciało Chrystusa.
Dlatego, paradoksalnie, wyznając wiarę w Chrystusa eucharystycznego w żadnym wypadku nie powinniśmy zawężać Jego obecności do Najświętszego Sakramentu. Boże Ciało to zaproszenie do uświadomienia sobie różnych sposobów obecności Chrystusa w Kościele, a także do odrzucenia niebezpiecznej pokusy, by „bezpiecznie” zamknąć Go w kościele i tabernakulum. Procesja ulicami miast i wsi ma symbolicznie pokazać, że tak właśnie nie jest. Przyjęcie Chrystusa w Eucharystii powinno nas otwierać na Jego żywą obecność we wspólnocie Kościoła i w naszych bliźnich, a nie od nich izolować. Z kolei autentyczna miłość do braci i sióstr zawsze kieruje ku Chrystusowi Eucharystycznemu, który nie jest nam dany wyłącznie dla prywatnej pobożności. Przykładem takiej postawy i duchowości jest bł. Matka Teresa z Kalkuty, która adorując Chrystusa Eucharystycznego dostrzegała go potem w biednych, umierających i pogardzanych. Rzeczywiście rozpoznawała i przyjmowała Wcielonego Chrystusa do swego serca.