Może się tak zdarzyć, że będę w swoim życiu modlitewnym prze­chodził przez o wiele dłuższy i trudniejszy okres, w którym moja modlitwa po prostu uschnie. Nie będę otrzymywał żadnych łask, które wzbogacałyby moje życie – żadnych wspaniałych i inspiru­jących skarbów wypływających na powierzchnię.

 

Zamiast tego, każda modlitwa będzie wypełniona niepokojem i/lub nudą. Pro­blem z oschłością polega nie na tym, że w czasie modlitwy dzieje się coś złego, ale na tym, że nie dzieje się nic. Po prostu siedzę sam, bez jakiejkolwiek oznaki Bożej obecności.

 
Większość osób początkujących przerywa modlitwę w tym miejscu. Nie wybierają tego w sposób świadomy, lecz po prostu stopniowo modlą się coraz mniej i mniej, aż pewnego dnia, spo­glądając wstecz, stwierdzają, że nie modlą się już prawie wcale. Bardzo rzadko osoby takie uświadamiają sobie lub przyznają, że powodem ich odejścia od modlitwy było znudzenie i utrata za­interesowania. W końcu, kto by się przyznał – nawet przed sobą – że jest znudzony Bogiem? Przekonują natomiast samych siebie, że są aktualnie po prostu zbyt zajęci i że powrócą do modlitwy, kiedy wszystko się uspokoi (co nigdy się nie zdarza).
 
To, co jest najbardziej tragiczne w tym problemie to fakt, że czas oschłości może być równocześnie najbardziej doniosłym momen­tem mojego życia modlitewnego. Często właśnie wtedy Bóg za­prasza mnie do o wiele głębszej i dojrzalszej relacji z Nim. Większość początkujących nie zdaje sobie sprawy z tego, że zbliża się coś wielkiego. Doświadczają jedynie pustki.
 
Istnieją trzy możliwe przyczyny doświadczenia oschłości: (1) może to być jakiś problem zewnętrzny; lub (2) może to być jakiś głębszy problem duchowy; lub (3) Bóg może mnie wzywać do tego szczególnego okresu wzrostu, którym jest doświadczenie nazywane niekiedy doświadczeniem pustyni. Jeżeli mam kierowni­ka, doradcę duchowego lub bliskiego przyjaciela, z którym mogę się dzielić swoimi przeżyciami modlitewnymi, możemy wspól­nie zbadać te przyczyny. Trudno mi będzie samemu je określić, ponieważ negatywne uczucia towarzyszące okresowi oschłości mogą ograniczać mój obiektywizm. Ktoś z zewnątrz będzie w sta­nie pomóc mi zachować właściwą perspektywę.
 

Szczegóły, szczegóły, szczegóły

 
Okres mojej oschłości może być spowodowany jakimś proble­mem zewnętrznym. Możliwe, że konieczne jest wprowadzenie jedynie kilku poprawek związanych ze szczegółami mojej modli­twy. Oto kilka elementów, które warto rozważyć:
Zastanawiam się nad przestrzenią, w której się modlę, oraz pozycją ciała, jaką przyjmuję w trakcie modlitwy. Miejsce mojej modlitwy powinno być spokojne, a pozycja wygodna, ale nie aż tak, by sprzyjała zasypianiu. Zastanawiam się nad porą swojej modlitwy. Jeżeli jestem zbyt śpią­cy, głodny, ożywiony lub zaabsorbowany we wczesnych godzi­nach rannych, które preferuje większość ludzi, mogę spróbować modlić się w godzinach południowych, wieczornych, a nawet późnonocnych.
 
Zastanawiam się nad obecnie stosowanymi przez siebie rodzajami aktywności modlitewnej. Jeżeli od jakiegoś czasu robię podczas mo­dlitwy to samo, możliwe, że powinienem po prostu zmienić ro­dzaj aktywności lub ją urozmaicić. Może się okazać, że w wyni­ku pracy lub nauki jestem „przeciążony informacjami” i podświa­domie mam tendencję do analizowania Pisma Świętego w ten sam sposób, w jaki analizuję wszystko inne, co trafia na moje biurko. Jeśli tak jest, próbuję w trakcie modlitwy mniej czasu poświęcać na czytanie, a więcej po prostu na trwanie w ciszy Boga.
 

Zastanawiam się nad swoim stanem psychicznym. Może przecho­dzę stresujący czas w szkole, w pracy lub mam problemy z jakąś relacją. Niepokój lub zmęczenie mogą bardzo utrudniać koncentrację w czasie modlitwy. Zamiast starać się o nich zapomnieć, mogę uczynić z nich główny punkt swojej modlitwy. W końcu Bóg pragnie, abym był szczęśliwy i zdrowy. Poświęcam czas modli­twy na opowiedzenie Bogu o swoim problemie i na wsłuchanie się w Jego odpowiedź. Jeżeli niepokój jest wyjątkowo silny i czu­ję, że potrzebuję trochę czasu, zanim będę w stanie przeciwsta­wić mu się, odwracam czasowo swoją uwagę od niego, koncen­trując się na innej aktywności modlitewnej. Powtarzanie mantry lub modlitwa różańcowa często mają uzdrawiający wpływ.

 

 

Kto? Ja?

 
Jeżeli problem nie jest zewnętrzny, możliwe, że jest duchowy. Moja modlitwa może być uciążliwa, ponieważ nie odzwierciedla sposobu życia, jaki aktualnie prowadzę. Możliwe, że istnieje ja­kaś grzeszna strona mojego życia, do której się nie przyznaję, a któ­ra sprawia, że moja dusza unika Boga. Dzieci, które mają coś na sumieniu, często zdradza ich ewidentny stan zakłopotania, w ja­ki popadają w obecności rodziców. Ksiądz przechodzący przez korytarz szkoły średniej również często doświadcza tego typu reakcji młodzieży. Jeżeli rodzice i księża potrafią wywołać takie skrępowanie u osób z poczuciem winy, o ileż bardziej zakłopo­tane będą nasze grzeszne dusze w obecności naszego Ojca Nie­bieskiego!
 
Warto tu podkreślić, że nie chodzi o złość czy gniew Boga. Bóg nie karze mnie podczas modlitwy. Ojciec Miłości nie stosuje ta­kich chwytów. Problem leży w moim poczuciu zakłopotania w ob­liczu takiej miłości. W Księdze Wyjścia Pan spojrzał na Izraelitów i z wielką miłością i troską zadbał o nich w czasie przeprawy przez Morze Czerwone. Kiedy Egipcjanie ścigali ich, Bóg spojrzał też na Egipcjan, a ich rydwany ugrzęzły w błocie. Byli sparaliżowa­ni. Czytając ten fragment, ludzie często wyobrażają sobie, jak pełne miłości spojrzenie Boga na Izraelitów musiało różnić się od spoj­rzenia, które Bóg skierował na Egipcjan, uniemożliwiając im dal­szą drogę. Zastanawiam się, czy może nie było to takie samo spoj­rzenie, a jedynie Egipcjanie, jako ciemiężcy, zostali sparaliżowa­ni w obliczu takiej miłości (zob. Wj 14,10-31).
 
Św. Ignacy mówi, że dla tych, którzy prowadzą życie na po­dobieństwo Chrystusa, obecność Boga jest niczym woda na gąb­ce. Podobnie jak gąbka z łatwością wchłaniam Boga i staję się Nim wypełniony. Lecz ci, którzy potrzebują nawrócenia, odczuwają dotyk Boga jako ocean uderzający o skaliste wybrzeże. Modlitwa nie jest przyjemna, ponieważ dusza nie jest w kondycji umożli­wiającej przyjęcie łask. Mój kielich zbawienia nie zostanie obficie wypełniony dobrocią i łaską Boga, jak opisuje to Psalm 23, ponie­waż pełen jest innych bogów, bynajmniej nie tak dobrych ani ła­skawych. Zatem okres oschłości w moim życiu modlitewnym może być dla mnie sygnałem do przebudzenia. W tym przypad­ku wiem, co powinienem uczynić: „Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie” (Mt 4,17).
 

Podróż w nieznane

 
Równie dobrze może się zdarzyć, że oschłość pojawi się w wy­niku jakiegoś problemu zewnętrznego lub nie będzie spowodo­wana moją własną winą. W rzeczywistości może się okazać, że oschłość nie jest wcale problemem, ale raczej wezwaniem od Boga, abym wkroczył w bardzo szczególną fazę życia modlitewnego. Bóg może wzywać mnie na pustynię. To doświadczenie jest te­matem dzieł wielu mistyków. Św. Teresa z Lisieux, nazywając siebie małą piłeczką w rękach małego Jezusa, mówi o tym do­świadczeniu: „Jezus przekłuł swoją zabaweczkę; chciał zobaczyć, co znajduje się w jej środku, a po zbadaniu, zadowolony ze swo­jego odkrycia, pozwolił upaść swej piłeczce, a sam zasnął. Św. Ignacy określa to doświadczenie mianem „strapienia”, św. Jan od Krzyża „ciemną nocą duszy”, a współczesna pisarka z dziedzi­ny duchowości, siostra Ruth Burrows, nazywa je doświadczeniem „wyłączonego światła”. W tym rozdziale będziemy je ogól­nie określać jako doświadczenie pustyni lub doświadczenie oschłości.
 

Pewna lokalna rozgłośnia radiowa w Dallas zorganizowała konkurs pod hasłem „Tajemnicze wakacje”, w którym zwycięzca miał się zjawić na lotnisku spakowany i gotowy na wszystko. Nie wiedział ani dokąd, ani na jaki rodzaj wakacji jedzie, do momentu aż samolot nie wylądował w miejscu docelowym. To do­bra analogia do życia modlitewnego. Każdy, kto podejmuje ży­cie modlitewne, rozpoczyna wyjątkowo tajemniczą podróż, w któ­rej Bóg jest pilotem. Twoja podróż może zaprowadzić cię na piękną piaszczystą plażę, podczas gdy ja mogę trafić na zakurzone ranczo. Ty możesz wspinać się po zimnych i niebezpiecznych górach, podczas gdy ja będę tańczył z gorylami w gorącej, wilgotnej dżungli. Właściwie jest to jeszcze cudowniejsze, ponieważ życie modlitewne każdego człowieka obejmuje całą serię niezwykłych wycieczek. Nasze życie modlitewne jest tak różnorodne i złożo­ne jak nasza rzeczywistość.

 
W tej różnorodności doświadczeń modlitewnych dla kogoś, kto modli się sporadycznie, modlitwa jest zawsze wycieczką spokoj­ną i mało wymagającą. Dla takiej osoby modlitwa zazwyczaj po­dobna jest do wycieczki na ryby, wypełnionej ekscytującym po­łowem łask bożych. Wiele osób przypuszcza, że każdy, kto się modli, przeżywa tego typu doświadczenia nieustannie. Wielu ludzi rozpoczynających modlitwę spodziewa się, że takie właśnie doświadczenia będą towarzyszyć ich życiu modlitewnemu przez cały czas. W końcu Jezus powiedział: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7,7).
 
Prawda jest jednak taka, że dla większości modlących się Bóg przygotował bardziej niezwykły plan podróży. W trakcie wspa­niałej wycieczki na ryby lub na relaksujące, piaszczyste plaże, Bóg może prędzej czy później wezwać mnie na pustynię. Taka pod­róż nie należy do łatwych. Może wymagać wiele wytrwałości i wytrzymałości. Długość i szerokość tej pustyni różni się w za­leżności od osoby. Dla jednych pustynia będzie mała i związana z niewielkimi konsekwencjami, dla innych – może wielu – będzie niewyobrażalnie rozległa.
 
Jeśli otrzymałem błogosławieństwo udania się na pustynię (a to naprawdę jest błogosławieństwo), czekają mnie długie okresy, kiedy moje pełne skarbów wody wyschną, a ja będę siedział w swojej łódce pośrodku suchego pustkowia. Nie będę już w ra­dości i pokoju rozkoszował się przynoszącą pociechę obecnością Boga. W ogóle nie będę czuł Jego obecności i zacznę wątpić, czy kiedykolwiek ją odczuwałem. Będę wzywał Boga, aby przyszedł i ocalił mnie, i doznam szoku, gdy nic się nie zdarzy. W miejscu Boga pojawią się niezliczone przykre i nieprzyjemne uczucia: gniew, łęk, samotność, niepokój, rozczarowanie, wątpliwości, a na­de wszystko nuda. Będę nieprawdopodobnie znudzony. Będzie mi się chciało krzyczeć i uciekać ze swojego pokoju. Moja niegdyś cenna przestrzeń modlitewna stanie się ostatnim miejscem, w którym będę chciał przebywać. Będę drżał na samą myśl o godzinie swojej codziennej modlitwy.
 
Jezus musiał przechodzić przez to bolesne doświadczenie pod­czas ukrzyżowania. Niektórzy chrześcijanie wierzą, że Jezus był wszechwiedzący na wszystkich etapach swojego życia. Jeżeli jed­nak był „współistotny nam co do człowieczeństwa, we wszyst­kim… z wyjątkiem grzechu”, musiał na którymś z etapów poznać, co znaczy stać samemu pośród mgły wątpliwości i dezorientacji. Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił – zawołał do swego Ojca. To właśnie ta ciemność i zamęt uczyniły ukrzyżowanie tak bole­snym dla Niego.
 
Zatem, pomimo moich oczekiwań, modlitwa nie zawsze musi być doświadczeniem pełnym pociechy i inspiracji. Mogą nadejść trudne okresy, w których będzie dokładnie na odwrót. Te trudne okresy spowodowane są czasem problemami zewnętrznymi lub moją własną grzesznością. Jeśli taka jest przyczyna, istnieją dzia­łania, które mogę podjąć, by ten problem rozwiązać. Może się jed­nak okazać, że problem wcale nie jest problemem, ale raczej we­zwaniem na pustynię, skierowanym do mnie przez Boga.

 

 
Więcej w książce Tajemnica modlitwy