deon.pl

 


Wyżej należy cenić zaparcie się własnej woli, niż wskrzeszanie umarłych.

 

Czytając Ewangelię, możemy się zastanowić, dlaczego Jezus tylko trzykrotnie dokonał wskrzeszenia umarłych. Przecież miał wystarczającą moc, aby uchronić przed śmiercią więcej osób, niż tylko córkę przełożonego synagogi, syna wdowy z Nain czy Łazarza. Ta sentencja jest wyrazem głębokiej intuicji św. Ignacego dotyczącej tego, co stanowi trzon duchowości chrześcijańskiej. Od samego początku człowiek był kuszony do dokonywania spektakularnych czynów. Już w Raju szatan kusił, aby człowiek stał się jak Bóg. Wymogiem potrzebnym do zmiany statusu na boski miało być skosztowanie owocu z drzewa poznania dobra i zła. Na przestrzeni historii ludzkości obserwujemy nieustanną walkę o nasze serca. Jesteśmy ciągle kuszeni do dokonywania rzeczy cudownych pod pozorem dobra. W Księdze Rodzaju możemy przeczytać, jak ludzie zdecydowali się dokonać czegoś nadzwyczajnego: zbudować wieżę Babel -wieżę sięgającą nieba. To kolejna okazja, by stać się jak Bóg. Co w tym złego? – możemy zapytać. Złe nie było samo budowanie. Złe było to, że ludzie zdecydowali się to uczynić bez porozumienia z Bogiem. Na własną rękę, nie pytając o zdanie samego Boga. Zupełnie tak samo jak Adam i Ewa w Raju, którzy postanowili działać po swojemu, bez porozumienia z Bogiem. Tym samym postawili Boga w cieniu, na marginesie swego życia.

 

W dzisiejszym świecie jesteśmy kuszeni do luksusowego życia. Jeśli wakacje – to tylko za granicą. Jeśli miłość – to tylko pełna emocji i romantyzmu. A najlepiej tylko sam stan zakochania tak powszechnie i bezkonfliktowo ukazywany w filmach. Jeśli praca – to tylko z ogromnym wynagrodzeniem i na najwyższym stanowisku. Jeśli komputer – to tylko z najlepszymi parametrami. I tak dzień po dniu jesteśmy bombardowani pokusami życia cudownego, nadzwyczajnego, na wysokim poziomie. A gdzie w tym wszystkim miejsce na zwyczajność, na powszedniość? Czy życie musi zawsze płynąć wartko? Czy musi dostarczać nam nieustannie kolejnych bodźców i szybkiej gratyfikacji?  Przecież nie wszystkie dni są słoneczne! Życie, o czym dobrze wiemy, składa się z dni słonecznych i pochmurnych. Oprócz lata są jeszcze inne pory roku: jesień, zima, wiosna. A baczny obserwator dostrzeże także przedwiośnie i inne rzadziej wymieniane pory roku. Biada temu, kto wpadnie w sztucznie napędzony rytm bodźców i atrakcji. Takie nakręcenie sprawia, że stajemy się niewolnikami zewnętrznych atrakcji i stopniowo zaczynamy oddalać się od Boga, od bliźnich i od samych siebie, skupiając się tylko na tym, co zewnętrzne i miłe. Jest to prosta droga do egoizmu i stawiania siebie w centrum świata. Podążając tą drogą, wcześniej czy później zaczniemy się skupiać na tym, aby nasza wola była mniej lub bardziej usatysfakcjonowana. Trudno nam będzie wtedy zrozumieć Jezusa, który zmierza do Jerozolimy, aby tam oddać swoje życie dla naszego zbawienia.

 

Także nam grozi to, czemu nie oparł się Apostoł Piotr. Jak on będziemy namawiali Jezusa, aby żył tak, by nie spadło na Niego żadne nieszczęście. Gdy Jezus zapowiada uczniom swoją mękę, Piotr podchodzi do Niego i przestrzega Go: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie” (Mt 16, 22). W odpowiedzi Jezus ostro go karci. To skarcenie jest potrzebne! Jezus czasem karci także nas. Czyni to wtedy, kiedy próbujemy uciec przed swoim krzyżem. Czasem robimy to w bardzo pobożny sposób – pod przykrywką dobra. Potrafimy czynić wiele dobra, ale zawsze tak, aby nasza własna wola została usatysfakcjonowana w sposób niewidoczny dla innych. Niekiedy oszukujemy nawet samych siebie. Nasze działania wyglądają z pozoru na bezinteresowne i szczere. I rzeczywiście przynoszą wiele dobra bliźnim, ale niestety sprawiają, że nasza wola zostaje postawiona w centrum. A przecież w centrum życia człowieka ma stać Bóg!

 

Wcześniej czy później Bóg doprowadza nas do takich sytuacji, kiedy nie możemy postąpić wedle naszej woli. Są to sytuacje, gdy doświadczamy własnej bezradności, gdy wydaje się nam, że nic już nie możemy uczynić. I wtedy właśnie może się dokonać najwięcej dobra dla nas samych, a bywa, że i dla naszych bliźnich. Bo największą wartość dla Boga mają nie sytuacje, gdy działając, potrafimy dokonać spektakularnych czynów, ale te, w których całkowicie zdajemy się na Niego. Gdy Jemu całkowicie poddajemy naszą wolę. Aby to największe dobro mogło się stać naszym udziałem, musimy dobrowolnie zrezygnować z własnej woli. I to właśnie jest dla nas najtrudniejsze, ale też najbardziej owocne. Oczyszcza nasze serca i duszę z naleciałości egoizmu i samooszukiwania się. To istota nawrócenia: poddać woli Boga swoją wolę.

 

Jezus także doświadczył poddawania woli Ojca swojej woli. W Ogrodzie Oliwnym modlił się gorąco do Ojca: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26, 39). Co znaczą dosłownie słowa tej modlitwy? Moglibyśmy przełożyć je następująco: „Ojcze, jeśli jest możliwe, aby zbawienie świata dokonało się bez mojego cierpienia, to proszę, niech tak się stanie. Jednak ostatecznie Tobie się poddaję i niech się stanie tak, jak Ty tego pragniesz”. Jakże ciężko jest nam wypowiedzieć takie słowa! Ale to właśnie całkowite poddanie się Jezusa woli Ojca przyniosło nam zbawienne skutki. W tych słowach i następujących po nich wydarzeniach -gdy Jezus poddaje się swoim oprawcom, ale przede wszystkim poddaje się Ojcu, pełen pokory i miłości do nas – w tej postawie Jezusa wyraża się Jego miłość do nas. Pan umiłował nas do końca, a przez to uwolnił z okowów śmierci wiecznej.

 

I tu znajdujemy odpowiedź na pytanie, dlaczego Jezus uratował od śmierci tylko trzy wspomniane na początku osoby. On naprawdę uratował cały świat! Uratował ciebie i mnie! Każdego człowieka, który uzna Go za swego Zbawiciela. To właśnie jest prawdziwy ratunek. To jest prawdziwe życie, które rodzi się w nas w chwili, gdy decydujemy się nasze własne plany powierzyć woli Bożej.

 

I może jeszcze jedno wyjaśnienie dotyczące sformułowania „zaparcie się własnej woli”. Czy własna wola jest czymś złym? Sama w sobie nie. Jeśli jednak przestaje być poddana Bogu, wtedy, owszem, zaczyna działać na naszą zgubę. Warto dokonać ważnego rozróżnienia. Otóż, w każdym z nas istnieje zarówno „ja prawdziwe”, jak i „ja fałszywe”. Pod pojęciem „ja prawdziwego” rozumiemy wszystko to, co nas prowadzi do Boga. Jest nim nasza prawdziwa tożsamość dzieci Bożych oraz życie w godności i wedle zasad miłości na wzór umiłowanych synów i córek Boga. Natomiast pojęciem „ja fałszywe” określamy taki styl życia, który jest zaprzeczeniem godności dziecka Bożego. „Ja fałszywe” jest życiem na własny rachunek, które wcześniej czy później prowadzi do niszczenia w człowieku dobra. To życie niezgodne z wolą Bożą. To życie, w którym Bóg nie stoi na pierwszym miejscu. Jego miejsce zajęła chęć zysku, pokazania się, dokonania wielkich rzeczy, pragnienie sukcesu, nieustannego wyróżniania się czy błyszczenia, a czasem pragnienie świętego spokoju, schowania się przed wszystkimi, przed całym światem, i życie tak, jakby innych nie było. „Fałszywe ja” może przybierać najróżniejsze formy, zarówno te mające na celu zdobywanie rozmaitych rzeczy, obrastanie w dobra, jak i te mające na celu niszczenie siebie samego. Jednak zawsze aktywność „fałszywego ja” będzie prowadzić do oddalania się od Boga, od bliźnich i od własnego serca i sumienia.

 

Jezus zwraca nam uwagę na rozbieżność w dążeniach „ja fałszywego” i „ja prawdziwego”, gdy mówi: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” (Mt 16, 26). Innymi słowy, istnieje dążność duszy – „ja prawdziwego” i dążność do światowego zysku – „ja fałszywego”.

 

Warto zadać sobie pytanie: Czy w stylu duchowości, który praktykuję, jest miejsce na to, co zwyczajne, powszednie i codzienne? Czy przypadkiem nie wybieram sobie takich wspólnot, które skupiają się wyłącznie na charyzmatach? One mają ważną rolę do spełnienia, ale winny także prowadzić do pogłębionej duchowości zgodnie ze słowami św. Pawła, który mówi o większym darze (por. 1 Kor 12, 31).

 

Sam Jezus pokazał nam drogę pokory, o której często zapominamy. Jest nią nie tylko Jego życie publiczne, ale także, a może przede wszystkim cały okres tzw. życia ukrytego. Trzydzieści zwykłych, prostych lat, na które składają się Jego dzieciństwo, młodość i dorastanie. Czas, kiedy nikt o Nim nie słyszał, nie był nikim znanym. Gdy był zwykłym mężczyzną żyjącym w Palestynie, niczym niewyróżniającym się od innych, poddanym tradycji religijnej, w której wzrastał. To pokora, która może leczyć nasze często niespokojne serca goniące za tym, co wielkie, albo co przerasta nasze siły. Swoim życiem ukrytym Jezus uświęcił wszystkie nasze dni powszednie i pokazał nam, że nie ma nic złego w zwykłym, a czasem monotonnym życiu. Nie musimy nieustannie bombardować się silnymi bodźcami. To właśnie w zwyczajności możemy odnaleźć zagubiony pokój i harmonię jak nakarmione i uspokojone dziecko w ramionach swej matki (por. Ps 131).