Prowadząc biblijną refleksję nad Matką naszego Pana, natrafiamy na zapis, że miała Ona w zwyczaju rozważać w sercu swoim wszystko, co dotyczyło Jej Syna. Potrzebujemy katolicyzmu refleksyjnego. Bez wykonania pracy w sferze myśli wszystko zostanie zredukowane do obrzędowości, która nie sprosta wymaganiom czasu.
I. Historia
Rzecz cała rozpoczęła się w Neapolu. 14 sierpnia 1608 roku włoski jezuita, Giulio Mancinelli (wielki czciciel NMP) ma widzenie Matki Bożej. I pragnie pozdrowić Ją takim tytułem, jakim do tej pory nikt Ją nie uwielbił. Ona sama sugeruje mu stosowny tytuł: Dlaczego nie nazywasz mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie.
Rzecz cała została przekazana przez polskich jezuitów królowi Polski. Sam wizjoner wybrał się piechotą do Polski, do Krakowa, gdzie na Wawelu (był rok 1610), miało miejsce kolejne widzenie. I tym razem Mancinelli otrzymał przesłanie od Maryi: Ja jestem Królową Polski. Jestem matką tego narodu, który jest mi bardzo drogi, więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj Mnie nieustannie, a Ja będę ci zawsze, tak jak teraz, miłosierną.
Jak wiemy, kolejnym krokiem były ślubowania (1 kwietnia 1655 r.) w katedrze lwowskiej króla Jana Kazimierza. Dopiero jednak w 1920 roku papież Benedykt XV pozwolił wprowadzić święto Królowej Polski. Ustalono jednak, że datą tej celebracji będzie nie 1 kwietnia (śluby Jana Kazimierza) a 3 maja, czyli rocznica uchwalenia Konstytucji Majowej – wielkiego projektu odnowienia polskiego państwa i społeczeństwa.
II. Kontrowersje
Przy słuchaniu tego wszystkiego rodzą się pytania, które na pierwszy rzut oka wydają się podważać całą tę pobożność maryjną. Przede wszystkim, jak ta idea wybraństwa narodu polskiego ma się do uniwersalizmu chrześcijaństwa? Jak pogodzić tę szczególną opiekę Matki Bożej nad naszym narodem w kontekście wojen, które prowadziliśmy – zdecydowana większość naszych nieprzyjaciół to byli (są) chrześcijanie: prawosławni i protestanci. W jakim sensie naród polski miałby być szczególnym narzędziem Bożej Opatrzności, skoro mamy Kościół – prasakrament Chrystusa w świecie?
Oczywiście, należy wziąć poprawkę i na to, że mówimy tutaj o pewnym wydarzeniu związanym z polskim XVII wiekiem, a my na polski mesjanizm patrzymy nie przez pryzmat XVII wieku, ale polskiego romantyzmu i krytyki, której tej mesjanizm został poddany w XX wieku. Ten XVII wiek to czas nieustannych wojen, które Polska prowadziła ze wszystkimi swoimi sąsiadami. To czas kryzysu naszego królestwa, który w wieku XVIII skończyło się rozbiorami. Warto uchwycić ów moment przesilenia.
A z drugiej strony chciałbym zwrócić uwagę na taki szczegół. 11 maja 1989 roku ks. prof. Józef Tischner miał konferencję w Paryżu dla tamtejszej Polonii. Na zakończenie tego spotkania, które było poświęcone związkom religii i polityki, powiedział, że „Czeka nas zatem ogromna praca. Muszę jednak stwierdzić, że w tej pracy krystalizuje się jakby jedna niezwykła nadzieja: wydaje się, że na terenie Europy Wschodniej chrześcijaństwo jest czymś, co mamy przed sobą, a nie za sobą. Wydaje się, że prawdziwe zwycięstwo chrześcijaństwa w tej części świata jest zwycięstwem przyszłości, a nie przeszłości”.
To, co powiem teraz, nie ma wiele wspólnego z ideą wybraństwa, ale jakimś dziwnym zrządzeniem historii bardzo silny Kościół (powołaniami, pobożnością wiernych, zasobami materialnymi) przetrwał w społeczeństwie, które na skutek pięćdziesięcioletniego eksperymentu zwanego komunizmem zostało wyjęte spod procesów kulturowych zachodzących w pozostałej części naszego kontynentu.
Kiedy dzisiaj przyglądamy się Kościołowi na Zachodzie Europy, to widzimy opustoszałe świątynie, zatomizowane społeczeństwo, radykalny zamęt w sferze pojęć. Czy Kościół w Polsce, czy polski katolicyzm, może być jakąś pomocą i jakimś ratunkiem? W obecnej postaci – znikomą. To jest jakieś wielkie zaniedbanie naszych pasterzy, że widząc ów wielki kryzys zachodniej cywilizacji mniemali, że zatrzyma on się na Odrze. Nie zatrzymał się na Odrze. I dzisiaj zmagamy się z nim tak, jakby dopiero co rozpoczął się ten wielki proces demontażu chrześcijańskiej Europy.
Powraca wspomniany wcześniej moment przesilenia. Wtedy, w wieku XVII, chciano zaradzić temu przesileniu pewną formułą katolicyzmu.
III. Inspiracje
Jakiego zatem katolicyzmu potrzebujemy dzisiaj? Jeśli Maryja ma być inspiracją naszych wyborów, to odpowiedź wydaje się banalnie prosta. Katolicyzm, o który zabiegamy, musi być katolicyzmem Słowa!
Badanie dotyczące kultury biblijnej wśród Polaków z 2009 roku (według ISKK) pokazuje, że Polska jest wśród krajów Europy liderem, jeśli chodzi o korzystanie z Pisma Świętego poza kościołem. Aż 98,8 proc. Polaków deklaruje, że posiada w domu Biblię: 25,3 proc. – przyznaje, że czyta ją codziennie 33,2 proc. – czyta „czasem w tygodniu” 15,4 proc. – sięga po nią” raz w miesiącu” 16 proc. – czyta „kilka razy w roku” 10 proc. – czyta „bardzo rzadko”.
Na te rewelacyjne dane statystyczne chciałbym jednak nałożyć pewną historię opowiadaną mi po rekolekcjach ojca Manjackala w Poznaniu. Udział wzięło 1400 osób. To dosyć wyselekcjonowane grono ludzi, religijnych i zaangażowanych w życie Kościoła. Otóż prowadzący rekolekcje zapytał, ilu z uczestników przeczytało cały Nowy Testament. Na 1400 osób ręce podniosło kilkanaście. Natomiast na pytanie o przeczytanie całej Biblii ręce podniosły dwie osoby!
Więc jak jest naprawdę?
Już w 1970 roku ojciec Piotr Rostworowski zwracał na to uwagę w dosyć dramatycznych słowach: „Czasem mam wrażenie, że naszą wielką winą w Polsce jest to, żeśmy nie uwierzyli w wewnętrzną siłę słowa Bożego. Ten brak wiary był przyczyną, że nie dawaliśmy naszemu ludowi obfitej strawy biblijnej, ale zalewaliśmy go potokiem naszych własnych słów. Biedny lud uderzony siłami ateizmu, w tragicznej walce z naporem laicyzacji pozbawiony był w dużej mierze jedynej siły skutecznej przeciwko zlaicyzowaniu – słowa Bożego. Można myśleć, że inaczej wyglądałby dziś Kościół w Polsce, gdybyśmy to zrozumieli od początku i gdybyśmy od początku karmili go mocną strawą. (…) Jakże więc można uratować lud? Solą zwietrzałą posolić się nie da. Tylko słowo Boże ma w sobie stężony smak Ducha Świętego, który jedynie uratować może ducha ludzkiego od rozmycia w nicość, „jest ono bowiem mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego” (por. Rz 1, 16).
Należy zatem z wielkim szacunkiem odnosić się do wszelkich inicjatyw biblijnych, która są podejmowane w naszych diecezjach, parafiach czy wspólnotach. Każda z takich inicjatyw (bez względu na to, czy jest to Tydzień Biblijny, Maraton, Krąg, Kurs czy Lectio Divina lub codzienna homilia odnosząca się do czytań biblijnych) powinna być wspierana, upowszechniana i doskonalona.
Zaniedbania na tym polu skutkują rozpowszechnianiem się wszelakiej maści (pseudo)objawień, które nie tylko że nie posiadają przecież żadnej mocy wiążącej sumienia chrześcijan, a stanowią najczęściej karykaturę Bożego Objawienia.
Prowadząc biblijną refleksję nad Matką naszego Pana natrafiamy na zapis, że miała Ona w zwyczaju rozważać w sercu swoim wszystko to, co dotyczyło Jej Syna.
Potrzebujemy katolicyzmu refleksyjnego. Wydaje się, że przez ostatnie lata (od 1989 r.) w tej sferze poczyniono najwięcej. Rozwój wydawnictw katolickich, czasopism, rozgłośni radiowych, wielka akcja katechetyczna Radia Maryja, gazetek parafialnych sprawiają, że podnosi się świadomość tego, czym jest katolicyzm. Bez wykonania tej pracy w sferze myśli wszystko zostanie zredukowane do obrzędowości, która nie sprosta wymaganiom czasu, a przecież mamy być zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od nas uzasadnienia tej nadziei, która w nas jest (por. 1 Pt 3:15). Tego uzasadnienia nie da się zrealizować zaproszeniem na kolejną Mszę świętą w intencji…, na peregrynację… lub nabożeństwo ku czci… Temu uzasadnieniu musi towarzyszyć solidna refleksja, która będzie umiała odpowiedzieć na pytania profesora i stolarza.
Oczywiście, nie powinniśmy ulegać kuszącej myśli, że wiedza, znajomość, poznanie uchroni nas od upadku lub klęski. „Człowiek grzeszy, ponieważ jest wolny, a nie dlatego, że jest istotą rozumną. Wolność, jako znak jego pochodzenia od Boga, jest zarazem przyczyną jego oddalenia się od Boga. Odwołanie się do rozumu pozwala człowiekowi odróżnić dobro od zła, ale nie przeszkadza mu to w popełnianiu zła. Dzieje się tak, gdyż dominacja zła nie jest kwestią braku episteme, poznania (tak jak to było dla Sokratesa i filozofii greckiej), ale kwestią woli”.
Jeszcze kilka tygodni temu miałem wrażenie, że postawienie nacisku na odzyskanie wymiaru biblijnego i intelektualnego polskiego katolicyzmu pomoże nam w konfrontacji z kryzysem Europy. Ale ostatni czas przyniósł nam spór o in vitro, w który zaangażowała się pierwsza osoba urodzona dzięki tej metodzie. Jeśli dobrze zrozumiałem jej argumentację – sprzeciwia się jednako doktrynie Kościoła, jak i sposobowi, w jaki Kościół przedstawia swoje argumenty. Istotnie, język i metafory zastosowane w dokumencie Episkopatu mogły być trafniej dobrane – z większą delikatnością i troską.
Przychodzi mi do głowy myśl, że brakuje nam owej wrażliwości Maryi z Kany Galilejskiej, która zauważa, że zaczyna brakować wina. I z tą biedą idzie do Jezusa. Ów katolicyzm jutra musi odznaczać się większą delikatnością i wrażliwością. A to pewnie dlatego, że w tym dzisiejszym katolicyzmie za mało miejsca dla geniuszu kobiety. To przecież Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Christifideles laici pisał, że kobieta obdarzona jest specjalną wrażliwością człowieka.
Zdaję sobie sprawę, że na pierwszy rzut oka ten postulat większej przestrzeni dla geniuszu kobiety brzmi dziwnie, zważywszy że nasze parafie i wspólnoty są sfeminizowane. Problem w tym, że brakuje kobiet w ośrodkach decyzyjnych. Gdyby do pisania tak trudnych (z punktu widzenia odbioru wewnątrzkościelnego i społecznego) dokumentów zaangażować kobiety, być może ich wrażliwość na konkretnego człowieka pozwoliłaby uniknąć używania argumentów, które nie tyle wyjaśniają stanowisko Kościoła, ile ranią właśnie konkretnego człowieka.