Saduceusz więc pyta: „Czyją żoną będzie po zmartwychwstaniu kobieta, która za życia miała pięciu prawowitych mężów”?

 

A Jezus mówi: jesteście w wielkim błędzie! Bo to zakłada, że po zmartwychwstaniu będzie ciągle krótkodystansowość miłości. Jesteśmy w stanie kochać z określoną intensywnością stosunkowo niewielką ilość osób i każda inna potem staje w konkurencji. Wyobraźmy sobie, że te granice dla miłości nagle się rozszerzają i zniesiona zostaje na przykład zazdrość.

 

Czyli po zmartwychwstaniu będziemy hipisowską komuną?

Czyli jeden wielki seks, tak? Seks tam chyba znika w sensie prokreacyjnym. Nie mam pojęcia, jak tam będzie od tej strony. Moim zdaniem, Jezus zauważa właśnie to, że błędem jest postrzeganie tej sytuacji jako konkurencyjnej. „Czyją będzie” – to jest pytanie o kwestię własności.

 

A co z tożsamością, czy ona pozostanie?

 

Tożsamość jest fundamentalna dla miłości, bo miłuje osoba. Nasza tożsamość na pewno zostaje zachowana. Ona będzie rdzeniem, wokół którego owinie się nowe ciało. Jezus ewidentnie jest tożsamy ze sobą po zmartwychwstaniu.

 

Ciało wyraża przede wszystkim naszą odmienność płciową, ale jeszcze długo przed powstaniem teorii gender, znany był problem „narzucenia” ciału płci, lub odwrotnie. Już w IV w. przed Chr. oddawano cześć figurom Hermafrodyty − bóstwa przedstawiającego kobietę z wyłaniającym się spod szat męskim przyrodzeniem, taki bożek transseksualistów, dziś byśmy powiedzieli. Czy jest możliwe, że nasza płeć po zmartwychwstaniu może się zmienić, że jeśli za życia czuliśmy się na przykład kobieco w męskim ciele, to po zmartwychwstaniu zostanie to zrekompensowane?

 

Trudno mi powiedzieć. Przy prawie siedmiu miliardach ludzi znajdziemy bardzo dziwne doświadczenia indywidualnej relacji do ciała. Doświadczenie niekompatybilności jest realne, każdy z nas go jakoś doświadcza. Jeśli cofniemy się do czasu, sprzed opieki dentystycznej, sprzed NFZ i sprzed mydła, to się okaże, że nasze pozytywne mówienie o ciele jest możliwe od jakichś stu lat, bo jesteśmy w miarę zdrowi, w miarę czyści i w miarę nieśmierdzący. Jeżeli by się cofnąć o te dwieście pięćdziesiąt lat i wziąć chłopa z takiej zwyczajnej polskiej wsi, to jak on się miał zachwycać ciałem, jeżeli cała opieka dentystyczna sprowadza się do cyrulika z obcęgami na jarmarku?

 

Niestety – szczegółowa wiedza o ostatecznej rzeczywistości nie jest nam dana. Zakładając, że człowiek zbawiony odnajduje się w harmonii swojego ciała możemy sobie wyobrazić dwa scenariusze. Odczuwana na ziemi niekompatybilność z ciałem może być związana albo z defektem fizycznym, np. coś jest nie tak z równowagą hormonalną − i wtedy ufam, że to zostanie naprawione, albo z pewnym procesem natury psychicznej – i tu też może nastąpić korekta. Ufam, że właśnie harmonia jest kluczem nowej rzeczywistości. Jeżeli ktoś jest poprawnie ustawiony psychicznie, a ma niewłaściwe ciało − ze względu na jakiś defekt – to jestem sobie w stanie wyobrazić sytuację, w której ciało zostaje dostosowane do jego tożsamości. I odwrotnie – gdy jego tożsamość w głowie z jakiegoś powodu odjechała od pierwotnego pomysłu Boga, to wtedy nie ciało będzie skorygowane, tylko ten defekt w psychice. Obie sytuacje, moim zdaniem, są do pomyślenia. Chrześcijaństwo uparcie wierzy, że Bóg ostatecznie reperuje rzeczywistość, bo ma jakiś pomysł na realizację naszego człowieczeństwa i ten pomysł właśnie w zmartwychwstaniu zostaje doprowadzony do końca!

 

Czyli po zmartwychwstaniu pozostaniemy w tej najlepszej z możliwych postaci, której nie zdążyliśmy zrealizować tu, za życia?

 

Im bardziej się zbliżymy, tym mniej się zdziwimy.

 

Obyśmy rozumieli to inaczej niż słuchający św. Pawła Grecy, którzy na wieść o zmartwychwstaniu ciał, powiedzieli: „Posłuchamy cię innym razem”.

 

Dla platoników powrót do ciała to był maksymalny absurd, więc ich reakcja była całkowicie uzasadniona.

 

Rzeczywiście, dla nich to nie była perspektywa raju. W ich mniemaniu św. Paweł za dobre uczynki obiecywał istne piekło!

 

Chrześcijaństwo musiało stoczyć potężną walkę przez pierwsze trzy wieki, by uchronić tę podstawową intuicję. Właściwie nikt poza chrześcijanami wtedy nie patrzył pozytywnie na ciało. Chrześcijaństwo w tym czasie musiało heroicznie walczyć z kulturą, która ciało zupełnie deprecjonuje. Być może zresztą dziś przechodzimy w drugą skrajność i chrześcijaństwo będzie musiało ścierać się z kulturą, która role ciała przeakcentowuje… i tak sobie w środku postoimy.