Każdy człowiek chodzi drogami swego życia w nieodłącznym towarzystwie cienia – swej własnej samotności, który tym wyraźniej jest widoczny, im silniejsze jest światło samowiedzy człowieka. Lecz samotność nie wydaje się być dobrym towarzystwem. „Nie jest dobrze – powiedział Bóg – żeby człowiek był sam”.
Zamknięty w ciemnym zaułku samotności nie może ani poznać siebie, ani odkrywać przyrody, ani nadawać nazw rzeczom, ani tak urządzać świata, by mógł nad nim panować i pracować. Dlatego dał mu Bóg „podobnego doń pomocnika”, żeby ten wyrwał go z drętwoty, kazał stanąć na nogi i wziąć się do pracy przy budowie własnego domu.
Dwojakie jest zadanie człowieka wobec własnej samotności: musi on ją rozpoznać i przyjąć, ale nie może pozostać w niej ani uciec od niej, tylko ją przezwyciężyć nawiązując nici przyjaźni i miłości z innymi osobami. Niektórzy ludzie tak przerażeni są samotnością, której doświadczają jako „egzystencjalną pustkę”, że starają się zatracić w alkoholu czy narkotykach własną tożsamość lub zanurzają się w tłumie, aby zamazać swoją osobową świadomość.
Współczesny człowiek tak bardzo boi się pustki samotności, że gotów jest spędzić życie „podłączony” do radia, telewizora, telefonu, gier elektronicznych. Ze strachu przed ciemnością zapala reflektory, które gaszą mu gwiazdy. Przeciw depresji, w jaką wpędza go cisza, na cały regulator nastawia wszystkie głośniki, zagłuszając ich diabelskim rykiem daleki szum fal i sosen na wietrze.
Kiedy w rozmowie ze świeżo poznanymi osobami przedłuża się chwila milczenia, natychmiast czuje się nieswojo i zaczyna gorączkowo szukać nowego tematu lub stara się przypomnieć sobie jakiś kawał, którego opowiedzenie pozwoliłoby mu okazać się dowcipnym. Kiedy brakuje mu pewności siebie albo sam sobą jest znudzony, sięga po alkohol, który albo go podnieci, wyzwalając utajoną agresję, albo uśpi w nim świadomość. W swym smutku i poczuciu opuszczenia, w przeświadczeniu, że nie istnieje nikt, kto by go kochał, kto by go przyjął jako osobę, usiłuje w aktywności seksualnej znaleźć potwierdzenie tego, że jest żywy, i nawet przez krótką chwilę się łudzi, że połączył się z kimś uczuciem, ale zaraz wraca pustka, głucha, bez żadnego odzewu.
Co to znaczy przyjąć swoją samotność? Żeby nauczyć się odkrywać naturę i móc prawdziwie związać się z innymi osobami, każdy musi być gotowy przejść przez ciszę, przebrnąć przez pustynię, wejść w ciemności nocy. Tylko tam bowiem przemówią doń rzeczy, zaświecą mu gwiazdy, dotrze głos, który przenika do serca.
Istnieje samotność urodzajna, płodna – odosobnienie, w którym człowiek uwalnia się od osaczających go konieczności, pustynia, na którą Bóg nas zaprasza, by mówić do naszej duszy; pustynia, gdzie człowiek odnajduje jasną prawdę o tym, czym rzeczywiście jest, czego chce, co prawdziwie kocha. W takiej życiodajnej samotności objawia się prawda naszej istoty, naszych myśli, nurtujących nas uczuć i tych naszych przekonań i zasad, które faktycznie są motorem naszego w życiu postępowania. Tylko tam zdołamy wypowiedzieć głębię nas samych i ustanowić związki naprawdę osobowe, które połączą naszą głębię z głębią innej ludzkiej istoty, sprawiając, iż pustka naszego opuszczenia wypełni się obecnością.
Czas i siła nawyków niszczą nasze komunikowanie się nawet z tymi osobami, które kochamy: łącza się blokują i nie są w stanie przekazywać najgłębszych doznań serca. Wzajemne stosunki ulegają wypaczeniu, więzi przeradzają się w więzy, w zależności pełne obaw, podejrzeń i neurotycznego poczucia winy. Wtedy właśnie dobrze jest udać się na pustynię duchowego odosobnienia, nabrać dystansu do tych drogich nam osób po to, by nauczyć się obcować z nimi szczerzej, swobodniej, bliżej. I nie o to tu idzie, by uciekać od świata, złorzecząc mu na domiar, lecz o to, by spojrzeć nań z oddalenia i zobaczyć go szerzej, rozleglej. Przyjrzawszy mu się w ten sposób, będziemy w stanie lepiej go poznać, pokochać i zmieniać.
Więcej w książce: Radość bycia człowiekiem – Alfonso Vergara SJ