Dziecko nie chowa prezentu do szafy, ale go rozpakowuje. Swoiście „puszcza go w obieg”. Przygląda się, kontempluje, cieszy się z niego i nim żyje
Jedna z ewangelicznych przypowieści Jezusa mówi o pewnym człowieku, który mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden (Mt 25. 14-15). Mówimy krótko, że to przypowieść o talentach (por. Mt 25. 14-30). Na jej kanwie można oprzeć wiele rozważań, niejedno biorąc sobie do serca. Spróbuję wydobyć to, co wydaje mi się w niej szczególnie ważne.
Poszedł i ukrył swój talent
Wszystko, co Jezus czynił i mówił, służyło rzeczywistemu otwarciu się człowieka na Boga. Jezus wciąż o to zabiegał. Dziś także nam w tym pomaga. Przypowieścią o talentach chce nam uświadomić. jak bezcennym darem jesteśmy i jak olśniewające dobro – olśniewający talent mamy w sobie. Niestety, z różnych przyczyn nie jest to dla nas tak oczywiste i trudno nam nieraz dostrzec w sobie ów talent. Choćby dlatego, że życie na ziemi różnie smakuje. Bywa słodkie i wtedy czujemy wiatr w żaglach. Bywa jednak i gorzkie. Czasami wręcz wydaje się nam, że nie ma sensu i wtedy trudno dostrzec w nim cud i dar.
„Talent życia” mieni się więc różnymi barwami – jasnymi i ciemnymi. Trzeba nam jednak starać się, by w każdej sytuacji swoje życie rozpoznawać jako niezmiennie najcenniejszy dar. To zadanie na całe życie. Oczywiście, przy fundamentalnym założeniu, ugruntowanym w Objawieniu i wierze, że nasze osobowe życie dopiero w wieczności odsłoni się w całym swoim pięknie i bogactwie.
Z Jezusowej przypowieści o talentach dowiadujemy się, że jeden z trzech obdarowanych zachował się, jakby w ogóle nie został obdarowany. Jakby dziwnym trafem wplątano go w jakąś niejasną transakcję czy wręcz źle potraktowano. Aż jednej trzeciej obdarowanych zabrakło więc czegoś istotnego w usposobieniu serca. w wewnętrznej dyspozycji umysłu. Trzeci sługa. zamiast rozkwitnąć i zaowocować dzięki wielkiemu obdarowaniu, uznał za właściwsze i lepsze pójść inną ścieżką: Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: „Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: żniesz tam, gdzie nie posiałeś, i zbierasz tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność!” (Mt 25. 24-25).
Człowiek ten najwyraźniej uznał, że właśnie takie zachowanie jest najrozsądniejsze. Na potwierdzenie słuszności swej postawy oddaje „nietknięte” to. co otrzymał. Nie widać w nim żadnej fascynacji otrzymanym talentem. A je śli czegoś w związku z nim doświadczył, to tylko lęku i obawy przed panem. Nie ma tu ani krzty olśnienia czy wdzięczności, nie mówiąc o twórczym uskrzydleniu… Zawładnęła nim jakaś pokrętna logika. Rozumował w sposób dziwnie skomplikowany.
Jakże inaczej zachowuje się dziecko, które otrzymuje prezent w lśniącym opakowaniu i – jak z góry się spodziewa – z cudowną zawartością. Dziecko, i dorosły człowiek o dziecięcym usposobieniu, nie chowa prezentu (talentu) do szafy, ale go rozpakowuje. Swoiście „puszcza go w obieg”. Przygląda się, kontempluje, cieszy się z niego i nim żyje. To wręcz niemożliwe, by obdarowane dziecko przy najbliższej okazji oddało prezent, racząc ofiarodawcę paroma gorzkimi i ironicznymi uwagami. A tak właśnie postąpił trzeci sługa.
Przestroga wypływająca z jego historii jest oczywista. Winniśmy zdecydowanie odrzucić taki sposób myślenia, który prowadzi do niedoceniania drogocennego talentu i niewłaściwego zachowania względem wielkodusznego darczyńcy. Zachowaniem sługi nieużytecznego pan poczuł się dotknięty: Odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz – w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 25. 28-30). Niech ów potężnie zamanifestowany „święty gniew” i nas napomina. Niech wzywa do opamiętania – do poznawania z usposobieniem dziecka i do możliwie pełnego oglądu otrzymanego talentu życia.
Rozpoznać wartość talentu
Wbrew temu, co może się tu spontanicznie nasunąć, to nie liczba otrzymanych talentów decyduje o tym, że jeden je pomnaża, a drugi bezmyślnie zakopuje. Rozstrzygające jest to, czy rozumiemy, że otrzymany od Boga talent – nieważne, czy jest ich pięć, czy jeden – to bezcenne dobro, które „prosi”, by obejść się z nim w sposób właściwy – wielkoduszny i współmierny z tym, co się otrzymało.
Małoduszności w przyjmowaniu Bożego talentu życia można zaradzać. Pokrętne myślenie o darze i Dawcy można eliminować, starając się codziennie zdawać sobie sprawę z Bożych dobrodziejstw i szczerze za nie dziękować. Tak właśnie brzmi wskazówka św. Ignacego Loyoli z pierwszego punktu jego codziennego rachunku sumienia: „Dziękować Bogu. Panu naszemu, za otrzymane dobrodziejstwa” (Ćd 43). Punktów. według których św. Ignacy proponuje każdego dnia odprawić rachunek sumienia, jest pięć. Każdy. kto regularnie i możliwie często zdobywa się na ten pięcioaspektowy wgląd w otrzymany talent, ten godnie go traktuje. Strzegąc go i ceniąc, pomnaża bogactwa właściwe osobie stworzonej na podobieństwo Boga (por. Rdz 1. 27).
Jednak u podstaw wszelkiego dobra i naszej pomyślności zawsze jest Jezus Chrystus, który wyraźnie zapewnia i przestrzega: Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15. 5). To On. będąc Synem Bożym, stał się Człowiekiem, aby nas przekonać, że drodzy jesteśmy w Jego oczach, nabraliśmy wartości i On nas miłuje (por. Iz 43. 4). Ktoś tak bardzo w nas zaangażowany sięga po środki najbardziej ekspresywne. by przekonać nas, że jesteśmy bezcennym talentem.
W rozważanej przypowieści Jezus celowo odwołuje się do jednostki wagowej o dużej skali. by już przez to pokazać nam, o jak wielkie obdarowanie każdego człowieka chodzi. W innych przypowieściach Jezus mówi o syklu albo o drachmie, tu – o talentach. Jeden talent to aż 34 kilogramy złota lub srebra, a w niektórych regionach ówczesnego świata było to nawet około 64 kilogramów. Jeśli zatem każdy człowiek otrzymuje od Boga jeden talent i jeśli jeden talent to tak dużo szlachetnego kruszcu, to nikt nie ma prawa twierdzić, że dostał od Boga za mało albo mało w porównaniu z innymi.
Podstawowy problem człowieka nie polega na tym, ile otrzymał talentów – jeden czy kilka – ale czy rozpoznał wartość owego jednego, niejako podstawowego talentu. Jeśli jest to także nasz problem, warto odpowiedzieć sobie w tym kontekście na kilka podstawowych pytań: Co dotąd czyniłem z bezcennym talentem swojego życia? Co czynię z nim obecnie? Jak przyjmuję moje osobowe istnienie? Czy cenię je. czy wręcz przeciwnie? Co dzieje się we mnie, gdy uświadamiam sobie skalę obdarowania ukrytą w jednym talencie. jakim jestem – ja. człowiek. osoba. dziecko Boże? Jak często wzbiera w mym sercu radość? Czy doceniam drogocenny dar mojego życia? Oczywiście, warto także pytać, jak postrzegam dar życia moich bliźnich?
Miłosne wyznanie Boga
Z przeżywaniem siebie jako drogocennego dobra jest trochę tak jak ze złotem. W postaci monet czy sztabek można je zdeponować w banku czy w skarbcu albo ukryć w ziemi. Wtedy jednak poza poczuciem posiadania nie ma z niego żadnego pożytku. Można też zrobić z niego piękne przedmioty, na przykład kielich używany w czasie Eucharystii, piękne ozdoby, które nie tyle nadają wartości osobie je noszącej, ile są znakiem jej duchowej drogocenności.
Dany nam przez Boga talent człowieczeństwa to wartość niepomiernie większa niż 30 czy 60 kilogramów złota. Niestety, nikt z nas nie może spontanicznie, a zarazem dogłębnie dokonać wglądu we własną osobę czy dotrzeć do wnętrza kogoś innego. Owszem, niektórym świętym, mistykom Bóg daje taki wgląd. Efektem dogłębnego wglądu i pełnego oglądu ludzkiej osoby bywa olśnienie, poczucie szczęścia i wielka wdzięczność, a także nie-podlegający dyskusji szacunek względem każdej ludzkiej osoby. Szacunek do siebie i innych ludzi.
Co jednak mamy czynić, skoro nie jesteśmy mistykami ani nie będzie nam dane studiować antropologii filozoficznej czy biblijnej, by w sposób systematyczny i pogłębiony przyjrzeć się ludzkiej osobie? Myślę, że można posłużyć się pewnym „świętym fortelem”. Sam Bóg nam go proponuje. Mam na uwadze ogrom miłosnych wyznań, którymi nas zasypuje. Wsłuchując się w nie, będzie w nas narastać przekonanie, że rzeczywiście jesteśmy drogocennym talentem i że byłoby rzeczą niestosowną, niemądrą wręcz i naiwną, zwracać go dawcy w taki sposób, jak uczynił to trzeci sługa z przypowieści o talentach.
W Biblii wiele jest poruszających wyznań miłości Boga do człowieka. Miłosne wyznania Boga w obfitości znajdziemy także w dziennikach duchowych mistyków i świętych. Ja chciałbym odwołać się do doświadczeń francuskiej mistyczki Gabrieli Bossis i zapisanych przez nią wewnętrznych dialogów duszy z Jezusem. Obecny w Tabernakulum Jezus mówi do Gabrieli: „Czy nie widzisz, że wszystkie moje polecenia czynione są z miłości? Należałoby je spisywać pochodniami i jeszcze nie byłoby dosyć. Nazywaj Mnie twoim Boskim Żarem. Gdybym użył mocniejszych słów, iluż by się zgorszyło… Oni uznają tak wielką odległość między Stwórcą a stworzeniem. podczas gdy Ja wzywam do zażyłości w miłości największej. Ty to zrozum. Kochaj tak, jak Ja chcę być kochany: we wszystkich chwilach waszego krótkiego życia. Ja jestem waszym życiem; rozumiesz, moja Gabrielo, że to Ja jestem twoim życiem?”.