Popularne nazwy dzisiejszego dnia są niejasne, mylące… Warto sobie zdać z tego sprawę, bo niby wiemy, o co w nich chodzi, ale chyba nie do końca.
 
Nie wystarczy mówić o Święcie Zmarłych, ponieważ tak można by określić również Uroczystość Wszystkich Świętych. W tym ostatnim wypadku wspominamy Zmarłych, o których ufamy, że już są Świętymi. Różnią się oni od Świętych oficjalnie uznanych przez Kościół – w aktach kanonizacji czy wcześniej beatyfikacji. Imienne uznanie i ogłoszenie Zmarłych jako Świętych sprawia, że możemy wierzyć w ich przebywanie w niebie z tą samą pewnością wiary, z jaką wierzymy także w „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”.
 
Ale nadzieja sięga dalej niż wiara: pozwala nam uznać wiele osób spośród naszych bliskich Zmarłych za Świętych, czyli przebywających po śmierci blisko Boga – w niebie. Możemy w nich widzieć swoich osobistych, „prywatnych” Świętych, którzy nie tylko są wzorem dla naszego życia, ale także pomagają nam przybliżać się do Boga, gdy łączymy się z nimi w naszej modlitwie. Skoro zatem Święto Zmarłych obejmuje także Świętych spośród naszych bliskich, to czym jeszcze wyróżniają się Zmarli, których dzisiaj wspominamy?
 
Próbowała to wyrazić tradycja, mówiąca o Dniu Zadusznym, ale ta nazwa nie wyjaśnia sprawy, tylko sama wymaga wyjaśnień. Dlaczego nagle, zamiast mówić o Zmarłych czy Świętych, a więc o ludzkich osobach, ograniczamy się do „dusz” i do życia „zadusznego”? To wskazuje, że nie chodzi tutaj o końcowy los tych, którzy od nas odeszli i są świętymi w niebie, tylko że raczej uwaga skupia się na stanie pośrednim, wymagającym dodatkowego przejścia po stronie Zmarłych.
           
I to jest głębszy i pierwotny sens wprowadzenia w Kościele Dnia Zadusznego. Wspominamy tu Zmarłych, którzy jeszcze nie do końca są Świętymi, bo potrzebują oczyszczenia po życiu, jakie prowadzili na ziemi. Dzięki wierze w obcowanie świętych możemy im w tym pomóc naszą modlitwą. Ponadto, wiele z tego, co przeżywamy w naszym obecnym życiu, ma służyć właśnie oczyszczeniu i wzrastaniu miłości. Jeśli przyjmujemy te okazje, różne trudne doświadczenia życiowe, to coraz bardziej dojrzewamy już obecnie. Ale gdy się przed tym bronimy, potrzebne będzie oczyszczenie w przejściu przez śmierć. W tym sensie można powiedzieć, że święci to ci ludzie, którzy poddają się oczyszczeniu Bożej miłości przez całe swe życie; dlatego w śmierci przechodzą „prosto” do nieba…
           
Dzień Zaduszny przypomina, że po śmierci może być potrzebne oczyszczenie, czyściec – jako stan pośredni w drodze do nieba, czyli pełnej wspólnoty bosko-ludzkiej – w Jezusie Chrystusie, który jest w niebie jako wcielony Syn Boży. W tej niebieskiej wspólnocie Wszystkich Świętych nie wystarczyłoby mówić o „duszach”, bo przecież jest to wspólnota ze Zmartwychwstałym, Osobą żyjącą cieleśnie. Również inni Święci, którzy należą do tej niebieskiej wspólnoty, uczestniczą w niej nie tylko jako „dusze”, ale jako żywe, cielesne osoby. Wiara Kościoła wyznaje to wyraźnie o Maryi, która już obecnie żyje w niebie „ciałem i duszą”. Dogmat nie tylko nie mówi, że Matka Jezusa jest pod tym względem wyjątkiem, ale nie mógłby tak twierdzić, skoro samo Pismo Święte poświadcza, że w nowej wspólnocie ze Zmartwychwstałym mają już obecnie udział inni Święci (zob. Mt 27,52n.). Nic nie stoi na przeszkodzie, by w ten sposób myśleć o Wszystkich Świętych.
           
A jednak, przeszkodą są ciągle nasze wyobrażenia o nowej cielesności, jaką Zmarli czy Święci posiadają. Wyobrażamy sobie, że nowa cielesność po śmierci będzie możliwa dopiero po stanie „pośrednim”, w którym dusza jest oddzielona od ciała tak długo, jak długo zwłoki pozostają w grobie. Te wyobrażenia są obecne także w Piśmie Świętym, można by się więc upierać, że nadal obowiązują. Po części jest to również wpływ dualistycznej filozofii greckiej (Platon, Plotyn) lub gnozy, która „prawdziwy” pierwiastek człowieczeństwa upatrywała wyłącznie w duszy.
 
Ważniejsze jest jednak zauważenie – zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie – głębszego nurtu w spojrzeniu na życie z Bogiem, na ziemi i w niebie. Doświadczenie śmierci nie oznacza tutaj oddzielenia duszy od ciała, które jako zwłoki obracające się w proch musiałoby oczekiwać na przyszłe zmartwychwstanie. Śmierć oznacza raczej powrót „do przodków”, a stopniowo wiara Izraela rozpoznaje, że ci przodkowie nie przebywają jako „proch” ukryty w ziemi czy „cienie” w szeolu, tylko trwają we wspólnocie z Bogiem, do której On sam zaprosił ich – na zawsze. Znamienne, że właśnie do tego głębszego spojrzenia nawiązał Jezus, gdy jako dowód na zmartwychwstanie przywołał najważniejszych Przodków – Abrahama, Izaaka i Jakuba – żyjących w Bogu (zob. Łk 20,37n.).
           
Zamiast oddzielać duszę i ciało, czy to za życia, czy po śmierci, także św. Paweł uczy nas innego spojrzenia. Gdy przeciwstawia on życie „według ciała” i życie „według Ducha” (zob. Ga 5,16-25), wtedy ma zawsze na myśli całego człowieka, z duszą i ciałem. A zatem postępowanie „według Ducha”, na którym Apostołowi zależy, znaczy życie całego człowieka pod wpływem działającego w nim, w jego duchu i ciele, Bożego Ducha. Natomiast postępowanie „według ciała” pozostaje w sprzeczności z Duchem Świętym, i jeśli nawet oznacza grzechy popełniane cieleśnie, to przecież grzechy pochodzą z ludzkiego ducha, jego samowoli… Dlatego chrześcijańskie „życie duchowe” nie jest oderwane od ciała, tylko włącza je w życie poddane działaniu Ducha Świętego.
           
To przeciwstawienie dwóch rodzajów życia na ziemi ma swoje konsekwencje na przyszłość i wieczność. Jeden rodzaj prowadzi do śmierci, drugi – do pełni życia. Paweł wyraża to w inny jeszcze sposób, gdy tak opisuje zmagania, które trzeba przejść: „Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień” (2Kor 4,16).
           
Mówiąc o człowieku wewnętrznym, Apostoł nie myśli tylko o „duchowym” wnętrzu ludzkim albo o „duszy”, ale chodzi mu o pełnego człowieka, duchowo-cielesnego, różnego od „zewnętrznego” człowieka, skoro w odróżnieniu od niego nie „niszczeje”, czyli nie podlega śmierci, lecz „odnawia” się – w życiu, które zawdzięcza Jezusowi. Właśnie ten wewnętrzny człowiek – odnawiający się już obecnie w duszy i nowej cielesności – dopełni się w przejściu śmierci. Będzie on żył już po śmierci – po ewentualnym oczyszczeniu – w zmartwychwstałym Chrystusie w swej nowej cielesności, choć zwłoki człowieka zewnętrznego pozostaną w grobie jako „prochy”, dla których nie ma miejsca w nowej rzeczywistości zmartwychwstania.
           
Nie trzeba dodawać, że w tym teologicznym świetle nie ma istotnej różnicy między zwłokami grzebanymi w ziemi a prochem, którym prędzej (przez kremację) czy później (w sposób naturalny) się stają. Człowiek zewnętrzny jest przeznaczony tak czy owak do tego, by stał się prochem, i nie on – proch! – ma „kiedyś” zmartwychwstać, tylko udział w tej tajemnicy ma już obecnie w nas żyjący człowiek wewnętrzny. Żyje on dzięki Duchowi Jezusa, którego przyjmujemy na chrzcie świętym. Dlatego myśląc o pełni życia w Bogu, po śmierci, mamy się skupiać na życiu według Ducha, by we wspólnocie z Nim rozwijał się nasz obecny „człowiek wewnętrzny”. Spojrzenie wiary nie skupia się na tym, co kryje grób, ale na nowym życiu, które objawia Zmartwychwstały. Także do nas – do naszego człowieka wewnętrznego – stosują się słowa skierowane do uczniów Jezusa: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma go tutaj; zmartwychwstał” (Łk 24,5n.).