Jezus nigdy nie okazywał gniewu grzesznikom, którzy dopuszczali się wykroczeń natury seksualnej. Wydaje się, że nie umieszczał tego rodzaju grzechów na pierwszym miejscu. Z pewnością nie uważał ich za tak istotne, jak później czynił to Kościół instytucjonalny, odwołując się do poglądów Platona, św. Augustyna i innych. Były to wprawdzie wielkie umysły, lecz trudno równać ich z Jezusem.

 

Nie pomstował też na Judasza, choć wiedział, że Go zdradzi; umył mu nogi (J 13, 12), a na moment przed pojmaniem powiedział do niego: „Przyjacielu, czyń, co masz czynić” (Mt 26, 50; tłum. aut.). Nie wyrzucał Piotrowi tchórzostwa, tylko trzy razy spytał: „Szymonie, czy Mnie miłujesz?” (por. J 21, 15-17). Jezus nie uważał bogactwa za grzech: z miłością patrzył na bogatego młodzieńca, choć ten nie potrafił sprzedać wszystkiego, co posiadał. Miłosierny Samarytanin, gdyby był bez grosza, niewiele pomógłby nieszczęśnikowi leżącemu przy drodze, a gdyby Józef z Arymatei nie był zamożny, Jezusa by nie pogrzebano. Wydawał się nie przywiązywać wielkiej wagi do idiotycznych nakazów dotyczących szabatu (Mk 2, 27); nie żałował sobie jedzenia i wina, a Jego wrogowie zarzucali Mu, że jest „żarłokiem i pijakiem” (Łk 7, 34). Nawet „heretyków” Jezus potraktował łagodniej, niż później czynił to tradycyjny Kościół; w przypowieści o chwaście (Mt 13, 24-30) tłumaczył, że należy zostawić go do czasu żniwa.

W istocie jedynymi grzesznikami, którzy budzili w Jezusie silny gniew, byli duchowni i faworyci Świątyni. Reagował gwałtownym oburzeniem na hipokryzję i pozerstwo faryzeuszy; używał w odniesieniu do nich obraźliwych (i jakże nieostrożnych) epitetów, nazywając ich obłudnikami, głupimi i ślepymi, pobielanymi grobami i plemieniem żmijowym (Mt 23). Czytając te słowa, nieomal słyszymy, jak Jezus zgrzyta zębami, pomstując przy tym na tępy materializm Jego własnych dwunastu alumnów. Wspólną cechą tych filipik jest sprzeciw wobec postawy ludzi, którzy zdecydowanie nie chcą dostrzec w swoim postępowaniu i poglądach niczego złego, którzy nie czują potrzeby pokuty, gdyż ich własna prawość wydaje im się nieskalana.

Być może źródłem wszelkiego zła jest narcyzm, który zabrania nam przyznać, że zrobiliśmy coś złego, i inercja, przez którą nie chcemy zadać sobie trudu, by wrócić do punktu, w którym popełniliśmy błąd, i zacząć od nowa.

Jezus jednak często uczył też o bezmiarze przebaczenia. Gdy Piotr spytał Go, ile razy należy przebaczać, Jezus odpowiedział: „siedemdziesiąt siedem razy”. Jeśli Bóg oczekuje od nas takiej postawy, to my możemy przynajmniej tego samego spodziewać się po Bogu. Mimo swej bezgrzeszności Jezus okazywał godne uwagi współczucie dla ludzkich słabości. Cytując Izajasza, ewangelista mówił o Nim: „Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi” (Mt 12, 20). Nawet sam Bóg nie zdoła przeniknąć w dusze nieczułe na poruszenia Ducha, który wskazuje im, że zbłądziły i potrzebują wybaczenia.

Trudno nam pojąć bezwarunkową miłość i odpuszczenie grzechów. Nawet na katechezie wciąż jeszcze dominuje obraz Boga, którego tak śmiertelnie uraził grzech Adama i Ewy, że nie mógł ich kochać, dopóki całego długu nie spłaciła drogocenna krew Jezusa. Podobne sformułowania, choć wypowiadane w dobrej wierze, są bluźnierstwem. Nasze grzechy nie czynią Bogu krzywdy; to my ponosimy ich konsekwencje, ich moc tkwi w nas, nawet wówczas, gdy egoistycznie nie chcemy o nich słyszeć.

Najważniejsze, jak o tym świadczą liczne opowieści ewangeliczne, jest otwarcie oczu i poddanie się Temu, który potrafi uleczyć naszą ślepotę. Jezus nie przyszedł czyhać na nasze winy — przyszedł oferować nam wolność. Jak sam stwierdził w swej mowie inauguracyjnej, którą wygłosił w synagodze w Nazarecie, został posłany, by ogłaszać rok łaski od Pana (Łk 4, 16-19): bezwarunkową amnestię dla tych, którzy zechcą z niej skorzystać. Jak widać w czterech przedstawionych niżej scenach, nigdy nie wymagał, by się przed Nim płaszczyć, by wyznać wszystkie, nawet najdrobniejsze grzechy, by poddawać się mściwej pokucie, a już na pewno nie domagał się „stosownej do grzechu kary doczesnej”, ponoszonej po uzyskaniu Bożego przebaczenia. Proponował bezwarunkową amnestię. Jedynym warunkiem — w moralnej praktyce Jezusa — było wyznanie, że jej potrzebujemy.

Jawnogrzesznica (Łk 7, 36-50)

Faryzeusz Szymon zaprosił Jezusa do siebie na posiłek, zapominając jednak bądź nie chcąc pocałować gościa na powitanie i umyć mu nogi. Gdy jedli, „kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne”, weszła do domu i płacząc, stanęła u nóg Jezusa. Oblała Mu stopy łzami i wytarła je swoimi włosami, ucałowała je i namaściła olejkiem. Szymon był oburzony: jeśli Jezus jest prorokiem, powinien wiedzieć, z jaką kobietą ma do czynienia. Chodziło o jego prawość, nie o jej hańbę. Jezus jednak, wskazując na kobietę, wypomniał mu: oto znana w mieście grzesznica zrobiła dla Niego wszystko, czego nie zrobił sprawiedliwy faryzeusz. „Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała”. Kobieta milczała. Żadnego wyliczania grzechów, żadnego samooskarżenia. Po prostu przyszła do Jezusa i uniżyła się. Wszystkie grzechy, których nie wymieniła, zostały jej wybaczone. Jezus nic nie mówił o zadośćuczynieniu i pokucie. „Twoje grzechy są odpuszczone”. Koniec, kropka.

Kobieta cudzołożna (J 8, 1-11)

Gdy Jezus nauczał w świątyni, faryzeusze przyprowadzili mu kobietę, którą schwytano na cudzołóstwie (opowieść biblijna nic nie wspomina o jej partnerze). Zgodnie z prawem Mojżeszowym należało ją ukamienować. Co powie Jezus? Jezus tylko pochylił się, pisząc palcem po ziemi. Gdy nalegali, odrzekł: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. Po czym wrócił do swojego osobliwego zajęcia. Stopniowo oskarżyciele odchodzili jeden po drugim; w końcu został tylko Jezus i kobieta. Wtedy spojrzał na nią i rzekł: „Nikt cię nie potępił?”. „Nikt, Panie!” — odpowiedziała. Wówczas Jezus powiedział: „I Ja cię nie potępiam”.

Także i w tej opowieści na próżno by szukać pytań, które nauczyli się stawiać rutynowo księża z mojego pokolenia: „Jaka była przyczyna grzechu? Czy masz problemy w małżeństwie? Czy popełniłaś też inne grzechy? Czy grzeszyłaś też dawniej?”. Żadnych kazań, a zwłaszcza żadnego gniewu — tylko milcząca akceptacja i napomnienie, by tego więcej nie robiła. Jezus oferował zrozumienie.

Jezus i Samarytanka (J 4, 4-40)

Przechodząc przez Samarię, Jezus zatrzymał się przy studni i wysłał swoich uczniów do wioski po prowiant. Samarytanka, która przyszła nabrać wody ze studni, wyraziła zdziwienie, że On, Żyd, prosi ją, Samarytankę, o wodę.

Opowieść tę spaja pewien wyrazisty, łatwy do odczytania koncept, oparty na symbolicznej grze znaczeń: woda w studni Samarytanki i woda dająca życie wieczne. Gdy powiedział, by zawołała swego męża, odpowiedziała wprost: „Nie mam męża”. Jezus zaś odrzekł (zapewne z szerokim uśmiechem): „Mówisz prawdę. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem”. Nie podjął jednak tego tematu, piętnując nieprawość jej związków. Wolał mówić o czymś ważniejszym, o bliskim już czasie, gdy „prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie”. Wówczas kobieta pobiegła, by opowiedzieć o spotkaniu mieszkańcom wioski. Gdy wrócili uczniowie, prosząc Jezusa, by jadł, odrzekł: „Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie”. Każdy spowiednik, mając za sobą doświadczenie uwalniania od ciężaru grzechu, zna tę odpowiedź i to nasycenie.

Ojciec marnotrawny (Łk 15, 11-32)

Ta historia najlepiej wyjaśnia, w jaki sposób Jezus (i Bóg, którego winniśmy naśladować) traktuje grzeszników. Głównym bohaterem całej opowieści jest ojciec syna marnotrawnego, i to z nim wedle intencji opowiadającego powinien się utożsamiać słuchacz i czytelnik. Rozważmy jej szczegóły.

Gdy młodszy syn zażądał „swej części” majątku, ojciec nie powiedział mu: „Co?! To mój majątek, na który całe życie pracowałem!”. Oddał go bez zastrzeżeń, z radością, tak jak Bóg daje nam życie, nie stawiając warunków i ograniczeń, pozwalając, byśmy zrobili z nim, co chcemy, nawet wbrew Jego woli.

Gdy chłopak roztrwonił majątek i został zmuszony do pracy przy karmieniu świń, dostrzegł swój błąd i wyruszył w podróż do domu, układając w myśli słowa przeprosin. Ale ojciec dostrzegł go już z dala i „wzruszył się głęboko”. Oznacza to, że czekał na syna każdego dnia, mając nadzieję, że wróci. Wybiegł synowi naprzeciw, nie czekając, aż on przyjdzie do niego, objął go i ucałował. Przyjął go, zanim marnotrawny syn zdążył przeprosić. Zdołał zaledwie wypowiedzieć pierwsze zdanie mowy, którą sobie wcześniej ułożył, gdy ojciec uciszył go, mówiąc do swoich sług: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”.

Ojciec nie powiedział: „Chcę, byś zdał sprawę z każdego szekla, nim wejdziesz w progi mego domu!”. Zapomniał o wstydzie, jaki sprowadził na niego marnotrawny syn, gdyż w tym momencie wstyd utracjusza był ważniejszy niż jego własny. Nie nałożył na niego pokuty, lecz wyprawił ucztę! Cieszył się z powrotu zbłąkanej owcy. Mamy tu streszczenie całej Ewangelii, Dobrej Nowiny o przebaczeniu i zmartwychwstaniu.

W opowieści jest jednak również i drugi syn, równie zaślepiony, który być może nawet odszedł od „domu” dalej, niż dotarł w swej zgubnej podróży jego młodszy brat. Dowiedziawszy się o radosnym wydarzeniu, popadł w ponure przygnębienie. Zauważmy znów jednak, że to ojciec wyszedł do niego, gdy zobaczył, że jego starszy syn nie chce przyjść i świętować powrotu swojego brata. Starszy syn potrafił jedynie rozpamiętywać, co on zrobił dla swojego ojca, zapominając o tym, że bez ojca nie mógłby nawet istnieć. Podobnie jak wielu ludzi, starał się zasłużyć na miłość, którą ojciec kochał go już na dziewięć miesięcy przed tym, nim pierwszy raz go zobaczył. Hamartia. Pochłonięcie sobą zaślepiło go, sprawiając, że nie dostrzegł, o co w życiu chodzi.