W ranach swoich ukryj mnie
Oto prawdziwe miejsce schronienia raz na zawsze dla mnie otwarte: święte rany Jezusowego Człowieczeństwa. To prawda, że rany te są śladami ludzkiej nienawiści i okrucieństwa. Są one jednak także dowodem na to, że ludzkie grzechy, także moje, są nie mniej okrutne. I chociaż wiem, że i ja jestem twórcą tych ran, wiem też, że przyjmą mnie one do swojego wnętrza i że w nich mogę się ukryć na zawsze. Przecież kiedy okryty ranami Jezus umierał na krzyżu, wołał do Ojca: Przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Na początku nauczania napominał uczniów: Miłujcie waszych nieprzyjaciół (Łk 6, 27). A teraz daje mi przykład, jak w rzeczywistości ta miłość powinna wyglądać.
Jeżeli tak jest, czegóż jeszcze miałbym się obawiać? Przecież jeżeli nikt mnie z dobrych Bożych dłoni wyrwać nie może, to któż mnie wyrwie z Bożego łona? Któż mnie z Serca Bożego wyrzuci? Już nikt mnie zranić nie zdoła, bo każde uderzenie we mnie w Serce mojego Jezusa najpierw uderzy i mnie już nie dosięgnie. A gdyby nawet mnie zraniło i ból mi zadało, to święte Jezusowe rany natychmiast mnie uleczą. Jeśli się ukryję w ranach mojego Pana, uda mi się wniknąć w Jego bezdenną miłość i w mądrość Jego nieskończoną, a dzięki temu poznam – nie do końca co prawda, ale głębiej niż zwykle – dlaczego jestem tak bardzo przez Niego umiłowany. Skąd ten nadmiar miłości do stworzenia, o którym mój Zbawiciel doskonale od wieków wiedział, że będzie stworzeniem grzesznym?
Jestem grzesznikiem, i to nie tylko dlatego, że kala mnie zmaza grzechu pierworodnego, bo tej się przecież pozbyłem w chwili chrztu świętego. Jestem grzesznikiem, bo popełniałem grzechy osobiste, nadal je popełniam i pewnie do końca życia popełniał je będę. Uznaję bowiem moją nieprawość, a grzech mój mam zawsze przed sobą. Tylko przeciw Tobie zgrzeszyłem i uczyniłem, co złe jest w Twych oczach (Ps 51, 5-6). A Pan Jezus ranami swoimi nie tylko mnie odkupił, lecz także daje mi nieustanne możliwości, bym mógł z darów odkupienia korzystać bez żadnych ograniczeń i bezwarunkowo.
I to jeszcze nie wszystko! Moje biedne i grzeszne ciało, a konkretniej moje biedne i grzeszne serce, ile razy przyjmuję Komunię świętą, staje się – na krótką chwilę przynajmniej – prawdziwym mieszkaniem mojego Pana. I tego już nie zrozumiem, nawet gdybym się ukrył w Jego ranach najgłębiej, tuż obok Jego przebitego Serca albo nawet na samym dnie tego Serca (por. Duszo, s. 72-83).
Nie dozwól mi oddalić się od Ciebie
Niech tylko On nigdy nie dozwoli, by mnie cokolwiek od Niego oderwało, by cokolwiek stanęło na przeszkodzie mojemu z Nim zjednoczeniu. żaden człowiek od Jezusa odłączyć mnie nie zdoła, może jednak moją jedność ze Zbawicielem zniweczyć grzech, zwłaszcza śmiertelny. Teraz jest stosowna pora na wyrażenie mojej woli: a wolą moją jest porzucenie każdego grzechu i każdego do niego przywiązania. Sam o własnych siłach nigdy się na to nie zdobędę, ale z Nim – moim Zbawicielem – mogę wszystko. Sam o własnych siłach, nawet mimo wielkich chęci, nie potrafię się od grzechu powstrzymać, ale proszę serdecznie, by mój Zbawiciel tego dokonał. Niech już raczej życie utracę, niż miałbym kiedykolwiek utracić Jego łaskę.
Od nieprzyjaciela złośliwego broń mnie
Zły duch najczęściej jawi się jako duch dobry, toteż niełatwo rozpoznać jego działanie. Przecież ten nieprzyjaciel złośliwy odważył się nawet na to, by na Górze Kuszenia pokusami nęcić samego Syna Bożego. Zbawiciel na pustyni pościł […] czterdzieści dni i czterdzieści nocy. Kiedy poczuł w końcu głód, nieprzyjaciel Boga i nieprzyjaciel każdego człowieka postanowił skorzystać ze sposobności i przystąpił do Jezusa. Tę pierwszą pokusę Zbawiciel łatwo odparł, bo ani samotności się nie lękał, ani głodu, ani postu, ani jakiejkolwiek pokuty. Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych (Mt 4, 2-4).
Równie prosta i łatwa do odparcia była pokusa druga: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, napisane jest bowiem: Aniołom swoim da rozkaz co do ciebie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień (Mt 4, 5-6). Odrzekł mu Jezus, że nie wolno Boga wystawiać na próbę. A kiedy mimo to diabeł nie ustępował, otrzymał stanowczy rozkaz od mojego Pana i odstąpił od Niego do czasu (Łk 4, 13). Do Zbawiciela szatan nie miał dostępu, napotkał bowiem u Niego na zbroję nie do zniszczenia i nie do przebicia – na całkowite ogołocenie Syna Bożego. Syn Boży nie ma niczego własnego, cokolwiek ma, wszystko jest własnością Ojca, który jest w niebie.
Oczywiście, ja też nie mam niczego własnego. Podobnie jak Jezus, cokolwiek mam, wszystko pochodzi od Boga i jest Jego własnością. U mnie jednak istnieje pragnienie posiadania. Tak chętnie nawet cuda bym działał, byle mieć coś dla siebie. Tak chętnie stanąłbym na narożniku świątyni, byle o mnie ludzie wiedzieli. Życie tak mnie już do Pana Boga przywiązało, że pewnie nie zdobyłbym się na to, by upaść przed szatanem na kolana i cześć mu oddać, gdyby to jednak można było ograniczyć do nieznacznego dygnięcia lub maleńkiego ukłonu, to kto wie, co by się stało.
Niech mnie zatem przed duchem złośliwym broni mój dobry Jezus, źródło wszelkiego dobra. A może to ja sam jestem złym duchem dla siebie? Może to moje złe skłonności mnie uwodzą i niedobre zachcianki prowadzą na złą drogę? Jeżeli tak, niech mnie dobry Jezus przede mną samym broni. Jeżeli Pan się stanie obrońcą mojego życia, kogóż będę się lękał?
W godzinie śmierci mojej wezwij mnie
Człowiekiem jestem tylko, człowiekiem grzesznym i jako grzesznik wracam z dalekich stron do domu mojego Ojca. I nieważne, czy wracam jako syn młodszy, który roztrwonił majątek Ojca, czy jako syn starszy, który choć wiernie Ojcu służył, nie potrafił zrozumieć, że miłość Boga jest zawsze jednakowa. Wiem, co otrzymam: przebaczenie i zapomnienie o tym, co było. Znakiem tego będzie nowa szata, sandały nowe na umęczonych nogach i pierścień na palcu – znak godności dziedzica majątku Bożego.
Proszę zatem mojego Pana, by mojego szczęścia już nigdy nic nie zakłóciło: „W godzinie śmierci mojej wezwij mnie!”. Wiem, że głos Pana towarzyszy mi przez całe moje życie, głos wołający, że jestem umiłowanym dzieckiem Bożym. Wiem jednak także, że nie zawsze ten głos słyszę. Im dalej położone są owe dalekie strony, do których tak wiele ułud mnie prowadzi, tym trudniej mi głos mojego Pana usłyszeć. I to jeszcze wiem, że nadejdzie taka chwila w moim życiu, kiedy będę się musiał zdecydować, czy do domu mojego Ojca mam powrócić, czy na zawsze pozostać w dalekich stronach. Kiedy więc dzisiaj proszę, by mój Pan wezwał mnie do siebie w godzinę śmierci, to nie tyle to mam na myśli, by się do mnie odezwał, ile to, bym ja Jego głos usłyszał, bym się mojemu Panu pozwolił odnaleźć.
Oczywiście, czeka mnie nieuchronny sąd po śmierci i na ten sąd przede wszystkim wezwie mnie dobry Jezus. Prawdą jest jednak i to, że moim jedynym Sędzią będzie ten, który za mnie Ciało swoje wydał na umęczenie, a Krew swoją na wylanie – mój Zbawiciel. Jakże ważne jest, by mnie mój Zbawiciel wezwał wtedy po imieniu, tak jak się przyjaciół wzywa serdecznych, jak krewnych, jak własne dzieci umiłowane.
I każ mi przyjść do siebie
Wezwanie to może napełnić trwogą, bo przecież chociaż mi dawno przebaczono, jestem człowiekiem, który zgrzeszył wiele razy. Toteż niech dobry Jezus nie tylko mnie zawoła, lecz niech mi każe przyjść do siebie jak Szymonowi Piotrowi do siebie samego zbliżyć się kazał, gdy Apostoł zobaczył Go chodzącego po wzburzonym morzu. Tak pewnie ojciec z przypowieści do swego młodszego syna przemówił, tak pewnie starszego do siebie przywołać próbował. Czekam na ten jeden jedyny Jego rozkaz jak rozbitek czeka na wzburzonym morzu, a morze przecież jest rozległe między niebem a ziemią i głębina przepastna, i burza gwałtowna szaleje. Niech zatem dobry Jezus da mi rozkaz, a przejdę przez to wszystko szczęśliwie, ominę grożące mi pochłonięciem piekło, a śmierć stanie się dla mnie szczęśliwym spotkaniem z moim Bogiem.
Abym ze świętymi Twoimi chwalił Cię na wieki wieków. Amen
I oto już cel mojego życia. Oczyma się zatopię w moim dobrym Jezusie, zapatrzę się w Niego szczęśliwy na zawsze i wysławiał Go będę przez całą wieczność. Toteż całe życie chrześcijanina, jego trudy, cierpienia, a nawet śmierć do jednego tylko zmierzają – do tego, by z dniem każdym coraz bardziej wzrastała chwała Boża.
Bardzo krótko ujęta jest tu długa droga: od uznania, że Bogu w Trójcy świętej Jedynemu należy się chwała, cześć i wierna służba (por. Ćd 23), aż po zanurzenie się w umiłowaniu Majestatu Bożego i służbę w wiernym oddaniu (por. Ćd 233). Ta wielka rzeka płynie od obficie tryskającego źródła i coraz to inne ku sobie ściąga rzeczki, strumyki, potoki i ruczaje, aż sama w końcu zatonie w nieskończonym oceanie. I tak modlący się przez dokonanie wyboru (por. Ćd 189) jakby wytryskuje sam z siebie, by się pogrążyć we wnętrzu Jezusa Chrystusa (por. Ćd 104) przez oddanie Bogu tego, co w nim najbardziej wewnętrzne – myśli, rozum, wola – a co odtąd Bóg sam oświeca i opromienia.
Życie Duchowe, 73/2013
[1] Por. F. L. Cross, The Oxford Dictionary of the Christian Church, Oksford 1978.
[2] Por. Duszo Chrystusa, uświęć mię. Rozmowy poufne duszy z Jezusem Eucharystycznym, Kraków 1918. Dalej: Duszo.