Chrystus nie musiał do siebie przekonywać, nie musiał używać socjotechnicznych metod, by poszły za nim konkretne osoby, całe tłumy. Prowadzi nas przecież do Boga.
Nie ma takich przedmiotów, gadżetów, które mogłyby „odpowiedzieć” na ładunek emocjonalny, jakim człowiek je czasem obdarowuje. Bywa, że wejście w posiadanie jakiejś drobnej rzeczy (torby, zegarka, telefonu komórkowego) wydaje się niezbędne, by poczuć się szczęśliwym człowiekiem. To jest pewien rodzaj złudzenia, na które już nieraz się nabraliśmy, a mimo to ciągle przychodzi nam od nowa wierzyć, że tym razem chodzi o coś innego. Niewiele trzeba czekać (dzień, dwa lub tydzień) na spowszednienie upragnionego nabytku. Ludzie potrafią przywiązywać się nie tylko do innych ludzi. Przywiązanie do zwierząt niejednokrotnie okazuje się znacznie silniejsze (nawet socjologia zajmuje się badaniem tej zależności). Krzysztof T. Konecki dostrzega w relacji między ludźmi i zwierzętami podstawę do stawiania pytań o nową socjologię (Konecki 2009: 301-321). Przedmioty, obiekty, budynki, gadżety mogą wywoływać emocje i poruszać naszą wrażliwość. Nie mają jednak w sobie zdolności do odczuwania, a co najważniejsze, do odpowiadania uczuciem na uczucie. Tę zdolność posiada człowiek. To jest nasza ludzka umiejętność.
Kiedy „wchodzimy” do pewnego ewangelicznego domu, w którym gościł Chrystus, stajemy się świadkami sceny na wskroś ludzkiej. Aż by się chciało powiedzieć, że Chrystus przesadza z uczuciami. Pozwala na emocjonalne zachowania kobiecie, która, poruszona spotkaniem z Nim, zdaje się nie kontrolować swoich reakcji. Wylewa łzy służące za „środek zmywający” ziemski brud, włosy służące do oczyszczenia tego, czego łzy nie zdołały doskonale obmyć. I olejek – by czystość lśniła, by stała się widoczna, by inni mogli pomyśleć: „Tak, w czystości i przejrzystości jest dobrze, jest najlepiej”. I zaraz potem: „My też tak chcemy!”, „Ja też tak chcę!”. Wzruszająca scena spotkania Chrystusa z Marią Magdaleną.
Chrystus tłumaczy bardziej i mniej wrażliwym, co znaczy taki gest i dlaczego jest on cenniejszy niż to, że gospodarz przygotował na stole tyle atrakcji, że nie sposób nawet z tego wszystkiego skorzystać. „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała”. Aż trudno zgodzić się z tym, że ludzka sprawiedliwość niewiele się liczy w tej sytuacji. I znowu trudno nam uwierzyć, że moglibyśmy myśleć i działać podobnie: więcej miłosierdzia, mniej wyrachowanej sprawiedliwości. A Jan Paweł II nieraz nas przekonywał, że sprawiedliwość bez miłości niewiele znaczy. Odpuszczenie – darowanie – uzdrowienie: to normalna droga i ciąg zdarzeń stawiających na nogi i przyczyniających się do tego, by inni też na nogach stanęli.
Chrystus nie musiał do siebie przekonywać, nie musiał używać socjotechnicznych metod, by poszły za nim konkretne osoby, całe tłumy. Prowadzi nas przecież do Boga. Coś tam w sercu mamy takiego, co jest efektem spotkania z Nim, Jego działania, Jego interwencji. To znacznie więcej niż pragnienie posiadania przedmiotu, gadżetu czy zwierzątka. To coś, co także tłumaczy naszą nadzieję – tę związaną z dniem jutrzejszym i tę dotyczącą odległego czasu, nieznanego jeszcze, a tym bardziej z wiecznością (a może przede wszystkim?).
„Szczęśliwy ten, komu została odpuszczona nieprawość, którego grzech został puszczony w niepamięć” – szczęśliwy człowieku, przypominam o twoim szczęściu, bo je posiadasz. Karl Popper, wybitny myśliciel, filozof i socjolog, komentując myśl Platona, zauważa, że do przeciwdziałania niebezpieczeństwu degeneracji zdolni są filozofowie. A znajomość matematycznych podstaw eugeniki jest w stanie zapewnić człowiekowi szczęście (Popper 2007: 193). Okazuje się, że i tak można postrzegać drogi wiodące do szczęścia. W kontekście Ewangelii i codzienności człowiek zdaje sobie czasem sprawę, że choć popełnił wielką czy niewielką nieprawość, obie zostały mu odpuszczone, bez zastrzeżeń. Może tylko pod jednym warunkiem – że umiłował, choćby trochę.
Chrystus Ewangelii nie zwykł zamykać się w książkach, nawet tak zacnych jak Ewangelia. Chrystus wychodził do miast i wsi, intensywnie wędrował. Miał tam wiele do zdziałania. Ludzie za Nim tęsknili, nawet nie wiedząc, że tęsknią właśnie za Nim. Może to brzmi jak życzenie, ale nie jest tylko życzeniem – jest informacją, dowodem płynącym z wiary: Chrystus nie pozostaje w książce ani w świątyni, Chrystus wychodzi, teraz też, i wchodzi w życie człowieka. Wychodzi i przybywa do naszego domu. I wszystko wskazuje na to, że znów chce zrobić to samo: powiedzieć, że „odpuszczają ci się twoje grzechy”, i zrobić coś, abyś żył na nowo.