Samotność, stres, pycha, bierność – to przyczyny alkoholizmu wśród księży. O problemie uzależnień duchownych mówi w wywiadzie dla KAI ks. infułat Jan Sikorski, ojciec duchowny kapłanów archidiecezji warszawskiej. Zwraca on uwagę, że księża w równym stopniu co świeccy ulegają słabościom, wynikającym czasem z niezaspokojonych ambicji, zawiedzionych nadziei czy poczucia odrzucenia. Jego zdaniem, w przypadku hierarchów może to mieć jeszcze większe znaczenie.
 

KAI: Czy alkoholizm księży w środowisku duchownych to temat tabu?

 

Ks. infułat Jan Sikorski: Nie jest tematem tabu. Wiadomo, że alkoholizm zagraża ludziom z każdego środowiska, począwszy od ludzi prostych, a skończywszy na wysublimowanych intelektualistach. W środowisku duchownych alkoholizm nie zdarza się tak często. Ale ludzi, którzy są „na świeczniku”, wystawieni na widok publiczny, w dodatku żyjących samotnie, nie mających rodzin, dotykają specyficzne stresy. To sprawia, że człowiek staje się bardzo słaby fizycznie i psychicznie, ma więc pokusę, aby dla relaksu sięgnąć po kieliszek.

 

Najlepszym antidotum na pokusy wydaje się być aktywność. Księża, którzy bardzo mocno angażują się w swoją pracę i cały czas są z ludźmi nawet nie mają chwili, żeby pomyśleć o tym, by się napić.

 

Kiedyś pytano Jana Pawła II o to, jak przeżywał samotność jako ksiądz. Odpowiedział, że nigdy się takim nie czuł, gdyż zawsze był w rodzinie, czyli w gronie bliskich sobie ludzi i nawet jak przeżywał stresy, to nie miał czasu, żeby się nimi przejmować. Jednak nie zawsze tak jest, że ma się przyjaciół pod ręką. Przyczyn alkoholizmu wśród księży jest wiele i nie wiadomo, która w jakimś momencie zadziała. Ksiądz, który nie jest w swoim domu kontrolowany, pozostaje bardziej narażony na pokusę. Tym bardziej dotyczy to biskupa, który tych stresów ma jeszcze więcej niż przeciętny ksiądz. Nie zawsze da się sięgnąć do głębi życia duchowego tak, by dialog z Panem Jezusem chronił od pokus.

 

Wspomniał Ksiądz Jana Pawła II. On dlatego był tak niezwykle silny, bo miał głęboką więź z Bogiem, a jego moc płynęła z modlitwy.

 

Modlitwa jest wysiłkiem, nie zawsze idzie się na modlitwę jak na skrzydłach. Jeżeli ksiądz jest psychicznie zmęczony, a jeszcze dojdzie do tego chandra, która może dopaść każdego, to nietrudno ulec pokusie. Tu jesteśmy wszyscy absolutnie równi – i świeccy, i duchowni – wszyscy jesteśmy ludźmi słabymi, a w dodatku grzesznymi.

 

Czy nie jest to w jakimś stopniu efekt wadliwej formacji seminaryjnej? Chcąc z kleryków uczynić herosów wiary, mądrych, oczytanych i wrażliwych, być może nie uodparniamy ich należycie i nie przygotowujemy na niebezpieczeństwa, jakie staną przed nimi, gdy jako kapłani pójdą do ludzi?

 

W seminarium nie ma programu skierowanego do kleryków jako do potencjalnych alkoholików. Nie znaczy to jednak, że w rozmowach nie przestrzega się ich przed niebezpieczeństwami, z którymi mogą się zetknąć. Zresztą klerycy wyjeżdżają na wakacje, mają praktyki duszpasterskie w parafiach, więc z tymi problemami się czasem stykają. Jednak nie jest to dla nich problem istotny na tyle, żeby stosować wobec nich jakąś profilaktykę.

Klerycy wiedzą z własnej obserwacji, że wielu parafian poczytuje sobie za zaszczyt, żeby z księdzem wypić kieliszek wina, albo, nie daj Boże, wódki. Jako ojciec duchowny zawsze ich przed tym przestrzegałem. Uczulałem, by byli bardzo powściągliwi i nie dali się nigdy na coś takiego namówić.

 

Czy nie zdarzyło się Księdzu, jako ojcu duchownemu w seminarium, że któryś z kleryków sygnalizował taki problem?

 

Takich przypadków nie było z prostej przyczyny. Klerykom podczas studiów w ogóle nie wolno sięgnąć po alkohol pod groźbą usunięcia z seminarium. I wszyscy doskonale o tym wiedzą, więc jeśli uczestniczą w przyjęciu po jakiejś uroczystości, gdzie podaje się wino albo inny alkohol, to nie piją nawet toastu. Te ostre reguły na ogół są przestrzegane.

 

Czyli problem pojawia się po seminarium, kiedy ksiądz idzie do ludzi?

 

Tak. Ksiądz jest osobą publiczną, trzeba stawiać wobec niego surowe wymagania, ale, wiadomo, natura ludzka nie zawsze potrafi temu sprostać i dlatego czasami zdarzają się gorszące i przykre przypadki alkoholizmu wśród księży. Z tego powodu mamy w Polsce placówki, gdzie leczy się duchownych i nieraz prowadzą te domy księża – niepijący alkoholicy.

 

Czy księża, widząc swojego brata w kapłaństwie, który ma problem alkoholowy, pomagają mu wyjść z nałogu? Czasami widzę, że o kimś takim się plotkuje za plecami, a do pomocy nikt się nie spieszy.

 

Przyczyny są dwie. W alkoholizm wchodzi się zupełnie nieświadomie. Człowiek cały czas jest przekonany, że nad sobą panuje, wypije tyle ile chce i ani kieliszka więcej. Im bardziej w to brnie, tym ma mniejszą świadomość zagrożenia. Lekceważy problem i uważa, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Z drugiej strony księża mają mnóstwo zajęć w parafiach i trudno im znaleźć czas, aby ratować kolegę. Niektórzy to robią – podają rękę, ale nie zawsze ta pomocna dłoń jest przyjmowana. Poza tym księża z natury są indywidualistami, a ci dotknięci chorobą alkoholową są bardzo pewni siebie. Tymczasem alkoholizm wdziera się niepostrzeżenie.

 

Jeszcze gorzej, gdy nałóg ten dopadnie biskupa. Kto wtedy ośmieli się zwrócić mu uwagę?

 

O ile księdzu jest trudno zwrócić uwagę, to w przypadku biskupa trudność wzrasta do n-tej potęgi. Poza tym księża łatwiej nawiązują między sobą kontakt koleżeński, bo w każdej diecezji są ich setki, a biskupów: jeden, dwóch, może trzech. Gdy ktoś nosi godność biskupią, nie jest łatwo wejść z nim w kontakty koleżeńskie, więc biskup jest często wyizolowany.

 

Z jednej strony – jak pisał św. Paweł, biskup powinien być człowiekiem trzeźwym, więc wybiera się na ten urząd takich, którzy mają odporność na nałogi. Ale z drugiej strony stresy, które ma biskup, są niewspółmiernie większe niż stresy przeciętnego kapłana. O ile ksiądz żyje w trudnych warunkach, o tyle biskup w jeszcze trudniejszych. Ma on z jednej strony większą odpowiedzialność, a z drugiej – choć przebywa często wśród ludzi – nie posiada swojej parafii, nie ma swego „milieu” (środowiska) parafialnego, o który może się postarać każdy proboszcz. Biskup nie ma też nad sobą kontroli, bo każdy się krępuje zwrócić mu uwagę. Na szczęście wśród naszych biskupów nie ma wielu przypadków ulegania nałogom, choć, niestety, zdarzają się. Choroba alkoholowa to szatański wróg, który wdziera się absolutnie wszędzie.

 

Czy tylko olbrzymi stres i samotność, zwłaszcza na małych parafiach, mogą być przyczyną alkoholizmu księży?

 

Wszyscy ulegamy pokusie, która się nazywa pycha, podsycająca takie lub inne ambicje ludzkie. Nie zawsze rzeczywistość odpowiada naszym oczekiwaniom. W przypadku hierarchów może to mieć jeszcze większe znaczenie. Zawiedzione nadzieje, poczucie zapomnienia, odrzucenia, nieraz krzywdy – prawdziwej, czy też wyimaginowanej – może być przyczyną choroby alkoholowej.

 

Kapłani ratują się poprzez pogłębione życie religijne, dni skupienia, rekolekcje, codzienną modlitwę osobistą. Jednak niestety, nie żyjemy w zakonie, gdzie życie duchowe jest „na dzwonek”, ułożone i systematyczne. To jak sobie ułożymy życie duchowe, zależy od nas samych, a ksiądz nie zawsze jest w stanie sprostać zadaniom, które na nim spoczywają.

 

Czy księdza albo biskupa, który stał się przyczyną zgorszenia, można spisywać na straty?

 

To jest tak, jak z każdym grzesznikiem. Jeśli trwa w grzechu, sam siebie „wyautowuje” ze swojej funkcji i ze środowiska. Natomiast jeśli jest pokutnikiem, zawsze ma szansę powrotu – wobec Pana Boga i Kościoła. W przypadku biskupa, czy znanego księdza, jego cnoty są rzadko dostrzegane, natomiast jakiekolwiek upadki bywają wyolbrzymiane, dlatego też „powrót” bywa trudniejszy i zajmuje więcej czasu. W takich sytuacjach księża odbywają jakąś kwarantannę, by dojść do siebie. I wielu to się udaje.

U mnie w parafii był ksiądz, alkoholik niepijący od 20 lat i bardzo był w naszej wspólnocie pożyteczny. Nie ukrywał swojej przeszłości, mówił że można wyjść z nałogu. Odsyłałem do niego ludzi z problemem alkoholowym i on im pomagał, albo ludzie sami się do niego zgłaszali. Zaakceptowali i docenili księdza, który dał sobie radę z własną słabością.

 

Trzeba mieć dużo odwagi, aby się do tego przyznać.

 

Tak jak w tym bolesnym przypadku, który się wydarzył ostatnio w naszej archidiecezji. Ksiądz Biskup zaimponował nam swoim oświadczeniem, bardzo mądrym, odważnym – sprawy nie tuszował, przeprosił za zgorszenie i podjął stosowną pokutę. Wydaje mi się, że jest przykładem człowieka, który uległ słabości, ale który nie stracił godności osobistej – człowieczej i kapłańskiej. Myślę, że po oczyszczeniu droga do normalnej pracy pozostaje dla niego otwarta.

 

Słychać głosy, że to wina Kościoła, bo nie zareagował w odpowiednim czasie na ten problem.

 

To kwestia spadku czujności z powodu lawiny fałszywych posądzeń, jakie spadają na duchownych. O księżach opowiada się niestworzone historie, a plotki w 90 procentach okazują się fałszywe. Stąd trudno nieraz uwierzyć, że coś niepokojącego naprawdę miało miejsce. Ja sam z reguły nie wierzę w różne „rewelacje”, dopóki ich nie sprawdzę, a to zajmuje dużo czasu i bywa trudne, zwłaszcza jeśli dotyczy hierarchy. O słabości księdza biskupa dowiedziałem się dość późno.

 

Może ten przypadek, o którym się głośno teraz mówi, jest „szczęśliwą winą”, aby być bardziej czujnym, nie przymykać oczu na zgorszenie, szybciej i zdecydowanie reagować, nie bać się głośno o tym mówić?

 

I dokładnie sprawdzać, gdy pojawią się jakieś sygnały. Jest to wielkie zadanie dla ludzi świeckich, którzy mówią do swego księdza „ojcze”, żeby traktowali go jak odpowiedzialne dzieci. A dzieci, zwłaszcza dorosłe, mają prawo upomnieć, zwrócić uwagę, zatroszczyć się, modlić się za swoich rodziców. Taką samą postawę powinni mieć w przypadku księdza. To jest ostrzeżenie i zarazem apel do wiernych: aby byli bardziej synowscy wobec swoich ojców duchownych – księży i żeby też o nich się troszczyli i za nich się modlili.

 

A jak Ksiądz, który przeżył ponad pół wieku w kapłaństwie, ustrzegł się przed tą pokusą?

 

Bardzo się pilnowałem. Gdybym powiedział w jakimś domu, że chętnie wypiję kieliszek wódki, to zapewne na tym jednym by się nie skończyło. Nie jestem stuprocentowym abstynentem, ale od samego początku kapłaństwa zawsze odmawiałem, bo wiedziałem, że zgoda w jednym miejscu spowoduje lawinę nagabywań: „z tamtym ksiądz wypił, a ze mną nie”?

 

I tu mam apel do wiernych. Niech też sobie powiedzą: ja z księdzem pić nie będę, choć miałbym ochotę.

 

Ale są i takie postawy wśród wiernych: wiemy, że nasz ksiądz pije, ale jest dobry, mówi porządne kazania, więc zostawimy go w spokoju.

 

Wynika to z tego, że ludzie sami mają podobne grzechy na sumieniu, więc z pobłażaniem patrzą na słabości duszpasterzy. Jest to fałszywa delikatność. Myślę, że w tym głośnym przypadku jest – jeszcze raz wrócę do tego pojęcia: „szczęśliwa wina” – żeby na problem alkoholizmu księży spojrzeć rozsądniej i bardziej surowo. Bo jednak ojcostwo kapłana jest nie tylko radosne i piękne, ale bardzo mocno zobowiązuje.