Oto fundamentalna idea: być katolikiem to w sposób świadomy i wolny być w relacji ze sobą i z innymi, mając równocześnie świadomość, że wszystko jest poddane przemieniającemu działaniu miłosierdzia, łaski i miłości Boga. Być katolikiem to mieć świadomość podlegania całej serii wielkich przemian, prowadzących na przestrzeni całego naszego życia do przeobrażenia naszego „ja” w osobę wcieloną w rzeczywistość Boga: „zostały nam udzielone drogocenne i największe obietnice, abyście się dzięki nim stali uczestnikami Boskiej natury” (2 P 1, 4).
Nasza osobista przemiana jest częścią większego procesu o zasięgu kosmicznym: przemiany całej ludzkiej historii i całego stworzenia (por. Rz 8, 21) w nadchodzące królestwo Boże, gdzie Bóg będzie „wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15, 28). Na samym początku Lumen gentium, wielkiego dokumentu Soboru Watykańskiego II, opisującego, czym jest i czym powinien być Kościół, określona została istota katolicyzmu: „Przedwieczny Ojciec (…) ludzi postanowił wynieść do uczestnictwa w życiu Bożym” (Lumen gentium, 2). Podobnie mówi Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym Dei Ver-bum: „przez Chrystusa, Słowo Wcielone, ludzie mają dostęp do Ojca w Duchu Świętym i stają się uczestnikami boskiej natury” (Dei Verbum, 2). Nie jest to tylko jakieś radykalne, nieortodok-syjne, liberalne czy jezuickie stanowisko teologiczne. To samo stwierdzał już wczesnochrześcijański biskup św. Atanazy: „Albowiem Syn Boży stał się człowiekiem po to, abyśmy mogli stać się Bogiem”. Jest to szalone stwierdzenie, ale to właśnie obiecuje nam nasza wiara. Zgadza się z tym również św. Augustyn: „Syn Boży, równy Ojcu, przyjął postać sługi i stał się podobnym do ludzi, aby nam dać moc poznania tej doskonałości i uczynić nas na podobieństwo Boże. Jednorodzony Syn Boży stał się Synem Człowieczym, by synów ludzkich uczynić synami Boga” (Godzina czytań z soboty przed uroczystością Objawienia Pańskiego). Św. Tomasz z Akwinu mówi: „Jednorodzony Syn Boży, chcąc nam dać udział w swoim bóstwie, przyjął naszą naturę, aby, stawszy się człowiekiem, ludzi uczynić bogami” (Godzina czytań z uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa). Jesteśmy przeznaczeni do tego, by stanowić jedno z Bogiem. Taki jest sens naszego życia. Skoro naszym przeznaczeniem jest to, by stać się jedno z Bogiem i z całym stworzeniem, przeżywamy swoje życie w relacji z Bogiem i innymi ludźmi w świetle tej prawdy.
Fakt, że naszym przeznaczeniem jest przebywanie z Bogiem na zawsze, odnosi się do absolutnie każdego aspektu ludzkiej egzystencji. Nasze wieczne zbawienie, nasze uczestnictwo w rzeczywistości Bożej wzywa nas, byśmy byli takimi osobami, które mogą współistnieć z Bogiem. Stajemy się ludźmi, którzy mogą żyć z Bogiem i z innymi osobami żyjącymi w Bogu. Rzeczywistość, o której mowa, nie rozpoczyna się w dniu naszej śmierci, lecz w dniu naszego poczęcia. Od chwili, w której zostaliśmy stworzeni, jesteśmy w relacji z Bogiem i z innymi osobami, wszystkimi osobami, które żyły w przeszłości i które będą żyły w przyszłości. Nawiązywanie, podtrzymywanie i rozwijanie relacji pomiędzy nami a Bogiem oraz pomiędzy nami a innymi osobami, to dwie strony tego samego medalu (por. Mk 12, 30-31). Bóg jest obecny w naszym życiu poprzez ludzi, wydarzenia i realia, z którymi się stykamy. Św. Ignacy nazywał ten sposób odnoszenia się do całej rzeczywistości „znajdowaniem Boga we wszystkich rzeczach”. Tę terminologię można by rozszerzyć. Sądzę, że w XXI wieku jesteśmy wezwani do „szukania Boga we wszystkich sferach rzeczywistości”. Być katolikiem to wierzyć, że wszystkie sfery i poziomy rzeczywistości są przepojone tętniącą obecnością Boga, który nas stwarza, który nas kocha i który nas podtrzymuje. Ten Bóg wybawia nas od pozornego zniszczenia przez śmierć. To zbawienie dokonuje się nieustannie w naszym życiu. Możemy z nim współdziałać lub je zignorować. Możemy je negować lub robić wszystko, co w naszej mocy, by pojąć niewiarygodne procesy, które stają się naszym udziałem.
Zdyscyplinowana duchowość
Być katolikiem to świadomie kształtować osobistą i wspólnotową relację z Bogiem. To świadome kształtowanie odbywa się na różnych poziomach nawrócenia. Upragnione nawrócenia nie zdarzają się ot tak, po prostu. Katolicyzm jest duchowością zdyscyplinowaną. Wiele osób czyni dziś różnicę pomiędzy „religią” i „duchowością”, zdecydowanie na niekorzyść tej pierwszej. Modne jest zainteresowanie „duchowością”, natomiast „religijność” kojarzy się z zacofaniem, ciemnogrodem i uciemiężeniem. Ale duchowość bez dyscypliny i zaangażowania religijnego łatwo może się rozmyć w eklektyzm, przypominający szwedzki stół: przez kilka miesięcy próbuję po amatorsku jednej duchowości, potem następnej. W ten sposób mogę być wszystkim po trochu, ale niczym w pełni, do głębi, na całego. Wynikiem takich eksperymentów jest prześliźnięcie się po powierzchni duchowości. W ten sposób nigdy nie zanurzymy się radykalnie, czyli do korzeni, w głębię rzeczywistości duchowej.
David Brooks w książce Bobos in Paradise kwestionuje głębię doświadczenia religijnego, która może być udziałem osób wybierających duchowość bez religii. Zauważa, że „indywidualizm duchowy” może łatwo stać się „duchowością bez zobowiązań” (Brooks, 2000, s. 235). Brooks twierdzi, że współcześni Amerykanie należący do wyższej warstwy klasy średniej to „bobo”, dziwna mieszanka mieszczaństwa z lat pięćdziesiątych i bohemy artystycznej z lat sześćdziesiątych XX wieku. Ten najmodniejszy, zmienny, postmodernistyczny styl życia prowadzi do wielkich indywidualistycznych i obrazoburczych decyzji, ale za tę wolność trzeba zapłacić określoną cenę, zwłaszcza w religijnej sferze ludzkiej egzystencji.
Wybierając życie pełne różnorodnych doznań i doświadczeń, ryzykujemy utratę poczucia przynależności. Osoba, która ogranicza się do jednej wspólnoty lub do jednego małżonka, będzie miała głębszą więź z tą wspólnotą lub z tym małżonkiem niż ktoś, kto przez całe życie eksperymentuje. Osoba, która przyjmuje konkretną wiarę, może się w nią zaangażować głębiej, niż ktoś, kto kluczy między wyznaniami w stanie ciekawskiego agnostycyzmu. Mnich w klasztorze nie prowadzi życia obfitującego w doświadczenia, ale może prowadzić życie głębokie. Bobo żyje w świecie wielu możliwości, ale niewielu zobowiązań, w których stawką jest całe życie. Przez to nie dociera do najbardziej fundamentalnych prawd, najgłębszych emocji i najwyższych aspiracji (Brooks, 2000, s. 246).
Potrzebujemy zarówno dynamicznej duchowości, jak i siły i obecności struktur społecznych autentycznych instytucji religijnych, aby mieć gwarancję, że duchowość będzie niosła pocieszenie, umocnienie, wytrwałość i prawdziwą przemianę naszego życia tak w wymiarze osobistym, jak i wspólnotowym. Duchowość bez dyscypliny i zaangażowania we wspólnotę jest jak jezioro szerokie na milion kilometrów i głębokie na pięć centymetrów. Religia bez pełnej energii, tworzącej więzi i osobowej duchowości jest zanieczyszczonym, stojącym stawem, instytucją opartą na ucisku, która, zamiast rozwijać, tłumi miłość, wolność, sprawiedliwość, radość, pokój i pomyślność. Taka bezduszna instytucja może głosić prawdę ustami, ale nie doprowadzi ludzi do przemiany, którą ta prawda obiecuje. Taka religia jest wyschniętą rzeką. Wyznając ją, możemy dotrzeć do oceanu, ale po drodze będziemy bardzo spragnieni.
Duchowość odnosi się do tego, co w największym stopniu stanowi o naszym człowieczeństwie: do naszych nadziei i marzeń, lęków i niepokojów, miłości i tęsknoty, zmartwień, fantazji, obsesji, uzależnień, zobowiązań, wyobrażeń, opowieści, prac, czynów, wyborów, relacji, wyobraźni – słowem wszystkich wewnętrznych aspektów naszej egzystencji, które kształtują nasz odbiór zewnętrznych realiów naszego życia. Duchowość dotyczy tego, co jest istotne i co nadaje znaczenie naszemu życiu. W duchowości chodzi o łaskę i nie-łaskę w naszej historii osobistej i społecznej. Praktykowanie pełnego i otwartego katolicyzmu oferuje pewne metody uporządkowania naszego duchowego „ja” oraz życia życiem duchowym w wymiarze osobistym i wspólnotowym; metody wypróbowane i potwierdzone przez dwa tysiące lat doświadczenia. Rytuały i sakramenty katolickiej wiary są dla nas źródłem inspiracji w Duchu Świętym do tego, by żyć jak Jezus, by być Ciałem Chrystusa w dzisiejszym świecie. Idealnie jest, gdy religie i instytucje religijne zaprzęgają energię duchowości i ukierunkowują ją ku dobru wspólnemu. Religie propagują praktyki, które zapewniają trwałe owoce duchowości w naszym własnym życiu oraz w życiu ludzi wokół nas. Odciskają one swe piętno na instytucjonalnej konfiguracji społeczeństw i kultur oraz na biegu historii ludzkości. Leo Ryan, ojciec ośmiorga dzieci z miejscowości Omaha w stanie Nebraska powiedział na Mszy Świętej dla rodzin: „Religia to troska o lud Boży”. Owocem katolickich praktyk religijnych czy szkół duchowej ascezy było tworzenie i prowadzenie instytucji opiekuńczych: szkół, szpitali, uniwersytetów, ośrodków parafialnych i diecezjalnych placówek społecznych. Kościół katolicki prowadzi najwięcej domów opieki społecznej w Stanach Zjednoczonych. Katolicka Akcja Pomocy to jedna z najskuteczniejszych i najbardziej szanowanych organizacji charytatywnych na świecie. Gdy ktoś mówi mi: „Jestem człowiekiem duchowym, ale nie religijnym”, mam zawsze ochotę odpowiedzieć mu, że nie ma „duchowych” szkół w zaniedbanych dzielnicach miasta ani szpitali dla ubogich.
Pełny i otwarty katolicyzm, praktykowany w sposób inteligentny i autentyczny, może być religią przemiany w XXI wieku. Niestety, wielu współczesnych katolików nie ma jasnej świadomości, jakie konsekwencje i jakie obietnice niesie ze sobą praktykowanie katolicyzmu. Wielu katolików w zbyt małym stopniu rozumie prawdy naszej wiary. Wielu z nich brakuje szczerego przywiązania do katolickich mitów i opowieści, a jeszcze bardziej brak im zaangażowania w wiarę i praktykowanie jej na co dzień. Wchodząc w nowe tysiąclecie, coraz wyraźniej widzimy, że misją Kościoła katolickiego w Stanach Zjednoczonych staje się nawracanie katolików. Tysiące (a może nawet miliony?) ochrzczonych katolików nie mają pojęcia o pięknie i mocy daru, który otrzymali na chrzcie. Niepokojąca jest liczba katolików, którzy nie potrafią wyjaśnić nawet prostych i podstawowych prawd wiary, nie mówiąc już o wyartykułowaniu myśli, że naszym przeznaczeniem jest uczestnictwo w życiu samego Boga. My, katolicy, po prostu niewiele wiemy o naszej wierze. Bóg złożył w naszych sercach wielki dar, który czeka na to, by został wykorzystany i by zaczął kształtować nasze życie. Nawrócenie to właśnie sięgnięcie po ten dar. Niestety, niewielu katolików rozumie potrzebę nawrócenia. Wszyscy wiemy, że trzeba zrzucić zbędne kilogramy, żeby uzyskać dobrą kondycję fizyczną, ale stan naszej wiedzy o tym, jak dbać o dobrą formę duchową, jest żałosny. Umiemy rozpoznawać oznaki niskiej sprawności fizycznej; trudniej przychodzi nam ocena własnej kondycji duchowej.
Przeprowadźmy mały eksperyment myślowy. Gdybym został oskarżony o to, że jestem katolikiem, czy znalazłyby się na tyle mocne dowody, żebym mógł zostać skazany? Gdyby nas, jako wspólnotę, oskarżono o bycie katolikami, czy byłyby wystarczające podstawy dla wyroku skazującego? Jeśli takich dowodów winy brak, jeśli dobry adwokat potrafiłby pomóc nam wymigać się od kary, to co nam to mówi o naszym przeżywaniu wiary katolickiej? A jaki materiał dowodowy wystarczyłby, żeby nas skazać?
Strony: 1 2