Badaczki o orientacji feministycznej mówią, że gdyby ten model dotyczył tylko wyglądu i nie sięgał w głębsze warstwy ludzkiej psychiki, gdyby nie był w tak oczywisty i bezsprzeczny sposób inkorporowany w trakcie socjalizacji oraz poprzez działanie mediów, miałby charakter głównie estetyczny. Nie byłby wtedy częścią procesu symbolizacji, w którym poszczególnym częściom ciała kobiecego nadawane są określone znaczenia. Strój, wygląd, gestykulacja, ruch, głos byłyby jedynie kwestią wciąż nowych wyborów. Mogłyby być wówczas traktowane jako swobodny i dowolnie prowadzony performance. Taka „lekkość gatunkowa” poszczególnych opcji do wyboru nie byłaby tożsama z terrorem i może nie byłoby potrzeby tego krytykować ani się nad tym zastanawiać. Kategoria „terror piękności/wyglądu” jest dopiero wtedy uzasadniona, kiedy swoboda wyborów staje się ograniczona i to w szczególny sposób. Psychika jest poddawana terrorowi w tak dużym stopniu i od tak wczesnego stadium rozwoju jednostki (w tym wypadku dziewczynki), że można mówić o głębokich uwewnętrznieniach owych znaczeń i norm związanych z ciałem, jego ruchami i reakcjami na inne ciała. Gdy to się już stanie, gdy obce normy staną się swoimi, zaczynają być przezroczyste, a wtedy bardzo trudno w ogóle dostrzec ich zewnętrzne, kulturowe pochodzenie. Uniemożliwia to tym bardziej sprzeciw i odrzucenie „terroru piękności”, bo nie jest on bezpośredni ani instytucjonalny i przez to poniekąd niezauważalny. Owe uwewnętrznienia dokonują się w procesie socjalizacji. Stąd zapewne specyficzna psychopatologia kobiet: zaburzenia odżywiania, zaburzenia seksualne, depresja, nieadekwatna percepcja własnego ciała etc.
Nie ma możliwości wyjścia poza system tej komunikacji, gdyż obowiązuje tu swoistego rodzaju gramatyka, którą trudno jest zmienić. Zapewne można tylko, jak to mówi filozofka, orędowniczka teorii queer, Judith Butler, dokonywać małych przesunięć w systemie. Takim przesunięciem mogłoby być na przykład uwypuklenie piękna męskiego ciała, zintensyfikowania jego symbolizacji. Jednak jak to zrobić? Skoro każde próby tego rodzaju skazane są na porażkę, a męskie ciało, seksualizowane w równym stopniu co kobiece, uważane jest za zniewieściałe bądź za obiekt seksualny dla homoseksualistów.
Konkurs o szczęście
Jak już powiedziałam, kobiecość „od zawsze” tradycyjnie kojarzona była z cielesnością. Myśl, że odmienność (w sensie pozytywnym: wartość, przewaga, istota) kobiety tkwi właśnie w jej ciele, powtarzana jest także w nurcie feminizmu zwanym czasem dyferencjalizmem, a częściej feminizmem postmodernistycznym (Hélene Cixous, Luce Irigaray). Inne feministyczne badaczki, takie jak Naomi Wolf, Susan Bordo, Ellyn Kaschak, zwracają jednak uwagę, że kobiecość utożsamiona z cielesnością może być dla kobiety jarzmem, więzieniem (Wolf) albo prowadzić do problemów z własną tożsamością (Kaschak) czy zaburzeń związanych z postrzeganiem własnego ciała.
Niezadowolenie, jakie odczuwamy z powodu wyglądu, dotyczy wszystkich bez wyjątku kobiet i jest problemem, który sięga swoimi korzeniami wczesnego dzieciństwa i socjalizacji na tym etapie. Ellyn Kaschak pisze, że kobieta, która od początku uczona jest stałej kontroli wyglądu swego ciała, przed którą wciąż stawia się wymóg podobania się innym, kosztem własnych potrzeb, wygody czy poczucia własnej wartości, identyfikuje się ze swym ciałem w sposób o wiele bardziej materialny i silniejszy niż mężczyzna. Cechą określającą kobietę staje się jej wygląd. Dlatego wygląd przestaje być po prostu jej cechą (jeśli kiedykolwiek był), jak w przypadku mężczyzny – kobieta jest tożsama ze swoim wyglądem. Praktycznie każdy aspekt jej powierzchowności mówi o tym, kim ona jest i jak należy ją traktować.
Komunikaty zawarte w przekazach dotyczących wzorców/modeli kobiecego ciała powodują jednocześnie niską samoocenę, a nierzadko też i poczucie frustracji. Nigdy nie można być tak doskonałą, jak chce tego kultura, jak chce tego zewnętrzny obserwator. Kobiety postawione są więc na z góry przegranej pozycji, udowadnia się im braki i nieodpowiedniość kobiecych ciał, oraz to, że wciąż są niewystarczająco dobre w samodyscyplinowaniu się. To z kolei jeszcze bardziej pobudza w nich (w nas) potrzebę stosowania tych praktyk samokontroli i samoograniczenia w życiu. Im bardziej nasze ciała są nieodpowiednie, nieadekwatne, tym bardziej staramy się je przerobić, ulepszyć, dostosować do ogólnie panujących wymogów. Ponieważ te, którym się nie uda, które nie przystają do ideału, których ciała są jego zaprzeczeniem, zostaną wykluczone. Będą przegranymi w konkursie o szczęście (czytaj: nie będą pożądane).
Z tekstów kultury popularnej – reklam i artykułów w (kobiecych) czasopismach – można odczytać komunikaty, że nasze ciało nie potrafi sprostać wymogom ideału piękna, że wciąż powinno być korygowane i kontrolowane. A przecież nieosiągalna jest skuteczność tych działań, a nawet jeśli uzyska się dobry efekt, to jest on zazwyczaj krótkotrwały (do wieczornego demakijażu, do efektu jojo, do osiągnięcia pewnego wieku). Teksty te zazwyczaj pomijają milczeniem ból odczuwany w trakcie zabiegów (np. depilacji), nikłą bądź zaledwie czasową skuteczność tych zabiegów oraz inne nieprzyjemne skutki. Przemoc wobec kobiecego ciała otoczona jest milczeniem.
Mówiąc o ciele nie sposób pominąć tematu seksualności. Ale też o niej samej najtrudniej jest mówić. Feministyczne teoretyczki zwracają uwagę na brak języka dotyczącego opisu kobiecej seksualności. Naomi Wolf, która twierdzi, że nawet feministyczne ujęcia są niezwykle ubogie, jeśli chodzi o opis i rozpoznanie życia seksualnego kobiet, zauważa, że kultura popularna gardzi czułym, intymnym, monogamicznym seksem – bo anonimowość stała się afrodyzjakiem współczesności. Współczesna kobieta jest tyle warta, ilu ma kochanków i do ilu orgazmów wielokrotnych się przyznaje (wystarczy przejrzeć parę numerów „Cosmopolitan” czy „Elle”). Sprawność granicząca z ostatnim stopniem wtajemniczenia w tantrę stała się normą obowiązującą dla kobiety. Dorastająca dziewczyna nie jest uczona pożądać innego (w domyśle mężczyzny), ale uczona jest pożądania tego, że jest pożądana. Paradoksalnie więc, wolność i wyzwolenie seksualne zaczęło polegać na tym, że kobiety musiały nauczyć się stereotypowo męskiego podejścia do seksualności (szybko, dużo, ostro, bez sentymentów). Doszło więc do zupełnego zanegowania specyfiki seksualności kobiecej. A ta tradycyjnie ujmowana jest podporządkowana potrzebom i fantazjom mężczyzny i według nich definiowana. Zanegowano kobiece doświadczenie przeżywania własnego ciała i kobiece odczuwanie przyjemności, seksualność kobieca wciąż traktowana jest jako brudna i grzeszna – a jeśli jest ukazywana, to w pornografii, gdzie służyć ma również przyjemności mężczyzny.
Dziewczynki od małego uczą się odcięcia emocjonalnego od swojego ciała, które nie jest traktowane jako źródło konkretnych bodźców (przyjemności czy dyskomfortu), ale rodzaj przepustki do świata „tych, które są kochane”. Chłopcy – przeciwnie – mają prawo odbierać komunikaty płynące z ciała i kierować się nimi. Choć twierdzę, że szkoleni są odbierać tylko pewien typ bodźców (na przykład mężczyzna, który ma ochotę na czułość bez seksu, musi pokazać, że chce seksu, żeby nie padło podejrzenie o zniewieściałość).
Ucieczka w oglądane ciało
Według Agnieszki Gromkowskiej niepokój związany z brakiem stabilności kulturowej powoduje, że uciekamy w ciało („od ciała” i „w ciało”: jako anorektyczki, obiekty seksualne, kulturystki lub cyberkobiety) – aby związane z nim rytuały wyznaczyły rytm życia oraz dały poczucie panowania i kontroli nad czymkolwiek (skoro nad rzeczywistością nie potrafimy). Dla zobrazowania sytuacji kobiecego ciała w kulturze współczesnej Zbyszko Melosik wprowadza metaforę plaży. Plaży, na której istotą jest nagość kobiet i gdzie męskie oko – spojrzenie triumfuje. Kobiety są nieustannie obserwowane, totalnie widzialne, ich ciała stają się poprzez krytyczne męskie spojrzenie przedmiotem taksonomii według obowiązujących, męskich: estetycznych i seksualnych kryteriów piękna i młodości. Rywalizują one o to, która z nich uosabia idealny przedmiot męskiej percepcji. Kobieta jest spektaklem, mężczyzna wygodnie usytuowanym widzem. Co ważne, oko męskie, które szacuje kobietę, stało się do tego stopnia jej integralną częścią, że sama na siebie patrzy jakby patrzył mężczyzna. W efekcie mężczyzna nie musi być obecny, by był obecny. Metafora plaży może być stosowana w analizie wszystkich sfer i aspektów życia współczesnej kobiety.
Człowiek często nie rozumie szerszego kontekstu swych odczuć czy zachowań, gdyż jako indywidualna i autonomiczna jednostka idzie w życiu własną ścieżką – jak pisali psychologowie egzystencjalni: ma własny „projekt życiowy”. Wiele psychologicznych problemów, traktowanych omyłkowo (zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn) jako osobiste tragedie, ma duży związek ze światem, w którym żyjemy. A to, co uważamy za własną słabość („Nie jestem wystarczająco dobrą matką”, „Nie wyglądam jak z okładki «Glamour»”), bywa często odbiciem słabości naszej kultury, wyśrubowanych standardów i tradycyjnych podziałów, jakie ona wprowadza.
Podsumowując wątki, które zostały zarysowane w tym artykule, warto powiedzieć na koniec, że współczesne podejście feministyczne, które kieruje oczy kobiet na nie same, ucząc je myśleć o sobie we własnym imieniu, nie jest wezwaniem do wykluczenia mężczyzn z życia kobiet. Jest raczej głosem kobiet domagających się swoich praw ze świadomością wspólnej odpowiedzialności za kształtowanie bardziej sprawiedliwego społeczeństwa.