Istnieje znaczne zainteresowanie tym, co pochodzi z natury. Preferuje się style życia zgodne z naturą, naturalną żywność i kosmetyki, naturalność jest preferowana w myśleniu i moralności. To, co naturalne, jest pożądane. Zwrócenie się do natury i jej idealizowanie jest oczywiście owocem kryzysu ekologicznego, o którym permanentnie słyszymy. Kryzys zrodził się nadmiernej ingerencji w naturalność. Dlatego naturalność środowiska jest dziś kwestią problematyczną. Faktem jest, że przyroda na Ziemi jest w znacznym stopniu przekształcona, jeśli nie wprost „wyprodukowana” przez człowieka. Techniczne wpływanie na procesy naturalne, ich modyfikowanie, sterowanie nimi, nasze zdolności reprodukowania przyrody są tak znaczne, że trudno mówić o naturze jako czymś zastanym. Co więcej, wszyscy chcemy tego wpływu. Gdzieś głęboko nie mamy zaufania do natury. Wydaje nam się, że zagraża ona naszemu życiu i bezpieczeństwu.
Może będzie to zaskakujące, ale mam silne wrażenie, że w takim kontekście lepiej da się zrozumieć procesy zachodzące w świadomości społecznej i tendencje w debatach publicznych wokół kwestii eutanazji, aborcji, diagnostyki prenatalnej, in vitro, słowem – szeroko rozumianej bioetyce. Są to kwestie dotyczące ludzkiego ciała, tzw., przyrody wewnętrznej. Zmiany w przyrodzie zewnętrznej dotykają nas najpierw poprzez wpływ na nasze ciało. Jest ono czujnikiem stanu zewnętrznego środowiska. Wszystkie wymienione kwestie to także problemy ingerencji w przyrodę. Stały się ogromnym problemem właśnie w nowożytności, gdy człowiek w wyniku rewolucji naukowo-technicznej zdobył środki panowania nad przyrodą i ciałem, a ją samą zaczął rozumieć za pomocą metafory maszyny.
Problem braku zaufania do naturalnych procesów zachodzących nie tylko w przyrodzie ale i w organizmie człowieka jest faktem. We wszystkich podstawowych sprawach biologicznego życia człowieka: jedzenie, śmierć, narodziny, seks – można zauważyć pogłębianie się odmowy zaufania do natury. „W przypadku ciała człowieka natura przestała być godna zaufania, stąd też m .in. ochrona zdrowia, reprodukcja i narodziny dzieci stają się domeną kontrolowaną technicznie.” (Z. Wróblewski). W istocie, trudno sobie wyobrazić życie człowieka Zachodu bez naszej zachodniej medycyny. Jej rozwój stwarza kolejne możliwości ingerencji i odmowy zaufania dla przyrody i jej procesów.
Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Jesteśmy trochę w beznadziejnym punkcie. Sytuacja przyrody zewnętrznej jak i wewnętrznej stała się bardzo niejasna. Problemy ekologiczne mają charakter globalny, a przez to są ogromnie skomplikowane. Podobnie, uświadamiamy sobie powoli, że problemy ludzkiego ciała dotyczą człowieka jako całości. Nie istnieje możliwość stworzenia jednej teorii procesów zachodzących w przyrodzie czy w ludzkim ciele z uwagi na ich ogromną złożoność i wielopłaszczyznowość.
Doskonale to widać w debatach nad zmianami klimatycznymi. Jest całe spektrum teorii, z których jedne z mocą naukowego dowodu wykazują, że jest to proces naturalny, a inne, też naukowo, że efekt presji cywilizacyjnej. Wskutek wielu czynników, które trzeba wziąć pod uwagę nie da się konkluzywnie uzasadnić jednej z nich. Ta wielość jest następnie ideologicznie wykorzystywana do promowania lub krytyki określonej polityki ekologicznej. Analogiczna sytuacja jest w kwestii GMO czy ludzkiej płodności. W związku z tym mamy całe spektrum całkowicie przekonanych i przekonujących rzeczników sprzecznych stanowisk. Przez to i problemy bioetyczne także są niejasne. Wydaje się, że bez przezwyciężenia kryzysu w stosunku człowieka do przyrody, rozwiązania i zmiany sposobu widzenia i odczuwania, wiele dyskusji etycznych jest nierozwiązywalnych.
Dodatkowo, ludziom Kościoła wciąż trudno przychodzi zaangażowanie w ekologię. Istnieje pewien lęk przed ideologizacją, w jaką wiele ekologicznych ruchów rzeczywiście popadło. Wiele z nich znalazło się w nurcie New Age, złączyło się z neopogaństwem lub animizmem, itd. To oczywiście skompromitowało wiele słusznych idei ekologicznych. Kompromitację tę pogłębia teraz wykorzystywanie ekologicznych haseł przez różne lobby polityczno-gospodarcze, koncerny i media, które chcą i na tym zarobić.
Moim zdaniem jedynym, być może banalnym, wyjściem jest szersze zaangażowanie biblijnie myślących chrześcijan w życie społeczno-polityczne. Nie można dać się zepchnąć na margines religijnych spraw, ani nie można ograniczyć się do rozważań czysto etycznych, tzn., zajmować się tylko symptomami głębszego problemu. Konieczne są też szersze analizy filozoficzne, w rodzaju tych, które dostarcza znakomity myśliciel niemiecki Robert Spaemann (Spaemann niedawno otrzymał doktorat honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego). Zaufanie do przyrody może się odnowić, kiedy zobaczymy ją jako stworzenie, o czym dużo pisał np. Romano Guardini, inny filozof z Niemiec. Może przyjść tylko przez wiarę w Boga Stworzyciela nieba i ziemi. Ale to już temat na inny tekst.