Czy naprawdę jest aż tak źle, że musimy szukać prawdy o własnej płciowości? Czyżbyśmy ją zatracili? Sytuacja jest rzeczywiście poważna! W dzisiejszych czasach podsuwa się nam różne pomysły na przeżywanie męskości i kobiecości. Niestety, często nietrafione i niezgodne z naszą naturą.

 

Obecnie dość silnie zaznacza się agresywny feminizm, który ma za zadanie wyzwolić kobietę spod panowania mężczyzny. Ta, która przez wieki była podporządkowana mężowi, poszukuje władzy. Czyni to, przyjmując strategię walki: kto lepszy? kto sobie lepiej radzi, więcej potrafi? kto silniejszy? kto bardziej pokrzywdzony? kto dyskryminowany?… Ciągła rywalizacja i szukanie winnego. Ten sposób postępowania prowadzi, niestety, do maskulinizacji kobiet. Owa pokrzywdzona niewiasta czuje się dowartościowana tylko wtedy, gdy może robić to, co mężczyzna – zajmować takie same stanowiska, oddawać się takim samym rozrywkom. Niestety, istnieje ku temu jedna „przeszkoda” – uwarunkowania biologiczne. Otóż kobieta może stać się matką. Jeśli odda się wypełnianiu tej funkcji, nie będzie mogła wojować. Cóż jej pozostaje, jeśli chce się dalej spełniać na polu zawodowym i społecznym? Jedynie walka z macierzyństwem, walka, która w skrajnych przypadkach może wyrażać się akceptacją aborcji – zezwoleniem na zabijanie nienarodzonych dzieci.

Inny nurt, bardziej „pokojowy”, głosi, że nie ma sensu walczyć ze sobą, bo przecież tak naprawdę jesteśmy tacy sami, a różnice, które nam się wmawia, są efektem odmiennej socjalizacji (na przykład tego, że dziewczynkom kupuje się lalki, a chłopcom karabiny – jest to oczywiście duże uproszczenie). Takie hasła kryją gorzką prawdę – oto człowiek chce sam stanowić o tym, czym jest męskość i kobiecość. Nie podoba mu się pomysł, iż rodzi się już z pewnymi uwarunkowaniami. Uważa, że jest to cios wymierzony w jego wolność.

W dzisiejszych czasach możemy się więc spotkać zarówno z walką, jak i z unifikacją płci. Zastanówmy się teraz, jaki obraz kobiecości wdziera się do naszych umysłów poprzez media.

Kobieta niezależna, radząca sobie doskonale bez mężczyzny, silna, uwolniona od wszelkich zahamowań, gotowa na związek bez zobowiązań, kobieta sukcesu, przesadnie dbająca o swój wygląd, starająca się za wszelką cenę zachować młodość – oto propozycje bardzo popularne dzisiaj. Ta zaś, która wychowuje dzieci i nie wraca do pracy po zakończeniu urlopu macierzyńskiego, postrzegana jest zazwyczaj negatywnie. Mówi się o niej „kobieta niepracująca”, „kura domowa”… Niestety, często także mężowie postrzegają swoje żony przez pryzmat tych poglądów i zupełnie nie doceniają ogromu trudu, który wkładają one w wychowanie nowych pokoleń.

Media przyczyniają się także często do poniżania kobiety – wystarczy tylko przytoczyć przykład pornografii, w której kobieta traktowana jest jak przedmiot, zabawka do zaspokajania nieuporządkowanych pragnień seksualnych mężczyzn.

A jaki obraz mężczyzny promują media? Jeden z uczestników spotkania, które prowadzę w ramach przygotowania do małżeństwa, powiedział, że mężczyzna ukazywany w mediach jest nijaki. Jest w tym głęboka prawda – przedstawia się nam mężczyznę bez wyrazu, pozbawionego ideałów. Jedynym jego osiągnięciem jest najnowszy model samochodu, który daje mu pełnię życia, oraz maszynka do golenia, która sprawia, że lgną do niego wszystkie wymuskane kobiety. Ten mężczyzna jest słaby. Potwierdza swoją męskość w ramionach kobiety. Jeśli jest sprawny seksualnie – jest spełniony. Nie ma w nim wewnętrznej siły, która jest w stanie dać kobiecie poczucie bezpieczeństwa. Co jeszcze go charakteryzuje? Przesadnie dba o swój wygląd, ubiera się w najnowocześniejsze ciuchy, całe godziny spędza w solarium – chciałoby się powiedzieć: zachowuje się jak kobieta. Wyraźnie się więc tutaj ujawnia zjawisko feminizacji mężczyzn.

W tym ogromnym pomieszaniu nurtów, poglądów musimy zastanowić się nad istotą kobiecości i męskości. Co oznacza być mężczyzną, a co być kobietą? Proponuję, aby każdy (każda) w tym momencie dokończył(a) poniższe zdania. Niech to będzie rzeczywiście szczera odpowiedź, która odzwierciedla wołanie naszego serca.

Bardzo ważne jest, abyśmy się wsłuchali w to, co drzemie wewnątrz nas. Abyśmy się zastanowili nad tym, co wynika z faktu, że jesteśmy mężczyznami lub kobietami. Czy możesz ze spokojem powiedzieć sobie: „Jak to dobrze, że jestem kobietą. (Czuję się wspaniale w roli mężczyzny). Wiem, że jestem na swoim miejscu”? Czy też zdajesz sobie sprawę, że nie potrafisz zaakceptować swojej płciowości i w pełni odkryć jej piękna?

Różne mogą być powody takiej sytua­cji. Być może nie otrzymałeś (nie otrzymałaś) od rodziców tego najważniejszego komunikatu: że kochają Cię bezwarunkowo, że jesteś wartością samą w sobie i należy Ci się miłość za to, że po prostu jesteś. A może zadano Ci głębokie rany, dając do zrozumienia, że Twoje życie jest beznadziejne i nikt Cię nie pokocha. Może Twoja mama odnosiła się negatywnie do taty, wytykając mu jedynie wady oraz różne niedociągnięcia, a strzały mierzone w jego serce trafiły także w Twoje maleńkie męskie serduszko, lub też Twój tato poniżał mamę, przez co nabrałaś przekonania, że kobieta jest nic niewarta, na nic nie zasługuje, a jej życie to tylko pasmo porażek i cierpień. Być może jedyne, co rodzice pozostawili Ci w posagu, to postanowienie: „nigdy nie chcę być taki jak mój ojciec” albo „nigdy nie będę dla swoich dzieci taką matką, jaką moja mama była dla mnie”. Mogłeś również zostać pozbawiony jakiegokolwiek wzoru męskości, wychowując się bez ojca lub mając z nim bardzo znikomy kontakt.

Różne mogą być nasze losy i doświadczenia, dlatego ogromnie potrzebujemy pewnego gruntu, punktu odniesienia, który sprawi, że się nie pogubimy. A kto może być dla nas lepszym przewodnikiem niż Pan Bóg, który nas stworzył? Musimy się zastanowić, co On sam złożył w kobiecym i męskim sercu.

Adam po akcie stworzenia został umieszczony w raju i otrzymał od Boga niezwykle ważne zadania: nadania nazw zwierzętom oraz uprawianie ogrodu. Mogłoby się wydawać, że to powinno mu wystarczyć. Przecież miał ciepły kącik i ważne zajęcie. On jednak w głębi swego męskiego serca odczuwał tęsknotę. W napotkanych istotach nie znalazł takiej, z którą mógłby nawiązać relację. Pragnął kogoś równego sobie. I oto Pan Bóg pogrążył go w głębokim śnie, w czasie którego uczynił z jego boku niewiastę. Przebudzony Adam wydał okrzyk zachwytu: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!” (Rdz 2, 23b). W końcu otrzymał wymarzoną towarzyszkę życia, swoją ezer (hebrajskie słowo „ezer”, przetłumaczone jako „pomoc”, oznacza takie wsparcie, jakie tylko jedna osoba niesie drugiej). O niej to przecież powiedział: „Ta będzie zwała się niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta” (hebrajskie słowo „isz” oznacza „mężczyzna, mąż”, „iszsza” zaś – „kobieta, niewiasta, żona”; w tłumaczeniu ks. Wujka to podobieństwo oddano za pomocą wyrazów „mąż – mężyna”). W tej pierwotnej rzeczywistości nie ma mowy o wyższości jednej płci nad drugą – on i ona noszą w sobie obraz Boga (por. Rdz 1, 27). Nie ma tu miejsca na rywalizację, na niezależność – obydwoje potrzebują siebie i tylko we wzajemnym obcowaniu mają szansę odkrywać i realizować bogactwo swojej płciowości: „Mężczyźni i kobiety zostali powołani przez Stwórcę, aby żyć w głębokiej wzajemnej komunii, poznając jedni drugich i składając siebie w darze, działając razem dla wspólnego dobra i uzupełniając się nawzajem dzięki komplementarności cech kobiecych i męskich” (Jan Paweł II: List do Sekretarza Generalnego IV Światowej Konferencji ONZ poświęconej kobiecie).

Równa godność nie oznacza jednak tożsamości płci. Kobieta i mężczyzna są różni, i to nie tylko na poziomie cielesnym. Płeć wyraża się sposobem bycia, komunikowania, odbierania rzeczywistości, odczuwania i przeżywania miłości. Ta różnica nie powoduje dysonansu i jest przeżywana w całkowitym pokoju: „Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu” (Rdz 2, 25); „W »jedności dwojga« mężczyzna i kobieta są od początku wezwani nie tylko do tego, aby istnieć »obok siebie«, czy nawet »razem ze sobą«, ale są też powołani do tego, aby bytować wzajemnie jedno dla drugiego…” (Jan Paweł II: list apostolski Mulieris dignitatem, 7).

Można zadać sobie pytanie: czemu służy owo zróżnicowanie? Otóż kobieta i mężczyzna mają inne zadanie do wykonania: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1, 28). Pan Bóg zasiewa w kobiecie zdolność do macierzyństwa, a w mężczyźnie – do ojcostwa.

Każda kobieta ma zaszczepione w sobie potencjalne macierzyństwo. Przecież tylko ona może nosić w swoim łonie bezbronne dzieciątko, małą istotkę, która potrzebuje jej tkliwości i opieki. Jeśli kobieta może stać się matką, to znaczy, że musi mieć jakieś szczególne wewnętrzne predyspozycje do pełnienia tej funkcji. Bylibyśmy naiwni, myśląc, że Pan Bóg dał nam zadanie, a nie wyposażył nas w odpowiednie możliwości do jego wypełnienia.

Podobnie jest z mężczyzną. On nosi w sobie zalążek ojcostwa. To szczególne zadanie opieki nad żoną i dziećmi wymaga odpowiednich umiejętności, wpisanych w męską naturę.