Czas trzydziestodniowych rekolekcji ignacjańskich był czasem wielkiej przygody z Bogiem. To On zapraszał mnie do wspólnej wędrówki po ścieżkach nie tak znowu łatwych. Droga ta bowiem prowadziła niejako przez pustynię i wiązała się z przeżyciami, jakie stały się udziałem Izraelitów idących za Mojżeszem do ziemi obiecanej. Ciążył bagaż wcześniejszych doświadczeń, tych z dzieciństwa i z czasów późniejszych. We wszystkim tym Bóg był jednak obecny i często, zwłaszcza w trudnych momentach, powtarzał: „Nie zapomnę o tobie”.
Powrót do początków
W pierwszym tygodniu rekolekcji doszły we mnie do głosu lęki, pokusy i zniewolenia – wszystko to, co wiąże się z obciążeniem grzechem pierworodnym. Był to okres zmagania się z własnymi słabościami, ale też czas dochodzenia do rzeczywistych przyczyn wszystkich tych lęków. W poznawaniu owych przyczyn ważne stało się wejście w zakamarki swojego człowieczeństwa, powrót do źródeł swojego jestestwa i tego, czym jest się obecnie.
Powrót do początków – do dzieciństwa ujawnił, jak wiele zranień tkwi w człowieku, jak wiele w nim skrzywdzeń, które wpływają na obecne postawy życiowe. Uświadomienie sobie, że konsekwencją tego zranienia jest osobista agresja skierowana ku sobie i innym, było szokujące. W tym czasie zmagałam się z niepokojem przejawiającym się w narastającym napięciu, bezsenności i pokusach. Dotykało to najsłabszych punktów człowieczeństwa i stało się polem walki z własnymi słabościami. W walce tej towarzyszył mi obraz Jezusa ukrzyżowanego, który powtarzał: „Jestem z tobą i wstawiam się za ciebie u Ojca”.
Obecność Jezusa dodawała mi otuchy i nie pozwoliła popaść w rozpacz. Podobnie jak Piotr stanęłam przed Bogiem z bagażem moich zranień i skrzywdzeń, z bagażem historii mojego życia. W sakramencie pokuty doświadczyłam Bożej miłości. Mocno wybrzmiała zachęta: „Odwagi”. Pojawiło się też pragnienie pójścia za Jezusem i zmiany życia.
Odkrywanie fałszywych obrazów Boga
Drugi tydzień był czasem odkrywania fałszywych obrazów Boga. W pamięci odżyły przykre wspomnienia z przeszłości i ciągłe wołanie: „Boże, gdzie byłeś, kiedy to wszystko się działo?”. Pojawiły się bunt, irytacja i ból. A jednak Bóg trwał przy mnie, a Jego obecność dodawała mi sił w przechodzeniu przez wszystkie te przykre doświadczenia. Obraz Boga zmieniał się wraz z oddawaniem i powierzaniem Mu wszystkiego, czym żyłam.
Bóg nie jawił się już jako nakazujący i zakazujący „policjant”, ale jako miłujący i oczekujący Ojciec. Konsekwencją tego stał się wybór sztandaru Chrystusa. Wybór, który rodził się jednak w bólu i trudzie. Wydawało się, że stanięcie po stronie Jezusa jest już wyborem definitywnym i nic go nie zakłóci, że pozostałe tygodnie będą tylko potwierdzeniem go i łagodnym zejściem „z górki”. Tymczasem stało się inaczej…
Konfrontacja z męką i śmiercią Jezusa podczas trzeciego tygodnia, a później z tajemnicą Zmartwychwstania była mocnym uderzeniem w to, czego jeszcze nie oddałam Panu. Było to dla mnie ogromne zaskoczenie. Tym razem doszła do głosu miłość własna. Był to okres zmagania się z samą sobą w obliczu kontemplacji męki Chrystusa. Na ustach pojawiało się wołanie: „Panie oddal ode mnie ten kielich”.
W prawdzie przed Bogiem
Był to trudny moment, ale przełomowy. Powolny proces oddawania Bogu bolesnych doświadczeń stał się tak naprawdę ostatecznym oddaniem mu swojej woli. Nie zakończyło się to jednak wraz z końcem trzeciego tygodnia. Kryzys i pragnienie zakończenia na tym etapie rekolekcji przeniosłam na następny. W przerwie między trzecim a czwartym tygodniem ignacjańskich Ćwiczeń towarzyszyło mi uczucie bólu: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”. Owocem tego było wypowiedzenie przed Bogiem wszystkiego, co bolesne, i postanowienie przeprowadzenia reformy życia z prośbą skierowaną do Boga, by pomógł mi te zamierzenia realizować każdego kolejnego dnia.
Ostatecznie w obliczu Boskiego Majestatu zgodziłam się na dźwiganie krzyża w konkretnych sytuacjach codzienności oraz na pójście z uczniami Jezusa, krok po kroku, powoli, ale konsekwentnie naprzód w stronę pustego grobu, by doświadczyć tajemnicy Jezusa Zmartwychwstałego. To już kolejny punkt kulminacyjny moich rekolekcji. Zdobycie się na odwagę stanięcia w prawdzie przed Bogiem i przed samą sobą było wyzwalające i pozwoliło przyjąć łaskę oświecenia. Kiedy człowiek stanie się ogołocony i „opróżniony”, Bóg może napełnić to puste naczynie swoją nieograniczoną łaską. Niezwykle cenną pomocą okazała się wtedy nocna modlitwa, której szczególny klimat pozwalał na wyciszenie wszelkich namiętności i niepokojów.
Doświadczenie Bożej miłości
Koniec rekolekcji ignacjańskich to kontemplacja pomocna do uzyskania daru miłości. „Bóg mnie kocha!”. To doświadczenie miłości Boga uświadomiło mi, co tak naprawdę jest celem w życiu człowieka. To Bóg, który towarzyszy nam w naszej wędrówce. Zaprosiłam Go do własnego serca i dotarłam wreszcie do ziemi obiecanej, jak Izraelitka.
Rekolekcje nie uwolniły mnie definitywnie od moich skłonności do słabości i grzechu. Pewnie jeszcze nieraz przyjdzie mi zmagać się z postawą Judasza przebiegle całującego Jezusa, aby wydać Go oprawcom; z postawą Piłata, jego wyrachowaniem i umywaniem rąk w obliczu opowiedzenia się za prawdą; z postawą łotra, domagającego się w swojej pysze wybawienia; z postawą gapiów, którzy złorzeczyli ukrzyżowanemu Jezusowi i drwili z Niego. Mimo to pozostaje w sercu, w tym najgłębszym miejscu świątyni Bożego dziecka, świadomość obecności Boga miłującego. W obliczu takiej postawy człowieka słabego, sięgającego dna swojego jestestwa, może pojawiać się niepokój, który przyniesie żal Piotra i ostatecznie umiłowanie Boga całym sercem.
Już po rekolekcjach znalazłam refleksję, którą zapisałam pół roku wcześniej: „Czasami człowiekowi wydaje się, że musi zapracować na miłość Boga. Jakoś nie dociera do niego, że Bóg kocha każdego takim jaki jest, z jego poranieniami, nieudanymi próbami stawania się lepszym. Może na tym właśnie wszystko polega – by mieć świadomość, że jest się przez Niego kochanym. Wtedy inaczej patrzy się na własne słabości, na pracę nad sobą. Chyba tak jest łatwiej, niż dręczyć się, że Boga już się zawiodło. Najgorzej wpaść w rozpacz. Jest ciężko. Miłość to lepsze rozwiązanie. Poczucie bycia kochanym przez Niego dodaje skrzydeł, nie czujemy się opuszczeni i zdani na siebie. Jest Ktoś, kto kroczy z nami i pomaga nam.
On sam doświadczył bycia człowiekiem. Nie oczekuje, że ad hoc staniemy się doskonali i święci. Może nigdy nie będziemy tacy, jakimi chcielibyśmy się widzieć. To nie jest Jego obraz. On nas chce takich, jakimi jesteśmy, z naszymi próbami stawania się lepszymi, choć to słowo jest tu niefortunne. Może lepiej byłoby mówić o rozwoju. Podlegamy rozwojowi i to od nas zależy, jaki cel sobie obierzemy, w którą stronę pójdziemy”.
Powyższa refleksja może być doskonałym streszczeniem tego, co miało miejsce w czasie rekolekcji trzydziestodniowych. To również dowód, jak w zadziwiający sposób Duch Święty działa w naszym życiu. Jedyne, co pozostaje, to pozwolić Mu się prowadzić.