„Fałszywe „ja”. Nie jest ono naszym złym „ja”, przebiegłą, przewrotną jaźnią, której nie lubi Bóg i którą my także powinniśmy sobie obrzydzić. Przeciwnie, nasze fałszywe „ja” jest dość dobre i na pewnym etapie nawet konieczne; z zastrzeżeniem jednak, że nie może przekroczyć pewnej granicy, często udając za to coś innego i stając się substytutem naszego rzeczywistego wnętrza.

 

Na tym polega cały problem; dlatego właśnie używamy określenia „fałszywe”. Fałszywe „ja” jest nie tyle złe, co fikcyjne, i to jedynie wówczas, gdy udaje coś więcej, niż jest w istocie. Fałszywe tożsamości (tymczasowo przyjmowane zwyczaje) są niezbędne na początku drogi; gdy jednak nazbyt się do nich przywiązujemy, ujawniają swe ograniczenia. I obumierają, w miarę naszego wzrastania, wystawione na zbyt silne dla nich światło.

Nasze fałszywe „ja”, które moglibyśmy też nazwać naszą „małą jaźnią”, pełni rolę odskoczni: składają się  na nią nasze wyobrażenia o własnym ciele, praca, wykształcenie, ubiór, pieniądze, samochód, tożsamość seksualna, odnoszone sukcesy itd. Wszystko to są atrybuty naszego ego, których używamy w życiu codziennym. Choć dają nam dość solidne oparcie i stanowią dobry punkt startowy, w dużej mierze są projekcją naszego obrazu siebie i naszego doń przywiązania. Gdy będziemy już w stanie – we właściwym czasie i w odpowiedni sposób – porzucić fałszywe „ja”, nie odczujemy żadnej straty. Przeciwnie, poczujemy się wyzwoleni, uwolnieni od zbędnego ciężaru. Trwając w jedności z Pełnią, nie potrzebujemy już chronić czy bronić naszej przeciętności. Czerpiemy z czegoś, co niewyczerpalne.

Nieuzasadnione przywiązanie do fałszywego „ja”, niemożność pozbycia się go we właściwym czasie i we właściwy sposób, stanowią istotę stanu, który można nazwać ugrzęźnięciem czy uwięźnięciem w sobie, uzależnieniem od siebie (a tradycyjnie nazywanego grzechem). Problem ten nie wiąże się bezpośrednio z metrykalnym wiekiem człowieka. Zdarza się, że dzieci wcześnie dojrzałe duchowo – często dotknięte jakimś upośledzeniem – już we wczesnych latach życia potrafią na wskroś przejrzeć swoje fałszywe „ja”.

 

Ale bywa też, że wciąż je hołubią ludzie starsi, moi rówieśnicy (mam teraz sześćdziesiąt dziewięć lat). Jeśli u schyłku życia zostaniemy jedynie z fałszywym „ja”, niewiele wniesiemy do wieczności. Bo ono przemija. Jego nawyki, cechy są przygodne, wykreowane przez umysł. Nasze fałszywe „ja” wciąż się zmienia i umiera wraz z naszą śmiercią. Tylko prawdziwe „ja” będzie żyć na wieki.

By stworzyć sobie fałszywe „ja”, musimy w pewnym stopniu odgrodzić się od rzeczywistości. Możemy uczynić to na cztery sposoby:

1. Odgradzamy się od naszego cienia, mrocznego aspektu naszej osobowości, udając, że jesteśmy naszym „ja”, które idealizujemy.
2. Żyjemy jedynie we własnym umyśle, odgradzając go od ciała i duszy.
3. Odłączamy życie od śmierci; próbujemy żyć, jakby śmierci nie było.
4. Odgradzamy się od innych „ja”, próbując żyć osobno i wynosząc się ponad innych.

Każdą z tych czterech iluzji musimy przezwyciężyć – teraz, a może w ostatnich chwilach życia, a może w życiu przyszłym. To nieuniknione. (Katolicy mówią o „czyśćcu”. Jest on naszą ostatnią szansą!)

 

Każdy z tych czterech sposobów odgradzania się od rzeczywistości właściwie uniemożliwia wszelkie doświadczenie naszej prawdziwej jaźni. Życie wewnętrzne polega, mówiąc najkrócej, na przezwyciężaniu tych czterech rodzajów alienacji.

 

Więcej w książce: NIEŚMIERTELNY DIAMENT – Richard Rohr