„Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. […] Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”.
Po zapowiedzi wydarzeń ostatecznych, towarzyszących im znaków i Paruzji, Jezus wzywa swoich uczniów do czuwania. Czuwanie jest przeciwieństwem senności, snu. Przypomnijmy sobie dwa ważne wydarzenia z życia Jezusa i uczniów. Na Górze Oliwnej, gdy Jezus prosi uczniów o czuwanie, modlitwę, współczucie – uczniowie znużeni śpią (Łk 22, 39-46). Podobnie na górze – Tabor (Łk 9, 28-36). Gdy Jezus w cudowny sposób objawia swoje bóstwo i wchodzi w najgłębszą zażyłość i zjednoczenie z Ojcem, uczniowie śpią. Są wprawdzie zewnętrznie przy Jezusie, ale nie uczestniczą w głębi tajemnicy. Przesypiają ją.
Znużenie uczniów Jezusa jest wciąż aktualne. Nasze życie duchowe często naznaczone jest zmęczeniem, nieobecnością, brakiem uwagi, przyzwyczajeniem i rutyną. I żyjemy jakby w półśnie. Przyjrzyjmy się np. naszemu udziałowi w Eucharystii. Tutaj dokonuje się podobna przemiana jak na górze Tabor, a nam brakuje skupienia, uwagi, głębokiego wzruszenia. Albo codzienna modlitwa. Powinna być miłosną uwagą, jak mówi św. Jan od Krzyża, tymczasem jest nieuwagą. Często w trakcie modlitwy, zamiast z Bogiem, jesteśmy w przeszłości albo w przyszłości. Załatwiamy tysiące spraw, rozwiązujemy problemy, rozdrapujemy stare rany, albo marzymy o lepszej przyszłości… Również nasze życie duchowe dalekie jest od czuwania. Charakteryzuje je raczej ospałość, leniwość, letniość. Zadowalamy się tym, co konieczne, szukając „świętego spokoju”. I nasze serca stają się powoli „ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych”.
Czas przyjścia Pana w dniu ostatnim pozostaje tajemnicą. Jednak Bóg przychodzi codziennie, „znienacka”, „jak potrzask”, albo „jak złodziej”. Nie tylko w „dniu ostatecznym”, w Eucharystii czy na Boże Narodzenie. I może się zdarzyć, że zbyt zajęci sobą, możemy przespać Jego przyjście… Stąd powinniśmy być dyspozycyjni, trwać w gotowości, czuwać nieustannie. Nie dlatego, że się boimy Jego przyjścia; przeciwnie, aby być gotowym na każde Jego wezwanie.
Życie religijne nie może być ucieczką od trudu i ukryciem się w spokojnej przestrzeni duchowej. Byłaby to zakamuflowana iluzja. Życie duchowe jest raczej podjęciem całego trudu życia i otwarciem na bliźnich i ich problemy, radości i smutki. Jest też zrywaniem, jak pisze św. Paweł, z „uczynkami ciemności” – kłamstwem, hipokryzją, próżnością…
Adwent, który rozpoczynamy jest czasem tęsknego, pełnego nadziei oczekiwania. W buddyzmie najwyższa doskonałość polega na wyzbyciu się tęsknoty. W chrześcijaństwie jest odwrotnie. Św. Augustyn napisał, że serce człowieka jest niespokojne, dopóki nie spocznie w Bogu. W każdym z nas jest pragnienie, tęsknota za miłością, pięknem, nieskończonością, czyli za Bogiem. Bóg stworzył nas jako istoty stęsknione. Każdy z nas nosi w sobie ślad, znamię, obraz Boży i tęsknotę za pełnią. Czuwać to znaczy umiejętnie kierować tęsknotami. Zamiast rozpraszać je na tysiące niepotrzebnych spraw, lęków, niepokojów, trosk uczmy się kierować je ku Bogu, który jedynie może zaspokoić do końca naszego ducha.
Czy myśl o przyjściu Pana w „Dniu Ostatecznym” rodzi we mnie więcej lęków czy nadziei? Czy jestem bardziej zajęty sobą czy otwarty/a na innych? Na czym polega moje czuwanie? A na czym ospałość? Czy nie przesypiam czasu łaski, objawienia Boga oraz najważniejszych wydarzeń mojego życia?