Jerozolimczycy żyją, pracują i modlą się w sercu miasta, aby właśnie z niego mogła prowadzić droga do nieba. Wspólnoty Jerozolimskie są owocem odnowy Kościoła, której największym pomnikiem jest Sobór Watykański II. Jaka to wizja? Szkicuję ją w trzech odsłonach.

Miasto

W jerozolimskim stylu życia uderza połączenie życia monastycznego i miejskiego. Ludzie przez wieki uciekali z miast na pustynię, aby wieść życie bliższe Bogu. Cywilizacja wydawała się mniej odpowiednia do poszukiwania Boga. We Wspólnotach taka ucieczka jest wręcz zabroniona. Przecież Boga można spotkać w sercu ludzkich spraw. Pustynię, jako poszukiwanie Boga, można przeżyć również w mieście.

W sercu miasta można trwać w sercu Boga – to istota życia jerozolimczyków. W ich życiu idzie zawsze o serce: to boskie i to ludzkie, serce jednostki i wspólnoty. Przekonanie o konieczności wprowadzenia, przeżycia i doświadczenia Boga w mieście to wyraz pragnienia ocalenia miasta jako domu ludzi, miejsca ich życia. Miasto, tak jak człowiek, ma serce – a w nim obecny jest Bóg.

Zamieszkiwanie w centrach aglomeracji ma wiele wspólnego z duchowością bł. Karola de Foucauld, który sam wybrał pustynię, ale dziś jego naśladowcy szukają Boga w miastach. W tym duchu Carlo Carretto pisał o „pustyni w mieście”, a droga Małych Braci stała się dla Pierre’a-Marie Delfieux, założyciela Wspólnot, jedną z inspiracji.

Szukanie Boga w mieście to wielka teologiczna i pastoralna akceptacja dla współczesnych form życia społecznego. Mnisi i mniszki ze Wspólnot nie głoszą oczywiście pochwały wszystkiego, co niesie cywilizacja. Chcą jednak pokazać, że nie jest ona przekreślona z góry – że człowiek może odkryć Boga także w życiu pełnym zagonienia, w aurze wspólnotowej (sic!) „samotności w sieci”.

Jerozolimczycy pokazują, że jest możliwe połączenie istotnych cech tradycji mniszej z warunkami życia w mieście. Nie unieważniają klasycznej drogi, pokazują jedynie, że potrafi się ona przystosowywać do nowych wymogów.

Mutacja w obrębie idei monastycyzmu, jaka dokonuje się dzięki Wspólnotom, to jeden z ważniejszych kroków w historii kształtowania się chrześcijańskiej duchowości. Świadoma decyzja o poszukiwaniu Boga w mieście to akt teologiczny, który pokazuje „wartość i autonomię rzeczywistości doczesnej”. To również akt heroicznej odwagi wobec Boga, wspólnoty i siebie.

Żyć Bogiem wtapiając się w miasto, podejmując pracę zarobkową na pół etatu (by nie stała się ona nigdy najważniejsza), stanąć oko w oko z chaosem, zagubieniem i brakiem ciszy – to wszystko wymaga odwagi. Radykalne poszukiwanie Boga w takich warunkach nie zawsze temu sprzyjających to znak, że życie duchowe na serio nie jest luksusem jedynie dla tych, którzy mogli odejść na pustynię. Trzeba mieć wiele wiary w Boga i człowieka, nadziei i miłości, aby wybrać miasto i w nim odnaleźć miejsce dla swojego szukania…

Liturgia

W mieście jest czas i miejsce na wszystko. Rytm dnia, jak w każdej innej wersji monastycyzmu, to dla jerozolimczyków rytm liturgii. Tu żyje się, aby śpiewać Bogu „pieśń nową”, tu bycie oznacza śpiew. Kiedy uczestniczę w liturgii Wspólnot, przypominam sobie słowa ks. Józefa Tischnera, że człowiek to jest muzyka. Echem tego śpiewu istnienia jest liturgia psalmów Wspólnoty.

Niezwykła to liturgia: łączy cechy Wschodu i Zachodu, przemawia bogactwem gestów, zachwyca trafnością czytanych Ojców, a wszystko to w jakiejś niespotykanej prostocie przekraczającej formalizm, który często zdarza się miłośnikom liturgii. W kulcie Wspólnot nie ma sztywności, jest w niej życie. Ta liturgia niebieska w sercu miasta jako cel stawia sobie włączenie jego rytmu w rytm zwrócenia się ku Bogu. Jerozolimczycy żyją, pracują i modlą się w sercu miasta, aby właśnie z niego mogła prowadzić droga do nieba.

Ta pieśń zawsze wyłania się z ciszy. Wspólnotowe modlitwy liturgiczne poprzedzone są długimi chwilami modlitwy wewnętrznej – wśród ciszy zewnętrznej. Jedność ciszy i dźwięku to próba wprowadzenia ciała do serca i wyprowadzenia serca w zewnętrzność cielesności. Liturgia nie jest tu czystą formą, ale ekspresją ducha. Jej geniusz to nie tylko piękno ceremonii, ale wymiar ludzki. Pozwala wyrażać siebie przed Bogiem, mówiąc dokładniej: odnaleźć siebie w tym wielkim ruchu miłości, jaką Syn otacza w swoim ciele Ojca.

Liturgia jerozolimczyków wskazuje na przekroczenie dualizmu, który w myśleniu o liturgii zrodził się po jej ostatniej reformie. Padły zarzuty, że liturgia po Soborze została zredukowana do ekspresji tego, co ludzkie, i stała się celebracją człowieka, a nie Boga. Wspólnoty dowodzą, że to fatalne uproszczenie. Myliłby się bowiem ten, który widziałby w liturgii jakieś pozapodmiotowe, pozawspólnotowe bycie człowieka. Doskonałą liturgią byłaby wtedy wszelka taka, w której człowiek przestaje się liczyć. Radykalne zwrócenie się ku Bogu nie wyklucza zwrócenia się ku sobie. Autentyczne bycie sobą rodzi się z przeżywania siebie przed Bogiem. A gdzie człowiek przeżywa siebie przed Bogiem, tam zdolny jest pełniej przeżyć samego siebie.
Liturgiczne świadectwo Wspólnot wskazuje na podwójną tajemnicę: Boga i człowieka. Przebywając we Wspólnotach przypominam sobie stwierdzenie ks. Jerzego Szymika, że Bogu i człowiekowi jest dobrze być razem. Bycie człowiekiem i chwalenie Boga się nie wykluczają.

Płeć

Wspólnoty składają się z dwóch niezależnych części: żeńskiej i męskiej. Nigdy nie istnieją one oddzielnie, zawsze stanowią liturgiczną jedność. Mnisi i mniszki żyją oddzielnie, posiadają własnych przełożonych, ale chwalą Boga razem.

To rzecz w monastycyzmie zupełnie nowa. Oczywiście niektóre z wielkich zakonów posiadają dwie gałęzie (istnieją benedyktyni i benedyktynki, dominikanie i dominikanki etc.). Ale nigdy wcześniej życie dwóch gałęzi nie było tak integralnie ze sobą powiązane; zachowując odrębność, żyją w głębokiej wspólnocie ducha. Nowa fundacja oznacza zawsze istnienie dwóch domów: dla sióstr i dla braci. We Wspólnotach mężczyzna nie istnieje bez kobiety, a kobieta bez mężczyzny.

Mnisi i mniszki spotykają się codziennie w chórze, w którym spędzają kilka godzin. To czas ich jedności, pojednania tego, co męskie, i tego, co kobiece, w jednym śpiewie Kościoła-oblubienicy Baranka. Liturgia Wspólnot to zazwyczaj piękny czterogłos, w którym jest miejsce na tony wysokie i niskie.

To wszystko jest wyraźnym znakiem dla kultury skupionej na różnicy płci i seksualności. Jedni chcą tę różnicę przekroczyć: płeć staje się wtedy kulturową opcją. Inni znów uważają, że równa godność mężczyzny i kobiety winna wyrazić się także w zaniedbywaniu cech, które każdej z płci naturalnie przynależą. Są i tacy, którzy do różnicy płci podchodzą witalistycznie i utylitarystycznie: płciowość, różnica płci jest dla nich jedynie przestrzenią doznawania przyjemności. W tym „teatrze płci” Wspólnoty pokazują, że męskość i kobiecość trzeba przeżywać najpierw wspólnotowo, to znaczy liturgicznie. Liturgia odsłania najintymniejszy wymiar różnicy płci, jej naturalny sens: podarowanie i przyjęcie cielesności jako miejsca chwalenia Boga.

Odważę się twierdzić, że Wspólnoty dokonują eklezjalnego odzyskania różnicy płci. Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, i takiego chce go widzieć przed sobą. Tak jak nie trzeba odejść na pustynię, by znaleźć Boga, tak samo nie trzeba izolować się od przeciwnej płci, by otworzyć się na Jego tajemnicę. Wręcz odwrotnie: droga mężczyzny do Boga jest drogą wspólną z drogą kobiety – i na odwrót. Wspólnoty świadczą, że droga mężczyzny do Boga nie może być drogą „pomimo” i „bez kobiety” i vice versa. Oczywiście pamiętajmy, że charyzmat Wspólnot zawiera wymiar celibatu i czystości dla Królestwa. Tu jednak nabiera nowej jakości: bezżenność i czystość nie oznaczają bycia bez siebie, ale czyste bycie razem dla większej sprawy, uzupełnianie się w dążeniu do niej. Mężczyzna i kobieta mogą tworzyć wspólnotę, która nie musi być wspólnotą erotyczną.

Wspólnoty ukazują w sobie pewien ideał bycia mężczyzną i kobietą w głębokiej komunii duchowej, uprzedzającej i przekraczającej wszystkie inne sytuacje człowieka jako istoty płciowej. Może właśnie to motywuje wielką sympatię, jaką wykazują w stosunku do Wspólnot małżeństwa i rodziny.

 
Przypominam sobie mozaiki z rzymskich bazylik, które przedstawiają nowe Jeruzalem. To wyraz tęsknoty za wspólnotą boską i ludzką, albo lepiej: bosko-ludzką. To również wyraz przeświadczenia, że nowym Jeruzalem, zapowiedzianym w Apokalipsie, da się żyć już dzisiaj – także w sercu miasta, w jądrze nowoczesnej cywilizacji.