Miłość jest jedną z największych iluzji, jakich ludzie doświadczają. Iluzja miłości jest zarazem często najpoważniejszą przeszkodą na drodze do naszej relacji z Bogiem i do głębszego doświadczania Boga.
Zastanów się przez chwilę nad historią dwojga małżonków tak do szaleństwa w sobie zakochanych, że każdy rodzic, mający kilkunastoletnie dziecko, wskazywał na nich i mówił: „Jeśli chcesz wiedzieć, co to jest miłość, spójrz na tę parę”. Pewnego dnia mężczyzna zmarł. Kobieta była tak zrozpaczona, że kazała wyryć na jego nagrobku wielkimi literami słowa: „Odeszło światło mego życia”. Ludzie przychodzili tam, aby pokazać swoim dzieciom ten napis i opowiedzieć o idealnej parze i o wzajemnej miłości tych dwojga. Przychodzili też do owej kobiety, aby ją pocieszyć, a pewien mężczyzna przychodził nawet często. Mężczyzna ten zakochał się w niej, a po jakimś czasie także ona w nim i wkrótce zrodziło się w niej pragnienie ponownego wyjścia za mąż. W zakłopotanie wprawiał ich jednak ów nagrobek. Poszli poradę do proboszcza, a ten powiedział: „Niech zostanie, nie martwcie się. Napisała pani: «Odeszło światło mego życia». Po prostu trzeba dodać: «Zapaliłam nowe»”.
Abraham Lincoln powiedział kiedyś, że każdy cieszy się takim szczęściem, jakie sobie wybrał. Szczęście jest zatem wewnętrznym wyborem. Kiedy ktoś cię kocha, to nie czyni cię szczęśliwym, lecz uświadamia ci źródło twojego szczęścia w tobie samym. Dlatego jeśli osoba, którą kochasz, odrzuca twoją miłość, odchodzi albo umiera, to nie zabiera ze sobą twego szczęścia.
Jeśli trzymamy się kurczowo czyjejś miłości albo uzależniamy od niej swoje szczęście, stajemy się niewolnikami tej relacji. Oszukujemy samych siebie, wierząc, że nasze szczęście pochodzi od tej osoby, gdy tymczasem jego źródłem jest nurt Bożego życia oraz to, że jesteśmy umiłowani przez Boga. Ta relacja jest nie tylko prawdziwie bezwarunkową relacją miłości. Prawdziwa miłość pozwala mi być w sposób wolny tym, kim jestem.
Najcenniejsze dary Boga są czasem właśnie przeszkodami na drodze do pogłębienia relacji z Bogiem. Niekiedy nasze relacje, nawet te dobre, przeszkadzają nam wznieść się na wyższy poziom duchowy. Ramakrishna, jeden z największych indyjskich mędrców, opowiada następującą historię: Był sobie pewien świątobliwy mąż, który wędrował po lasach, doznając nieustannie obecności Boga. W swojej wędrówce przybył któregoś dnia do miasta i znalazł tam wspaniałego młodego człowieka, do którego zwrócił się tymi słowy: „Dlaczego marnotrawisz tu swój czas? Pójdź ze mną do lasu, a pokażę ci, jak doświadczać Boga, pokoju i szczęścia”. Młody człowiek odrzekł: „Nie mogę tego zrobić. Mam żonę, która mnie bardzo kocha; byłaby zrozpaczona, gdybym odszedł. Mam dzieci, które liczą na mnie. One też bardzo mnie kochają. Jesteśmy w naszej rodzinie bardzo sobie bliscy. Jest to rodzina ogromnie się kochająca. Nie mogę tak po prostu zostawić ich i odejść”. Świątobliwy mąż powiedział na to: „To iluzja, wytwór twojej wyobraźni. Oni wcale cię nie kochają tak, jak myślisz. I ty też wcale ich nie kochasz tak, jak myślisz”. Młody człowiek odparł: „Ależ na pewno tak jest”. Na to świątobliwy mąż: „Sprawdźmy to”.
I zaproponował: „Daję ci tu trochę pewnej mikstury. Po przyjściu do domu wypijesz ją i upadniesz, jakbyś był martwy, ale będziesz świadomy wszystkiego, co się dokoła ciebie dzieje. Przyrzekam ci, że wkrótce potem przyjdę i przywrócę cię do życia”. Młody człowiek zgodził się. Przyszedł do domu, wypił miksturę i padł jak martwy. Pierwsza znalazła go żona; poczęła krzyczeć i biadać i nie mogła znaleźć ukojenia. „Mój biedny mąż – wołała – jakże bardzo go kocham. Dlaczego Bóg tak szybko go zabrał?”. Dzieci również nie mogły się uspokoić. W domu zeszli się też wszyscy sąsiedzi, starając się rodzinę wesprzeć. Mówili także, jak bardzo kochali tego człowieka. On zaś myślał sobie: Spodziewam się, że kiedy świątobliwy mąż teraz przyjdzie, zobaczy sam, jak wszyscy mnie kochali i jak mnie teraz żałują.
Świątobliwy mąż zjawił się i zapytał: „Co tu się stało?”. Na to żona: „Mój biedny mąż – tak bardzo go kochałam, a teraz odszedł, a ja nie wiem, co bez niego pocznę”. Dzieci mówiły to samo. Sąsiedzi też go wychwalali. Świątobliwy mąż oświadczył: „Mogę przywrócić tego człowieka do życia. Mam tu oto trochę mikstury. Jeśli wleję mu ją do ust, ożyje”. Wszyscy przestali płakać i patrzyli z nadzieją na świątobliwego męża. Ten zaś mówił dalej: „Ale aby mikstura odniosła skutek, musi być spełniony pewien warunek. Jedno z was powinno wypić połowę mikstury, po czym umrze. Widząc, jak bardzo go kochacie, jestem pewien, że bez wahania warunek ten spełnicie”.
Pierwsza odezwała się na to żona. Powiedziała: „Czym jest dom bez matki? Mój mąż nie umie gotować. Mój mąż nie potrafi troszczyć się o dzieci”. Krótko mówiąc, stwierdziła, że ona nie może wypić mikstury. Dzieci mówiły: „Tato przeżył dobrze życie. Bóg go wynagrodzi. My jesteśmy młodzi i życie dopiero przed nami”. Sąsiedzi mieli własne rodziny, wobec czego żaden z nich nie był skłonny wypić mikstury. Świątobliwy mąż przywrócił w końcu młodego człowieka do życia, a ten, nie patrząc na nikogo z obecnych, poszedł za nim do lasu.
Nie doradzam ci, abyś opuścił swoich bliskich i poszedł do lasu. Chcę tylko, abyś popatrzył, czym jest ta wielka iluzja miłości. Nie przypisuj swoim bliskim i przyjaciołom większego znaczenia, większego waloru, niż mają. Jezus powiedział: „Jeśli nie będziesz mieć w nienawiści swego ojca i swej matki, i swoich braci i sióstr, nie możesz być moim uczniem”. Nie mówię, że powinieneś przestać kochać swoją rodzinę. Jezus tego nie powiedział. Jezus powiedział: „Kochaj ich z całego swego serca i z całej swojej duszy. Kochaj ich tak, jak ciebie kocha Bóg. Kochaj ich tak, jak kochasz samego siebie”. Kochaj ich, ale wiedz, że zarazem powinieneś od nich odejść, tak aby móc całkowicie i bezwarunkowo pójść za Bogiem. Jest to coś, o czym wszyscy powinniśmy pomyśleć. Wszyscy powinniśmy w pewien sposób skonfrontować się z tą iluzją, a konsekwencje tego, jak to zrobimy, są bardzo poważne.
Kiedy umarła moja matka, wszyscy w domu martwiliśmy się o ojca. Spędził z nią w małżeństwie czterdzieści siedem lat i był jej bardzo oddany. Obawialiśmy się, że teraz, kiedy odeszła miłość jego życia, również i on umrze. Tymczasem nic takiego się nie stało. Po śmierci matki żył jeszcze dwanaście lat. Nie tylko żył, ale było to życie pełne; był w nim w pełni obecny. Oczywiście brakowało mu jej. Oczywiście mówił o niej. Jednakże jej śmierć nie złamała, nie zabiła go.
Kiedy bliscy nam ludzie umierają, brakuje nam ich i płaczemy po nich, ale jeśliśmy ich prawdziwie kochali i cieszyli się ich obecnością, to płaczemy, bo jesteśmy szczęśliwi. Nasze łzy są łzami szczęścia, ponieważ ich życie było dla nas darem i pamiętamy spędzone z nimi szczęśliwe chwile. Ponieważ w pełni nacieszyliśmy się nimi, możemy swobodnie rozstać się z nimi na płaszczyźnie fizycznej i pozostawać z nimi związani na płaszczyźnie duchowej.
Dotyczy to również naszej relacji z Bogiem. Jedna z dewiz św. Ignacego brzmi: „Módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”. Święty Ignacy chce przez to powiedzieć, że powinniśmy całym sercem oddawać się swemu zadaniu, w którym działa Bóg, i całkowicie Mu ufać. Jest to postawa nie tyle dziecinna, co dziecięca. W tej relacji możemy swobodnie być tym, kim jesteśmy, a Bóg może być swobodnie sobą. Jest to relacja wyzwalającej miłości.
Rozważanie pochodzi z książki: Jak wielki jest twój Bóg