„Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał , wystawiając Go na próbę: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy”.  
 

Przykazanie miłości zaczyna się od Boga. Bóg nie może być na końcu kolejki naszych wartości ani naszych „miłostek”. Bóg zawsze jest pierwszy i tylko On jest Panem życia. Dlatego nie chce, byśmy Go kochali jedynie miłością sentymentalną, uczuciową, dewocyjną. On pragnie, byśmy Go kochali miłością totalną, całkowitą.  

 
Bóg jest wszędzie i Jego miłość rozciąga się na wszystkie stworzenia i dary. Podobnie nasza miłość Boga powinna być totalna i obejmować duchowość, umysł, uczucia, zmysłowość, całą osobę i życie.  Prawdziwa miłość oddaje wszystko. Nie zatrzymuje niczego dla siebie. Jezus nie boi się stawiać radykalnych, a nawet wydawałoby się niemożliwych wymagań. W Ewangelii wszystko jest czyste, bez zniekształceń, radykalne, boskie. „W połowie” jest określeniem nieewangelicznym. Wszystko ma być całe: całe serce, dusza, umysł.
           
Z totalnej miłości Boga rodzi się głęboka miłość bliźniego. Jeżeli nie kochamy Boga, źródła miłości, wówczas miłość bliźniego jest iluzją. I odwrotnie, jeżeli nie kochamy bliźnich, to nie łudźmy się, że kochamy Boga. Nie posiadamy dwóch serc: jednego czystego, szlachetnego, którym kochamy Boga i drugiego, które przez doświadczenia życiowe stało się podejrzliwe, egoistyczne, nieczyste. Mamy tylko jedno serce i nim kochamy Boga i ludzi. Dlatego relacja do ludzi jest barometrem więzi z Bogiem. Ponadto pamiętajmy, że nie musimy w życiu wybierać między Bogiem a człowiekiem; Bóg stał się też człowiekiem i utożsamia się z człowiekiem.
           
Podstawą miłości Boga i bliźniego jest zdrowa, wolna od egoizmu, miłość siebie. Dzisiaj bywa ona dewaluowana. Kaznodzieje lubią powtarzać, że człowiek powinien być jak świeca, spalać się całkowicie, nie myśląc w ogóle o sobie i nie troszcząc się o swoje podstawowe potrzeby. Taka „miłość” zwykle prowadzi do wewnętrznego, duchowego wypalenia i jest wynikiem źle rozumianej szlachetności. Właściwie najwięcej dajemy innym, akceptując swoje życie, kochając siebie. Jeżeli nie potrafimy ofiarować sobie prostego ludzkiego miłosierdzia i współczucia, nie jesteśmy zdolni ofiarować go innym; jeżeli nie jesteśmy hojni i bezinteresowni dla siebie, nie będziemy hojni dla innych.
           
Czy Pan Bóg jest dla mnie pierwszy, czy raczej jest dalej, w kolejce? Które osoby są dla mnie najważniejsze? Których wciąż nie potrafię kochać? Czy akceptuję, szanuję, cenię i w „zdrowy sposób” kocham siebie?