Czas cierpienia jest łaską, która może dopełnić pojednanie i przebaczenie. Potrzebujemy przebaczyć Bogu. Oczywiście, obiektywnie nie mamy Bogu nic do przebaczania. Bóg jest samą miłością, dobrocią, świętością i wszystko Jemu zawdzięczamy. Jedyną naszą postawą winna być wdzięczność i uwielbienie. Jednak z subiektywnego punktu widzenia oskarżamy Boga o cierpienie, chorobę, ból, zło. I w obliczu tych oskarżeń, pretensji, żalów trudno przyjąć postawę wdzięczności i miłości. Trzeba najpierw „przebaczyć Bogu Jego winę”, by móc nawiązać z Nim przyjazne, bliskie relacje. Bardzo trafnie ujął tę kwestię Georges Bernanos, który włożył w usta Boga słowa prośby do cierpiących: Wybacz Mi. Pewnego dnia zrozumiesz, podziękujesz Mi. Ale teraz jedyne, czego oczekuję od ciebie, to przebaczenie. Przebacz Mi.
W czasie cierpienia, zwłaszcza dłuższego, przesuwają się w pamięci niezałatwione, niedopełnione sprawy; również zranienia i osoby, które zadały ból. Te wspomnienia i osoby wzmacniają cierpienie. Warto zauważyć, że w relacjach z innymi koncentrujemy się bardziej na odczuciach i potrzebach, niż na samych osobach, które Bóg stawia na naszej drodze życia. Dlatego nie jesteśmy w stanie przyjąć i docenić miłości, akceptacji, ciepła, serdeczności i uznania, które nam ofiarowują.
Żądamy miłości absolutnej, do której nie są zdolni. Ponadto zapominamy, że nie wszystkie błędy czy rany, które nam zadają, są ich winą. Czasami po prostu otwierają nasze stare, niezagojone rany.
Czas cierpienia uczy wyrozumiałości i miłosierdzia. Uświadamia, że przebaczenie nie zawsze możliwe jest od razu. Nieraz, zwłaszcza gdy rany są głębokie, jest to długi proces, który wymaga czasu, cierpliwości, modlitwy, pracy duchowej. Cierpienie może być czasem dojrzewania do przebaczenia innym. Może być także ofiarowane w intencji pojednania i przebaczenia. Warto łączyć je z cierpieniem Jezusa i modlić się jak Jezus na krzyżu.
Godnym naśladowania przykładem przebaczenia jest postawa Jana Pawła II, który po zamachu 13 maja 1981 r. na placu św. Piotra w Rzymie powiedział: Modlę się za brata, który zadał mi cios i szczerze mu przebaczam. Następnie spotkał się z zamachowcem Mehmedem Ali Agcą, przyjął również na audiencji jego matkę i wystąpił z prośbą o ułaskawienie zamachowca.
Cierpiący papież Jan Paweł II pozostawił nam również inne przykłady przebaczenia. W Roku Jubileuszowym 2000 prosił o przebaczenie wszystkich grzechów i błędów Kościoła. Wymiar pojednania i przebaczenia miała jego jubileuszowa pielgrzymka do Ziemi Świętej, a zwłaszcza nabożeństwo w Yad Vashem czy kartka zawierająca modlitwę o przebaczenie włożona w Ścianę Płaczu w Jerozolimie.
Cierpienie prowadzi do wewnętrznego pokoju, który zaczyna się od przebaczenia sobie. Pojednanie i przebaczenie sobie jest najtrudniejsze. Nie potrafimy przebaczyć sobie błędów życiowych, grzechów, słabości, nie umiemy zaakceptować historii życia, obwiniamy innych i nie chcemy przyjąć odpowiedzialności… Św. Jan Chryzostom pisał o „przemianie ran w perły”. Okres cierpienia może stać się procesem akceptacji ran i stopniowej ich przemiany w perły oraz uświadomienia, że Bóg nam przebaczył i jesteśmy przez Niego bezwarunkowo akceptowani. Bóg jest dla nas o wiele łaskawszy niż my dla siebie samych. Św. Jan pisał: A jeśli serce oskarża nas, to przecież Bóg jest większy niż nasze serca i zna wszystko (1 J 3, 20). Aby przebaczyć sobie, musimy najpierw uwierzyć, że Bóg już dawno zapomniał, wymazał i przemienił to, co my ciągle sobie wyrzucamy.
Cierpienie wyzwala cnotę wdzięczności. W czasie cierpienia wszystko kręci się wokół nas, mamy tendencje do egocentryzmu, wydaje się, że nie istnieje nic poza własnym bólem, pojawia się rutyna i pretensjonalność. Skupiamy się wówczas na sobie, otaczamy szczelnym pancerzem, wyzwalamy i być może pielęgnujemy negatywne uczucia. Wdzięczność i poczucie humoru pozwala wyrywać się z destrukcyjnej „kontemplacji siebie”. Pozwala zauważać codzienne dobro i miłość bliźnich, przyczynia się także do akceptacji cierpienia.
Cierpienie jest szkołą kształtowania cierpliwości. Cnota ta potrzebna jest zwłaszcza, gdy choroba się przeciąga, jesteśmy bezsilni, potrzebujemy opieki. Jest szczególnie cenna, gdy przychodzi moment starzenia się, ubywa sił, kurczy się czas życia. Do tego może dochodzi świadomość pozostania w cieniu albo nawet poczucie, że jest się niepotrzebnym, „zużytym przedmiotem”. Dzisiaj nadmiernie, zwłaszcza w reklamie czy w mediach, podkreśla się wartość młodości. Ludzie starzy, którzy w przeszłości uważani byli za mędrców, dziś coraz bardziej są odsuwani na bok. I często żyją na marginesie społeczeństwa, w „domach spokojnej starości” lub samotnie. Jest to dla nich trudna lekcja cierpliwości.
Cierpienie pozwala bardziej intensywnie i świadomie przeżywać czas. Wszystkie banalne sprawy codzienności, zwłaszcza wartości materialne stają się wówczas względne; głębiej, intensywniej doświadcza się wartości duchowych.
W czasie jednych rekolekcji ignacjańskich towarzyszyłem duchowo kobiecie z chorobą nowotworową. Liczne przerzuty sprawiły, że lekarze dawali jej miesiąc życia. Po „naturalnych fazach” buntu, depresji, oskarżeń, agresji przyszedł czas refleksji. Z internetu dowiedziała się o tych rekolekcjach i przyjechała już częściowo pogodzona z bliską śmiercią. Najboleśniej przeżywała zbliżające się rozstanie z mężem i dziećmi. W czasie rekolekcji postanowiła „intensywnie kochać” przez dni, które jej pozostały. Za miesiąc przyjechała na drugi etap rekolekcji. Z radością dzieliła się ze mną tym, że ostatni miesiąc był jednym z najpiękniejszych w jej życiu. Nigdy tak bardzo nie zbliżyła się duchowo do swojej rodziny. Po upływie miesiąca przyjechała ponownie. Chciała jeszcze przed śmiercią towarzyszyć Jezusowi w męce i śmierci. Mimo że choroba bardzo się posuwała, wspaniale przeżyła rekolekcje. Z taką głębią ducha nie spotkałem się wcześniej, mimo towarzyszenia setkom osób w rekolekcjach. Ta kobieta była żywym znakiem tego, na jakie wyżyny duchowe Bóg prowadzi człowieka, gdy Mu zaufa i podda się Jego woli. Na koniec rekolekcji zaprosiłem ją na ostatni, czwarty etap Ćwiczeń Duchownych. Przyjechała. Gdy kontemplowała tajemnice zmartwychwstania i nieba była przeszczęśliwa. Na koniec powiedziała mi: „Teraz mogę odejść. Zasmakowałam już nieba”. Po kilku dniach syn poinformował nas o jej śmierci. Pan Bóg zadziałał inaczej niż prognozowali lekarze. Przeżyła cztery miesiące, by nauczyć się intensywnie kochać i dojrzeć do nieba.
Cierpienie rodzi umiejętność współczucia, współ-odczuwania. Dzięki niemu możemy dostrzec cierpienie drugiego człowieka, zrozumieć go, wczuć się spontanicznie w jego przeżycia, ból i gdy to jest możliwe, pocieszać go i wspomagać. Stare porzekadło głosi, że człowieka chorego nie zrozumie zdrowy, podobnie jak głodnego – syty. Doświadczenie własnego cierpienia rodzi wrażliwość i postawę samarytańską. Bardzo ładnie mówił o niej Jan Paweł II: Miłosiernym Samarytaninem jest każdy człowiek wrażliwy na cudze cierpienie, człowiek, który „wzrusza się” nieszczęściem bliźniego. Jeżeli Chrystus, znawca wnętrza ludzkiego, podkreśla owo wzruszenie, to znaczy, że jest ono również ważne dla całej naszej postawy wobec cudzego cierpienia. Trzeba więc w sobie pielęgnować ową wrażliwość serca, która świadczy o współczuciu z cierpiącym. Czasem owo współczucie pozostaje jedynym lub głównym wyrazem naszej miłości i solidarności z cierpiącym człowiekiem. Może warto przywołać tu historię jednego z naszych współbraci, który jako wiekowy już kapłan cierpiał na demencję starczą, wiele rzeczy zapominał, nie radził sobie z podstawowymi potrzebami życiowymi. Czasami denerwowaliśmy się i traciliśmy cierpliwość, zwłaszcza, gdy miał trudniejsze dni. Ale mieliśmy świadomość, że przez tę chorobę uczymy się cierpliwości, pomocy, służby, miłosierdzia, miłości.
Osoby chore, cierpiące potrzebne są innym, wspólnotom, dzięki nim można świadczyć miłosierdzie i miłość. Św. Faustyna zanotowała w swoim Dzienniczku: W duszy cierpiącej powinniśmy widzieć Jezusa ukrzyżowanego, a nie darmozjada i ciężar dla zgromadzenia. Dusza cierpiąca z poddaniem się woli Bożej więcej ściąga błogosławieństwa Bożego dla klasztoru aniżeli wszystkie siostry pracujące. Biedny ten dom, który nie ma chorych sióstr; Bóg nieraz udziela wiele i wielkich łask ze względu na dusze cierpiące i wiele kar oddala jedynie ze względu na dusze cierpiące (1268). Aby się przekonać, czy kwitnie miłość Boża w domu zakonnym, trzeba się zapytać, jak się obchodzą z chorymi, kalekami i niedołężnymi (1269). Te same uwagi dotyczą rodzin.
Osoby cierpiące nie tylko wymagają, one również bardzo wiele dają i mogą wiele nauczyć. Praca z osobami niepełnosprawnymi wyzwala wiele nowych cech i uczy bezinteresownej miłości. Świadczą o tym zapełnione woluntariuszami „Arki” (EArche – założone przez Jeana Vaniera wspólnoty tworzone przez osoby niepełnosprawne intelektualnie i ich asystentów). W czasie moich sporadycznych spotkań z osobami niepełnosprawnymi, zwłaszcza w czasie Eucharystii, czułem się „prawdziwie wolny”; widziałem spontaniczną radość i autentyczną miłość. Nikt nie grał ani nie zakładał masek.
Cierpienie uświadamia pewne granice. Współczesna medycyna, psychologia, pedagogika czy nauki społeczne czynią gigantyczne wysiłki, aby uwolnić człowieka od cierpienia. Dążenia te są wynikiem naturalnego pędu życia i prawa powszechnego rozwoju. Powstają wizje „naturalnej nieśmiertelności”. Jedną z metod jest krio-genika, stosująca hibernację, w nadziei ewentualnego „ożywiania ciał” w przyszłości. Metody kriogeniczne do tej pory nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Stąd decyzję na hibernację można zaliczyć do „chorób społecznych” i tragicznych prób walki o to, co nierealne.
Naturalnie, należy podejmować wysiłki dążące do wydłużenia życia i eliminacji cierpienia, ale wizje nieśmiertelności na ziemi są utopią. Raj na ziemi został bezpowrotnie utracony, a człowiek nigdy nie będzie Bogiem.
Benedykt XVI próby całkowitej eliminacji cierpienia nazwał „banicją miłości” i „degradacją człowieka”. Pisał o tym tak: Takie próby są pseudoteologią. Ich rezultatem może być tylko pustka życia i pustka śmierci. Człowiek, który cofa się przed cierpieniem, zamyka się przed życiem. Ucieczka przed cierpieniem jest ucieczką od życia. Kryzys zachodniego świata spowodowany jest w niemałej mierze takim wychowaniem i taką filozofią, które chcą zbawić człowieka bez krzyża, wbrew krzyżowi, a zatem wbrew prawdzie.
BÓG OTRZE Z OCZU KAŻDĄ ŁZĘ to książka o emocjach i refleksjach, jakie towarzyszą nam w zmaganiach z różnymi odcieniami cierpienia; traktuje o sztuce znoszenia przeciwności i formach duchowej pomocy. Przestrzega przed zbyt łatwymi wnioskami czy tanimi pociechami, które w trudnych chwilach chętnie serwują nam przyjaciele. To przede wszystkim książka o Bogu, który naprawdę jest dobry.