„Gdy raz modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. Potem mówił do wszystkich: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”.
Słowo Boże, którego słuchamy, nad którym medytujemy przynosi światło i wskazówki na codzienne życie. Dziś jednak stawia nam pytanie: „A wy za kogo Mnie uważacie”?
Uczniowie byli z Jezusem dłuższy czas. Byli świadkami Jego słów, życia, cudów. W tym czasie padło już wiele pytań i odpowiedzi na pytanie o tożsamość Jezusa; pozytywnych i negatywnych. Przychodzi jednak czas, gdy uczniowie powinni sami odpowiedzieć, kim dla nich jest Jezus.
My również jesteśmy z Jezusem pewien określony czas. Kilka, kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat. Patrzymy na Jezusa. Uczymy się Jezusa. Mamy codzienny dostęp do Niego: Pismo święte, Eucharystia, modlitwa, życie duchowe, rekolekcje, nasi bliźni, wspólnota…
I Jezus stawia również nam pytania; pytania, przed którymi nie można uciec. A ty? Za kogo mnie uważasz? Kim jestem dla ciebie?
Może łatwiej byłoby odpowiedzieć w sposób teologiczny, katechizmowy czy literacki albo przyjąć czyjąś reprezentatywną wypowiedź. Bo to nie jest zobowiązujące. Wtedy zawsze można się wycofać, uniknąć konsekwencji, odpowiedzialności za słowo. Jezus jednak nie chce byśmy „pięknie mówili”, ale żyli w prawdzie. Dlatego po sondażu opinii publicznej, pyta: co sądzisz ty? Jest to pytanie bardzo osobiste, na które można odpowiedzieć tylko w kontekście własnego doświadczenia, własnej historii życia. Czy już wiem, kim On jest dla mnie?
Po wyznaniu Piotra Jezus mówi o cierpieniu. Wyznać Jezusa oznacza zgodzić się na całą drogę z Nim. „Zaprzeć się siebie, wziąć swój krzyż i iść za Jezusem”. Wyznanie i przyjęcie Jezusa jest dopiero początkiem długiej, bardziej wymagającej drogi. Jest zgodą na zwrot w życiu, w którym jest cień krzyża.
Codzienne życie, nużące zajęcia, monotonia i nuda, cierpienie, samotność, problemy w rodzinach, zakładach pracy, wspólnotach…. To jest codzienny trud, który często przypomina „drogę krzyżową”. Ale codzienny trud dla ucznia Jezusa nie jest balastem, który niszczy, przygniata. Nie jest również celem życia. Jest tylko drogą, środkiem, który wiedzie do Chrystusa, do Boga, do chwały.
Starożytne porzekadło głosi: „Przez trud do gwiazd”. Życie duchowe wymaga trudu, cierpliwości i wewnętrznej codziennej pracy. Nie ma w nim łatwych skrótów. Jednak na tej drodze jest Bóg. Towarzyszy nam dyskretnie i ingeruje, gdy widzi, że jesteśmy gotowi, by iść dalej. A czasem z kolei, gdy stoimy w miejscu, wpadamy w marazm, pobudza mocniejszym doświadczeniem, a nawet krzyżem, cierpieniem.
Podjęcie trudu życia i krzyża jest zewnętrznym rozpoznawczym znakiem ucznia Jezusa. Jest kryterium dla nas i dla innych, czy podążam za Jezusem, czy tylko udaję, wyznaję Jezusa ustami, a w rzeczywistości załatwiam własne interesy i nie mam z Nim nic wspólnego.
W jaki sposób określiłbym moje wewnętrzne doświadczenie Jezusa? Dlaczego? A jak Jezus zareagowałby na moje określenie? Czy Jezus mnie fascynuje i pociąga? Czy potrafię przyjąć Jego słowa, nawet, gdy są trudne i niezrozumiałe dla mnie? Czy chcę iść za Jezusem całą drogą (również „krzyżową”)?