Są tacy, którzy odczuwają lek przed szczęściem albo przeżywają je jako zagrożenie lub tabu. Człowiek taki — podobnie jak bohater „Starości” Italo Svevo — zniża się do poziomu przeciętnej, pozbawionego jakichkolwiek odruchów emocji i konkretnego wyrazu egzystencji. „Czując na barkach ciężar wielkiej odpowiedzialności, ostrożnie stąpa po świecie, omijając w życiu tak niebezpieczeństwa jak i przyjemności, i szczęście”.

Lęk przed szczęściem przybiera różne formy. Są tacy ludzie, którzy nie przyznają się otwarcie do tego, że są szczęśliwi. Obawiają się bowiem, że podobnym wyznaniem naraziliby się na jakieś nieszczęście lub karę. Szczęście zatem postrzegane jest przez nich jako coś powiązanego z tragicznymi i niszczącymi wydarzeniami.

Jeśli nawet zdecydują się przyznać przed samym sobą, że zależy im na przyjemnych doznaniach, to czynią to zawsze w formie symbolicznych gestów lub przesądnych zaklęć. Sformułowawszy jakieś dobre życzenie lub pragnienie, dodają asekuratywnie takie wyrażenia, jak „Dzięki Bogu”, „Jeśli Bóg zechce”.

Ich podłożem są jednak wyobrażenia, że jakiś nadnaturalny czynnik może w okamgnieniu zniszczyć ich szczęście. Innymi słowy, postrzegają swoje pragnienie szczęścia jako coś, co im się nie należy.

Współcześni prometeusze przeżywają szczęście z poczuciem, jak gdyby kradli bogom ogień. Wyobrażają więc sobie, że czeka ich za to jakaś kara. Są sterroryzowani antyczną wizją boskiej zazdrości w odniesieniu do ludzi szczęśliwych. Dlatego wolą zaniechać pragnień i z założenia z nich rezygnują. Uważają, że co najwyżej mogą sobie pozwolić na życie pod dyktando, bez porywów i entuzjazmu. W wyjątkowych sytuacjach czują się pewniej, wtedy gdy idą szlakiem bólu i śmierci.

Inni natomiast unikają szczęścia, gdyż pojmują je jako coś nadzwyczajnego, nieodpowiedniego dla ich stylu życia i niezgodnego z ich światopoglądem. czując się nieswojo, nieświadomie zastępują pragnienie szczęścia poczuciem obowiązku.

Ich motto to: nie „chcę być szczęśliwy”, ale „powinienem być szczęśliwy”. Towarzyszą im przeróżne — na pierwszy rzut oka bardzo racjonalne — tłumaczenia, takie jak: „to dla dobra naszych dzieci”, „to mój zawodowy obowiązek”, „bo Bóg jest dla mnie taki dobry” itd.

To niebezpieczna droga, bo dostęp do szczęścia jest utrudniony, jeśli poruszają się tylko w granicach obowiązku. Nie mogą wtedy pomagać innym w osiąganiu szczęścia. To, czego doświadczają, jest raczej parodią szczęścia. Pod przymusem nie można zaznać szczęścia. co więcej, prowadzi to do takiego wyjałowienia serca, że trudno jest doświadczyć własnego i cudzego człowieczeństwa.

Niektórzy rezygnują z poszukiwania szczęścia z obawy, że go nie znajdą. Aby nie narażać się na rozczarowanie i ból, wolą przejść przez życie pod hasłem rezygnacji.

Sfrustrowani udrękami przestają oczekiwać od życia czegokolwiek dobrego i uciekają w obojętność, emocjonalną oziębłość, zachowania ascetyczne. Jednym słowem, stawiają na zagłuszenie pragnień, dzięki któremu chcą osiągnąć spokój wewnętrzny. Bardziej przypomina on jednak bierny bezład i śmierć.

Strapieni obsesyjną pogonią za szczęściem, zdają sobie sprawę, że w życiu codziennym nie da się go osiągnąć. Starają się więc wyeliminować ból rozczarowania, wybierając strategię bezwzględności.

Rozdarci przez systematyczne konfrontacje idealnego wyobrażenia o szczęściu z rzeczywistym — a więc z natury swej ograniczonym — wzorcem szczęścia, wybierają drogę na skróty, czyli apatię. W terminologii psychoanalitycznej nazywa się to stłumieniem woli szczęścia. Pozwala ono na niekonfrontowanie się z wygórowanym Ja idealnym, z ideałem siebie ani ze zbytnio wymagającym super ego.

Apatia staje się przeto sposobem ucieczki przed koszmarem presji wewnętrznej. Nacisk ten spowodowany jest przez poczucie winy, wrażenie niedostosowania, brak satysfakcji, samokrytykę i lęk przed krytyką innych, zwłaszcza w sytuacjach, gdy próbuje się zaspokoić własne pragnienia. W takiej sytuacji szczęście zdaje się znajdować zawsze poza zasięgiem albo co najwyżej dotyczyć innych ludzi.

 

Są osoby, które świadomie rezygnują ze szczęścia, gdyż uważają, że zbyt wiele ono kosztuje. Kojarzą je z kruchością, prowizorycznością, przemijaniem i są przekonani, że tylko przemknęło im przez ręce. Przerażeni pustką, jaka potem następuje, już na starcie wolą zrezygnować z jakiejkolwiek okazji do szczęścia. Dlatego mają się ciągle na baczności. Ich stałą troską jest unikanie ze wszystkich sił choćby krótkotrwałego cierpienia. Wolą raczej żyć iluzją o spełnieniu marzeń w dalekiej przyszłości. Ich strategia polega zatem na przesunięciu w nieskończoność dnia, w którym pozwolą sobie na poczucie szczęścia. Prawdopodobnie taki dzień nigdy nie nadejdzie. W zamian pojawia się dyspozycyjność w przyjmowaniu cierpienia, bo szczęście może przecież zaczekać. To daje im namiastkę bezpieczeństwa.

Ostatnią kategorią są ci, którzy „zadowalają się częściowymi sukcesami, połowicznymi osiągnięciami i pozornym czy częściowym szczęściem”. Sprawiają wrażenie, jakby nie mogli znieść pojawiającego się szczęścia i z tego powodu musieli ograniczyć je do akceptowalnych przez siebie rozmiarów. Ich pragnienie szczęścia jest raczej znikome.

Na podstawie powyższego zestawienia wnioskujemy, że nie zawsze w obliczu szczęścia stać człowieka na zachowanie wolności i spokoju. Świadczy o tym wiele dzieł literackich, począwszy już od Księgi Hioba. Najczęściej przywołują one na myśl nie niebiańską wizję szczęścia, ale chmury zaciemniające jego horyzont. czasami nawet pojawia się w nich wyobrażenie szczęścia zatrutego jakimś jadem.

Łatwo jest więc zrozumieć, dlaczego w pragnieniu szczęścia konieczna jest określona doza przestrzeni wolności. Ubogaca ona bowiem nie tylko nasze, ale i cudze istnienie.

 

Więcej w książce: Sposób na szczęście – Vittorio Luigi Castellazzi