deon.pl
Znów tytuł zabrzmiał prowokująco, ale jest to prowokacja bardzo niewinna, zupełnie nie związana z obrazoburczymi siłami, na które, zdawałaby się, wskazywać.
Serce Boże to nie tylko dla niektórych przebrzmiała forma pobożności, ale również poważny problem teologiczny, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że Bóg jest duchem, jak mówi Pismo Święte, a duch serca nie ma. A może ma? Widzicie sami, że sprawa zaczyna się komplikować, bo przecież nieustannie Bogu przypisujemy atrybuty „serca”, mówiąc o Jego miłosierdziu, miłości, opiece, troskliwości itd. Bóg się przecież gniewa, cieszy, smuci i raduje. Bóg jest Ojcem – tak brzmi podstawowy artykuł wiary chrześcijańskiej – który wysłuchuje naszych próśb, poucza nas, czasem gromi, ale przebacza nam grzechy, gdyż jest miłosierny i pragnie naszego zbawienia.
Zatem nawet jeśli Bóg jest duchem i nie posiada ciała, to jednak mówimy o Nim tak jakby miał „serce” – widać nie fizyczne serce mamy wówczas na myśli, chociaż w pewnym stopniu takie mówienie też jest prawdziwe, gdy ujmujemy je w perspektywie Wcielenia, bowiem Bóg swoją miłość do świata stworzonego, a w szczególności do człowieka objawił w całej pełni w Jezusie Chrystusie, a Ten przecież posiada fizyczne ciało, a nie zewnętrzną tylko szatę cielesną – przyjął bowiem naturę człowieka, a skoro tak, to posiada również fizyczne serce.
Bynajmniej to proste twierdzenie nie rozwiązuje całej kwestii, a może nawet ją komplikuje, bo sprawia wrażenie, że fizyczne serce Jezusa jest koniecznym symbolem Bożej miłości, gdy rzeczywiście chodzi o coś wręcz odwrotnego, a mianowicie o to, że nie możemy mówić o Bogu inaczej jak tylko odwołując się do samej istoty Jego bóstwa, która jest miłością. Serce jest tej miłości symbolem, potwierdzonym w całej rozciągłości przez Biblię, ale formą tego symbolu nie musi być jednak „naturalistyczny” obraz ludzkiego serca, a zatem mówiąc: serce wskazujemy na duchowy wymiar osoby, a nie determinujemy formy symbolu.
Z tego też między innymi powodu Wschód chrześcijański nie zaakceptował nabożeństwa do Serca Pana Jezusa, twierdząc że właściwsza symbolika jest ta tradycyjna, to znaczy Jezus ukrzyżowany z Jego przebitym bokiem, gdyż w tym wypadku nie ma wyżej wspomnianej dwuznaczności.
Dzisiaj na Zachodzie, w tym i u nas, przygasa nabożeństwo do Serca Pana Jezusa, chociaż nie z powodu otwartej krytyki, która byłaby kierowana pod jego adresem. Przestało ono być tak popularne jak kiedyś, co często spotyka różne kulty, które mają okresy swojego wielkiego rozpowszechnienia i intensywności, oraz okresy przycichania, czy nawet zamierania.
W przypadku Serca Jezusowego, mam wrażenie, że doznał on rozwinięcia i dzisiaj manifestuje się zwykle w nowym ujęciu, nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego. Świadomie używam terminu: rozwinięcie i dopełnienie, bo rozmaite formy pobożności w Kościele rodzą się, przechodzą transformację i czasem zanikają, ale odbywa się to właśnie na zasadzie transformacji i dopełnienia, oferując przez to Kościołowi, a więc nam wszystkim szanse duchowego pogłębienia i uniwersalizacji teologicznego przesłania tego kultu.
Tak właśnie rozumiem transformację związaną z kultem Najświętszego Serca Pana Jezusa i bardzo dynamicznie dzisiaj rozwijającego się nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego. Oba mówią o tym samym zbawczym miłosierdziu, wyrażającym się zarówno symbolem serca, jak również jego dopełnieniem w formie promieni wytryskających z tego serca, według wizji Chrystusa Zmartwychwstałego św. Faustyny – symbolu Nowego Życia w sakramentalnym misterium wody i krwi, czyli Chrztu św. i Eucharystii.