Życie duchowe

 

Kto tego przedstawiciela, a właściwie nawet głównego twórcę mistyki zwanej nadreńską z przełomu XIII/XIV stulecia zna tylko ze słyszenia, ten może żywić przekonanie, że jego pisma niczym nie potrafią zainteresować dzisiejszego człowieka, szukającego świata bardziej ludzkiego i pragnącego taki świat budować.
 
Tym milej będzie zaskoczony, gdy po dokładniejszym zapoznaniu się z jego twórczością zobaczy, jakie głębokie impulsy dzisiaj właśnie można znaleźć w jego śmiałych, niekiedy wyprzedzających tamtą epokę wypowiedziach. Dotyczą one nie tylko tradycyjnej domeny mistyki, a więc takich tematów jak kontemplacja czy zjednoczenie z Bogiem i drogi do niego prowadzące, ale również wysiłków zmierzających do kształtowania autentycznego człowieczeństwa, a nawet do przeobrażania społeczeństwa. Warto przyjrzeć się bliżej niektórym z tych impulsów. Tym bardziej że również epoka Mistrza z Hochheim, podobnie jak nasza, była czasem przełomu i podobnie jak dzisiaj, ludzie szukali wtedy samookreślenia i głębszego sensu codziennego życia.
  

Modlić się czy działać?

 
Przez całą historię chrześcijaństwa w życiu wierzących pojawiał się problem relacji zachodzącej między ich zewnętrzną działalnością a modlitwą. Czy jest to rzeczywiście alternatywa? Czy naprawdę ogół ludzi ma się zajmować codzienną pracą, a modlitwa ma być dla nich tylko czymś obok, jednym więcej obowiązkiem? Albo czy ludziom odczuwającym szczególny pociąg do kontemplacji i poświęcającym znaczną część dnia medytacji i różnym innym formom modlitwy mają być zupełnie obce sprawy tego świata? Czy oparty na tradycyjnej interpretacji Ewangelii paradygmat wybranej przez Marię „lepszej cząstki” jest jedyny do przyjęcia dla chrześcijanina? Otóż Mistrz Eckhart nie bał się na nowo przemyśleć sceny, jaka rozegrała się w domu Łazarza między Jezusem, Marią i Martą (por. Łk 10, 38–42) i na nowy, rewolucyjny wręcz sposób, określił wspomnianą wyżej  relację, dając tym samym cenną orientację nie tylko zakonnicom, do których często przemawiał, ale każdemu wierzącemu. A uczynił to przede wszystkim w Kazaniu 86.
 
Tradycyjna interpretacja perykopy Łukasza widziała w Marii i Marcie wzorce życia kontemplacyjnego i aktywnego, ale – ze względu na słowa Jezusa – znajdywała w niej także uzasadnienie wyższości kontemplacji nad zewnętrzną działalnością, wyciszonego słuchania słowa Bożego przez Marię nad niespokojną krzątaniną jej siostry. Dopiero współczesna egzegeza zwróciła uwagę na konkretną sytuację (Sitz im Leben), do której odsyła ten fragment Ewangelii: był to czas wędrownych kaznodziejów i oczekiwania mającego niebawem nadejść królestwa Bożego, kiedy słuchanie słowa trzeba było stawiać ponad codziennością z jej materialnymi potrzebami. Eckhart, z właściwym sobie radykalizmem, odwraca hierarchię wartości: Maria, jego zdaniem, reprezentuje dopiero pierwszy stopień na drodze do Boga i do pełni człowieczeństwa. U jej kresu znajduje się Marta. W alegoryzującym wykładzie Ewangelii tłumaczy, dlaczego, zwracając się do Marty, Jezus dwa razy wymienił jej imię1: „Dał jej w ten sposób do zrozumienia, że w pełni ma ona wszystkie dobra doczesne i wieczne, jakie tylko stworzenie mieć powinno. Pierwszym «Marto» potwierdził jej doskonałość w działaniu doczesnym, drugim zaznaczył, że niczego jej nie brakowało również w tym wszystkim, co jest niezbędne do wiecznej szczęśliwości” (Kazania, s. 460).
 
Dziś trudno nawet zdać sobie sprawę z radykalizmu tego przewartościowania. Wprawdzie dominikaninowi Eckhartowi nieobca była idea kontemplacji rozumianej jako szkoły życia czynnego, niemniej życie kontemplacyjne było uważane w jego czasach za wartość samą w sobie, i to za wyższą od zaangażowań płynących z miłości bliźniego. Jeszcze Tomasz z Akwinu czuł się niemal zobowiązany usprawiedliwiać czynne życie Jezusa i tłumaczył, że nie były to pospolite zajęcia zewnętrzne, lecz najwyższa możliwa forma działalności, a mianowicie głoszenie słowa Bożego. Może w tym stawianiu kontemplacji na pierwszym miejscu było wtedy coś z doświadczenia bliskiego i nam: wyobcowanie jako efekt nadmiernej pracy, wartość zabawy i życia wolnego od stresów. Może jeszcze także ciągnące się od starożytności przekonanie, że ciężka praca, zwłaszcza fizyczna, jest niegodna ludzi prawdziwie wolnych, z wyższych warstw społecznych; zajmowali się nią niewolnicy i ludzie prości, którzy na kontemplację nie mieli czasu, brak im też było potrzebnej do niej kultury umysłowej. Poza tym życie kontemplacyjne było uważane wtedy za jedyną pewną drogę prowadzącą do zbawienia.
 
W dokonanej przez Eckharta zmianie perspektywy znikła alternatywa. Nie chodziło mu bynajmniej o uznanie życia czynnego za szczytową formę w hierarchii pobożności. Mistrz Eckhart nieustannie przypomina, że nie „sposób” (Weise), czyli forma życia lub pobożności, jest tu decydujący, żadna bowiem droga nie stanowi polisy ubezpieczeniowej na zbawienie. Istotne dla niego jest doświadczenie życia wiarą. Młodszej Marii brak tego właśnie życiowego doświadczenia. Musi się jeszcze uczyć, przez ćwiczenie osiągać dojrzałość, którą zdobyła już Marta. Grozi jej przy tym niebezpieczeństwo charakterystyczne dla „początkujących”, z którymi Eckhart często spotykał się w klasztorach i beginażach – szczególnych miejscach jego pracy duszpasterskiej, zwłaszcza w ostatnim okresie życia: utożsamianie życia kontemplacyjnego z kulminującymi w ekstazie pociechami duchowymi oraz pogoń za zjawiskami nadzwyczajnymi. Z nutką życzliwej ironii dodaje: „Nasuwa się nam podejrzenie, że droga Maria siedziała u stóp Jezusa bardziej dla przyjemności niż dla duchowej korzyści. Dlatego Marta powiedziała: Panie, każ jej wstać! – obawiała się bowiem, że Maria pozostanie na zawsze w tym stanie błogości i nie poczyni postępów” (Kazania, s. 460).
  

Chrześcijanin zaangażowany

 
 Dla Eckharta wartość ma nie samo szczególne przeżycie wewnętrzne, lecz jego oddziaływanie na człowieka i na jego życie codzienne. Przeżycia, najwznioślejsze nawet, przemijają, wartością trwałą jest sam człowiek, toteż kryterium przydatności przeżyć stanowi postęp, duchowy rozwój człowieka. Na swój sposób Eckhart powtarza tu naukę Ewangelii o dobrym drzewie rodzącym dobre owoce. Tematowi temu poświęca całe Kazanie 2, w którym zestawia „dziewicę” z „niewiastą”. Dziewica to symboliczne określenie człowieka całkowicie oderwanego, wolnego od wszelkich grzesznych przywiązań, od wszystkich form zawłaszczania. Czy więc taka dziewica byłaby szczytem doskonałości chrześcijańskiej? Nie! Bo „gdyby człowiek pozostał dziewicą, nie zrodziłby owocu. Jeśli ma być płodny, musi stać się niewiastą. Niewiasta to najszlachetniejsze imię, jakie można dać duszy, o wiele szlachetniejsze niż «dziewica». Jeśli człowiek przyjmuje w sobie Boga, dobrze postępuje; w przyjmowaniu tym okazuje się dziewicą. Lepiej jednak, jeśli Bóg stanie się w nim płodny, jedyną bowiem formą wdzięczności za dar jest jego płodność” (Kazania, s. 83). Płodność ta to aktywne życie chrześcijanina, miłość bliźniego, zaangażowanie społeczne, mające źródło w kontemplacji Boga i karmiące się nią nieustannie. Na zewnątrz szara codzienność, wewnątrz blask autentycznego życia Bożego. Podobnie jak inni mistycy, Eckhart ma specjalne określenie (niejedno nawet)  dla tego wnętrza człowieka. W Kazaniu 2 nazywa je niematerialną „władzą” i tak mówi – z własnego doświadczenia zapewne: „W niej Bóg nieustannie żarzy się i płonie z całym swym bogactwem, słodyczą i rozkoszą. Zaprawdę, we władzy tej panuje tak ogromna radość i tak wielka, niezmierna rozkosz, że nikt nie potrafi jej w pełni wyrazić ani ukazać” (Kazania, s. 85).
 
Całe dojrzałe życie autora Kazań jest zresztą ilustracją tej „płodności” wynikającej z kontemplacji Boga. Nie było to życie człowieka zamkniętego w klauzurze klasztornej, unikającego kontaktów z ludźmi, myślącego tylko o wspinaniu się na coraz wyższe stopnie życia wewnętrznego i o „zbawieniu swej duszy”. Niezmordowany głosiciel słowa Bożego, autor licznych dzieł filozoficzno-teologicznych, rektor dominikańskiej uczelni, dwukrotnie kierownik katedry teologii na uniwersytecie paryskim, przeor klasztoru, dwukrotny prowincjał, wizytator klasztorów sióstr zakonnych – oto punkty orientacyjne jego zaangażowań w życie ówczesnego społeczeństwa. A inni wielcy mistycy, których duchową spuścizną po dziś dzień nie przestaje karmić się chrześcijaństwo? Augustyn, Teresa z Ávila, Jan od Krzyża i tylu innych wielkich świętych, którzy – mówiąc językiem Kazań – potrafili wolność „dziewicy” godzić z płodnością „niewiasty”. Zresztą, to nie o „godzenie” tu chodzi – tak jakby z samego założenia kontemplacja miała stanowić przeszkodę dla aktywności, a życie aktywne wykluczało kontemplację. To przecież z doświadczenia wiary, z przeżycia Dobra Najwyższego, rodziło się przemożne pragnienie dzielenia się. Biada mi bowiem, gdybym nie głosił Ewangelii! (1 Kor 9, 16) zrodziło się w Pawle z Tarsu z jego już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). Ale – mógłby ktoś powiedzieć – takie łączenie, to może przywilej wyłącznie nielicznych wybitnych jednostek? Nie każdy przecież został stworzony do dokonywania wielkich dzieł… Różną liczbę talentów otrzymują ludzie na drogę życia. To prawda. Ale tu trzeba postawić pytanie, co to są te „wielkie dzieła”. Bo są wśród nich i takie przecież, których nikt nie widzi, o których nie mówią media i po których nie pozostanie ślad w podręcznikach historii. Dostępne dla każdego człowieka i dla każdego stanu, w jakim żyje. Nie trzeba chyba wyjątkowej inteligencji ani wielkich talentów, żeby – jak Matka Teresa –pochylić się nad konającym nędzarzem, zająć się nim z miłością, pozwolić mu umrzeć z poczuciem godności, po to, by może w ostatnim momencie odczuł sens i wartość swego życia. Nie są one też nieodzowne do dochowania wierności obowiązkom w pracy, wobec żony czy dzieci. We wszystkich tych sytuacjach konieczne jest tylko jedno: wiara działająca przez miłość (por. Ga 5, 6).
Eckhart odrzuca dualizm Boga i świata, łaski i natury, pobożności i służby człowiekowi. Wartość wyrzeczenia się świata mierzy oddaniem się sprawie świata. Bóg Biblii jest Bogiem dla człowieka. Toteż uczeń Chrystusa oddany sprawie człowieka, budujący pokój i sprawiedliwość, idzie w tym samym kierunku, co Bóg. Te dwie drogi łączą się ze sobą, tworząc jedną drogę. Jak to wyraził jeden z komentatorów Eckharta, w działalności chrześcijanina vita activa staje się vita unitiva – życiem w zjednoczeniu z Bogiem. Na pewnym stopniu intensywności takiego życia nie od rzeczy będzie mówić o mistyce. U Eckharta jest to w każdym razie mistyka, która nie ucieka od konkretnego życia i nie przywiązuje znaczenia do szczególnych przeżyć duchowych. A więc nie jest to mistyka nawiązująca do etymologii tego słowa, pochodzącego od greckiego myein – zamykać oczy. Jeśli „mistyk” Eckharta nie może czegoś widzieć i do końca przejrzeć, to rzeczywistością tą jest misterium Boga i Jego obrazu – człowieka. Wspomniano wyżej o pewnych analogiach dzisiejszych czasów z epoką Eckharta. Jedną z nich jest pokusa ucieczki od świata i od jego struktur,  krępujących wolność człowieka. Ucieczki w jakąś formę życia wewnętrznego, wewnętrznych doświadczeń. W tamtych czasach tłumnie wstępowano do klasztorów, w których kwitła „mistyka” wyrażająca się nie w poświęceniu się dla drugiego człowieka, lecz w wizjach, nadzwyczajnych fenomenach i udziwnionych formach ascezy. Dzisiaj mówi się o „mistyce narkotyków” – to także ucieczka, będąca niekiedy formą protestu przeciw monotonii i ciężarom codziennego życia albo też drogą na skróty do intensywnych przeżyć. Punkt wyjścia może być podobny, analogiczne bywają też pragnienia i aspiracje: pełniejszej wolności, więcej świętowania, radości i zabawy, ale istnieje zasadnicza różnica. Podstawowa teza Eckharta brzmi: sens nadaje wolności dopiero jej „płodność”, zaangażowanie, jak byśmy dzisiaj powiedzieli. Bez zaangażowania wolność łatwo przeradza się w pogoń za nowymi doświadczeniami, prowadzi do subiektywizmu lub wręcz egoizmu i hedonizmu. Mistrz życia (Lebensmeister), jakim chciał być Eckhart, mówi w związku z tym: „Życie uczy nas wszystkiego, co – poza Bogiem – możemy tutaj osiągnąć” (Kazania, s. 459). Chodzi rzecz jasna o doświadczenie człowieka dojrzałego, oparte na wierze. „Maria, kiedy siedziła u stóp Pana […] w poczuciu błogości i słodyczy, była dopiero w szkole i uczyła się życia. Marta natomiast doszła już do pełni” (Kazania, s. 465)