Czy chrześcijaństwo powinno być trendy?
W obliczu powyższego stwierdzenia pojawia się pytanie, czy chrześcijaństwo powinno być trendy? Czy mogą wyniknąć z tego autentyczne korzyści w ewangelizacji i czy ten trend pozwoli ukształtować człowieka i zaszczepi mu wartości?
Warto zauważyć, że w historii bywało już i tak, że Kościół był – pół żartem, pół serio – głównym trendsetterem. Styl architektoniczny stanowił odbicie epoki, a nowinki najprędzej można było oglądać w budownictwie sakralnym. Praktycznie cały potencjał kulturotwórczy w Europie spoczywał w rękach Kościoła, na chrześcijańskich emblematach. Historycy wspominają o stylu życia średniowiecznych ludzi podporządkowanym teocentryzmowi, opisują przykłady tendencji i sposobów manifestacji, którym okresowo ulegała większość. Nieśmiało i z pewnym marginesem świadomości zmian, jakie zaszły przez wieki, można nazwać trendem zachowania polegające na regularnych, histerycznych modlitwach tłumu, podczas których ludzie demonstracyjnie uderzali głowami o kościelne ławki i posadzki. Nie był to bowiem typowy, ugruntowany zwyczaj, ale anomalia, odchylenie, które się rozprzestrzeniło, by później przeminąć. Chociaż można się zbuntować na słowo „moda”, przypisanego do tego typu działań, to jednak był to w pewnym okresie szablon zachowania, posiadający jakąś anatomię, który gwarantował poczucie spełnienia we wspólnocie. Rzecz jasna, to wszystko, o czym tutaj wspominam, jest wyłącznie ludzką interpretacją religijności, jej powierzchownym przejawem, którym mogą rządzić społecznie uwarunkowane prawidła gustów i obyczajów.
Odpowiadając na pytanie, czy chrześcijaństwo powinno podążyć za modą, należy zauważyć, że trend zatrzymuje się zawsze na bardzo płytkim poziomie. Natomiast chrześcijaństwo bez wykształcenia autentycznej i mocnej duchowości nie ma sensu. Tutaj pojawia się problem, czy miałki manifest może jakoś przeniknąć w głębię ducha.
Oczywiście, w jednostkowych przypadkach taka możliwość istnieje. Nie można jednak stwierdzić, że istnieje zdecydowany potencjał, by coś takiego się działo powszechnie. „Modny” znaczy mniej więcej tyle co „uwielbiany przez moment”, a więc przemijający. Trendy trwają zbyt krótko, by mogły w sposób zdecydowany kształtować osobowość. Co dzieje się z rzeczami modnymi w poprzednim sezonie? Stają się „obciachowe”, każdy ze wstydem ukrywa, że jeszcze je posiada. I tak, może jakaś część młodych osób, które brały udział w Światowych Dniach Młodzieży, będzie za jakiś czas chciała zapomnieć o tym epizodzie. Nie musi tak być, ale jest to całkiem możliwe. Duże zainteresowanie chrześcijaństwem podsuwa smutne podejrzenie, że tłum po jakimś czasie się rozejdzie.
Niewątpliwie, przejście od uwielbienia poprzez nienawiść do obojętności społeczeństwa nie następuje w jednej chwili. Te okresy płynnego przejścia są momentami, w których trend jeszcze istnieje trend, bo to raczej tendencja niż stan. Gdy mijają tendencje i dochodzimy do pewnego punktu krytycznego, trend po prostu się zmienia. Pozycja chrześcijaństwa jest więc w tych zależnościach z góry przesądzona.
W Polsce stosunkowo mało mówi się jeszcze o „modnym chrześcijaństwie”. Do tego tematu podchodzimy z pewnym lękiem i dystansem, bo zbyt wiele czasu zajęło nam w przeszłości odpychanie wizerunku „zacofanych katoli”, za dużo energii włożyliśmy w pogoń za beztroskim i lubieżnym wówczas zachodem. Kiedy w końcu osiągnęliśmy upragniony stopień wulgarności i wyuzdania, trzeba powrócić do tego, od czego uciekaliśmy i co obśmiewaliśmy. Można nieśmiało postawić diagnozę, że przechodzimy właśnie przez okres zwrotu w stronę chrześcijańskich emblematów, do których niedługo na powrót przestaniemy się przyznawać.