Wolność i jeszcze raz wolność
Jesteśmy szczęściarzami, jeśli dość skomplikowaną sferę naszej wolności rozświetla nam Boże Objawienie. Dzięki niemu oszczędzamy sobie wielu błądzeń i mniej mamy guzów nabitych na czole. Od jakiegoś momentu każdy wierzący ma możliwość jasno zdać sobie sprawę z tego, że tym, co dynamizuje i spełnia jego wolność, jest świętość – czyli osiągnięcie doskonałości, niepowtarzalnie zakreślonej każdemu w Jezusie Chrystusie (por. Ef 4, 13). W zaproponowanej nam świętości wszystko staje się jasne, gdy osobiście poznajemy Jezusa Chrystusa. Także poznawanie osób po Chrystusowemu doskonałych, a tym bardziej przestawanie z nimi, zachęca nas do zrobienia ze swej wolności podobnego użytku.
Kto zaprzeczy, że użytek z wolności zrobiony przez np. Matkę Teresę z Kalkuty czy ojca Pio z Pietrelcina lub Jana Pawła II – robi wrażenie na każdym? Człowieczeństwo sięgające Pełni, której na imię świętość, ma w sobie niewątpliwą siłę atrakcji i perswazji.
Problem w tym, że dzisiaj wielu ludzi zdaje się traktować swoją wolność nonszalancko i z dziwną pewnością siebie. Owszem, bardzo wielu zdobywa się na niemały trud, by posiąść taką czy inną zawodową kompetencję. To normalne i dobre. Niepokoi to, gdy te same osoby, bez większego namysłu, oddają swoją wolność w cudzy zarząd, „byle komu” – jakiejś z imienia nie nazwanej grze sił i wpływów, płynących zarówno z głębin własnej psychiki, jak też od „świata” a i od demonów, które w złowrogim celu usiłują przejąć kontrolę nad sercem, nad osobowym centrum.
Nie ulega wątpliwości, że w życiu mamy do czynienia z ogromem dobra, które jest w nas, a także w dobrych ludziach, w „dobrych duchach”. Ta rzeczywistość raduje nas i uspokaja, a czasem z lekka …usypia czujność wobec „złych duchów”, złych sił. Te ostatnie są coraz bardziej aktywne i natarczywe. Gardzą one autentycznym dobrem człowieka i obiektywną prawdą. Obce są im miłosne relacje między osobami. „Specjalizują się” (taka jest ich natura po ściągnięciu na siebie zwyrodnienia) w usłużnym podpowiadaniu (kuszeniu), jak postrzegać rzeczywistość (powierzchownie i banalnie); jak i co myśleć (najlepiej, z wyboru lub z rozpędu, ograniczając się do doczesności i swych namiętnych potrzeb). I wreszcie, jak działać i jak się zapracować, by nie mieć czasu na refleksję, na pójście w głąb, ku swemu Dobremu Stwórcy!
Niestety, widać to gołym okiem (w „realu” i w świecie wirtualnym), że przybywa ludzi, którzy czyniąc z danej im wolności fatalny użytek, brzydną, staczają się w otchłań bezsensu i rozpaczy; dają się wciągnąć w tryby przemocy (nie tylko z upodobaniem oglądanej, ale i osobiście stosowanej wobec innych). Nie trzeba wyjątkowej bystrości czy nie wiadomo jakich studiów i analiz, by zatrwożyć się tym, co dzieje się z europejską (niegdyś wielką, bo chrześcijańską) kulturą! Co dzieje się ze stylami życia oraz zasadami moralności, przez wieki niewzruszonymi, a teraz podważanymi i zmienianymi z dnia na dzień! Bardzo smuci skala zatrucia duchowego środowiska, w którym starsze pokolenie każe żyć swoim następcom.
Z precyzją mistycznych poetów
Kiedyś Eugène Ionesco (1909 – 1994), sam doznawszy oświecenia i olśnienia faktem istnienia Boga, bardzo dosadnie unaocznił najważniejszą alternatywę i problem, wobec którego staje wolność każdego człowieka. Widząc narastające zaśpieszenie właściwe naszym czasom, zachęcał do zatrzymywania się i odpowiadania sobie na pytanie najwyższej wagi: Czy jestem w trakcie stawania się Bogiem czy g****m? (przytoczone z pamięci, sparafrazowane). W podtekście tego pytania jest gorący apel, by możliwie jasno zdawać sobie sprawę ze sprawczej mocy własnej wolności!
Z Historii Zbawienia – dzięki światłu Bożego Objawienia – wiemy, że w swym życiu każdy (choć nie od razu i z różną ostrością) zderza się z radykalną alternatywą. Jest ona dramatycznie poważna i na nic zda się wszelkie zadymianie rzeczywistości i takie czy inne próby „zaćmienia Boga”, jak powiedziałby Martin Buber.
Wszyscy jesteśmy zobowiązani do jasnego uświadomienia sobie, że zadano nam dokonanie fundamentalnego wyboru. Mamy świadomie i dobrowolnie rozstrzygnąć, z kim chcemy przestawać (już tu na ziemi i w wieczności); a także, kim – przez niepowtarzalny czas ziemskiego życia – chcemy się stawać!
Angelus Silesius (1624 – 1677) ujął tę kwestię człowieczego „albo albo” bodaj najklarowniej i najdosadniej, jak tylko można:
„Do kogo się przyłączysz,
Tego istotę wchłoniesz;
Do Boga – staniesz się Bogiem,
Do diabła – diabłem będziesz”
(Za: ks. R. E. Rogowski, I poszła…, s. 70).
Ktoś Taki nie zniewala!
W Roku Liturgicznym rozważamy wydarzenia z historii zbawienia, przypatrujemy się różnym osobom, świętym i mocno grzeszącym. Wszystko po to, żeby zgłębić tajemnicę ludzkiej wolności. I żeby dzięki wiedzy pozyskanej u Źródła móc optymalnie rozgrywać swą wolność.
W ważnej kwestii wolności nie jesteśmy ani sami, ani pierwsi. Wielcy ludzie wiary Starego i Nowego Testamentu snopy światła rzucają na ludzką wolność, tak często spowitą mrokiem. Na szczęście światła wokół nas jest ogrom, choć łatwo jest się od niego odgrodzić! Dopływ światła można sobie odciąć jedną małą dłonią. Właściwie wystarczy zamknąć powieki lub zadeklarować, że światło nie jest światłem.
Gra światła i ciemności jest żywo obecna w wielowiekowej historii Narodu Wybranego. Oto jedna z biblijnych odsłon.
„Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło. Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele. Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa, jak się weselą przy podziale łupu. Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu, pręt jego ciemięzcy jak w dniu porażki Madianitów. Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany, na Jego barkach spoczęła władza. Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju. Wielkie będzie Jego panowanie w pokoju bez granic na tronie Dawida i nad Jego królestwem, które On utwierdzi i umocni prawem i sprawiedliwością, odtąd i na wieki. Zazdrosna miłość Pana Zastępów tego dokona” (Iz 9,1-3,5-6).
Pierwsi odbiorcy tych słów znajdowali się w dramatycznej sytuacji. Królestwo Izraela doświadczyło w roku 732 p. Chr. najazdu ze strony Tilget Pilesera III. Ludność z terenów Galilei została deportowana do Asyrii, a jednocześnie ci prawowici Żydzi, którzy pozostali na miejscu, stopniowo wymieszali się z poganami. Zachodzące „przemiany”, narzucone siłą, znacząco zagroziły czystości wiary synów Abrahama. Prorok wieścił więc w imieniu Boga wielkie wydarzenie zbawcze. Ciemności ustąpią światłu, smutek radości i weselu.
Gdy słucha się słów Proroka, można odnieść wrażenie, że całą jego uwagę pochłania właśnie (jakby już teraz) rodzące się Dziecię, Syn. Jego wyjątkowość uwydatniają nadane Mu imiona: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju.
Nieco dygresyjnie zauważmy, że prorockie zapowiedzi Starego Testamentu (przynajmniej niektóre) tak wiele obiecują, iż ortodoksyjni Żydzi do dnia dzisiejszego nie potrafią dopatrzeć się ich spełnienia w Jezusie Chrystusie. I wciąż czekają na, ich zdaniem, dopiero mające się dokonać pierwsze przyjście Mesjasza. Jednak od samego początku byli i tacy, zwłaszcza Maryja i Józef, pierwsi uczniowie i wielu innych, którzy w Jezusie z Nazaretu rozpoznali na ich oczach dokonujące się spełnienie wielkich proroctw Starego Testamentu.
To prawda, wtedy i obecnie, wiara ludzi wierzących wystawiana jest na wielką próbę. Mamy taką skłonność (także ci, którzy z różnych powodów odchodzą), żeby Panu Bogu podyktować, kiedy i w jaki sposób (w jakim „tempie”) powinien zadać decydujący cios dręczącemu nas złu, cierpieniu i temu wszystkim, co cieniem kładzie się na doczesnej egzystencji. W jakiś naturalny sposób oczekujemy od Boga działań natychmiastowych i skutecznych oraz uzgodnionych z naszymi wyobrażeniami i oczekiwaniami. Bóg Ojciec tymczasem, owszem, zbawczego czynu dokonał, ale uczynił to w sposób Jemu właściwy. Zbawienia dokonał, dając nam nieodwołalnie – we Wcieleniu – swego Jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa. On naprawdę przeważył szalę (definitywnego) zwycięstwa nad wszelkim złem – szatanem, grzechem i śmiercią. Jednak zadecydował, że uczestnikiem Jezusowego zwycięstwa można się stać jedynie za cenę całożyciowego procesu, w którym codziennie aktualizujemy ufną wiarę, nadzieję i miłość wobec Jego Osoby! Jego wielkim Zwycięstwem trzeba się jak najczęściej karmić i nasycać, tak zyskując moc ducha do duchowej walki i mierzenia się z życiowymi próbami i przeciwnościami.
Tak, wszyscy z trudem oswajamy się z Bożym sposobem miażdżenia głowy węża (por. Rdz 3, 15). Stopniowo też i raczej powoli odkrywamy, że Bóg naprawdę jest z nami pośrodku różnych doświadczeń. I że swoją czynną obecnością pomnaża radość, zwiększa wesele w naszych sercach.
Byłoby dobrze od tych rozważań przejść do osobistej modlitwy. W niej bowiem dzieją się „rzeczy” najważniejsze. Stawmy sobie przed oczy Jezusa Chrystusa, a rozważając Jego potężne czyny – znaki, rozsmakowujmy się w Nim samym. Mogą w tym pomóc słowa Izajasza! Jeśli On z parowiekowym wyprzedzeniem potrafił tak cudnie uchwycić wyjątkowość Jezusa, to o ileż bardziej nam powinno się to udać! Przecież my dużo więcej wiemy o Dziecięciu, o Synu… Duch Święty na pewno pomoże wewnętrznie odczuć wyborny smak duchowych bogactw Chrystusa.
Chętnie wspomoże nas także Maryja. Ta, która przez długie lata ukrytego życia Zbawiciela sama wspomagała się Izajaszowym opisem Jej Syna. Razem z Nią powtarzajmy: to Dziecię – ten Syn jest Przedziwnym Doradcą, Bogiem Mocnym, Odwiecznym Ojcem, Księciem Pokoju… Jak dobrze jest Go znać i z Nim przestawać.
Wolność w stylu Maryi
Wielką lekcję najpiękniej „rozegranej” wolności mogłaby nam podarować Dziewica z Nazaretu, Maryja. Bóg poprzez archanioła Gabriela zaproponował Jej bardzo osobisty i jedyny w swoim rodzaju udział w przełomowym Wydarzeniu zbawczym.
„Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, . Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca. Na to Maryja rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Anioł Jej odpowiedział: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Na to rzekła Maryja: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa! Wtedy odszedł od Niej anioł” (Łk 1,26-38).
Maryja – ze względu na bycie Matką Zbawiciela – cieszyła się niepowtarzalnym przywilejem. Nie dosięgły Jej fatalne skutki grzechu pierworodnego. To dlatego potrafiła rozmawiać z Bogiem (najpierw poprzez archanioła Gabriela) tak pięknie i tak dla nas wszystkich owocnie.
Odkrywajmy, jak to jest, gdy serce człowieka (Maryi) nie jest zatrute jadem grzechu pierworodnego!
Niech przenikliwa myśl wyodrębni prawdy i prawidła, którymi rządzi się wolność człowieka niezatrutego chorobliwą podejrzliwością i nieufnością wobec Stwórcy!
W sercu Maryi nigdy, ani na moment, nie postało żadne NIE wobec Jej Stwórcy i najlepszego Ojca! Ciesząc się wolnością niezaburzoną skutkami grzechu pierworodnego, Maryja mówiła swemu Bogu zawsze TAK! To także dlatego Kościół od wieków widzi w Niej wyjątkowo skuteczną pogromczynię demonów – owych „specjalistów” od siania zwątpienia, dzielenia i formułowania pytań z ukrytym „przesłaniem” (por. Rdz 3, 1) oraz rzucania Stwórcy w twarz pysznego NIE. Ona – sama z daru łaski wewnętrznie przejrzysta i czystsza niż górski strumień – jest dla nich postrachem, a zarazem jest jedną z nas. Najbardziej przyjazną, darzącą nas serdecznymi uczuciami Matki. Także z tych powodów warto trzymać się Jej blisko.
Maryjo, Niepokalanie Poczęta, ratuj nas i chroń!
Zobacz też blog autora tekstu: osuch.sj.deon.pl