deon.pl

 
 
 

– Mamusiu, ja muszę iść do klasztoru… Oto sprawa, która coraz głębiej i silniej nurtowała przez ten rok w jej duszy i tak dalece nie dawała jej spokoju, że porzuca służbę, wraca do domu, by od rodziców otrzymać pozwolenie i błogosławieństwo na nową drogę życia.

Spodziewała się zapewne, że jeśli gdzie, to u swoich rodziców znajdzie dla swego powołania pełne zrozumienie. Bo przecież tak ojciec, jak i matka byli to ludzie głęboko religijni, więc powinni mieć dla sprawy tak świętej wielkie poważanie. Prócz tego Helenka nie była wcale jedynaczką. Jest to przeszkoda, z powodu której rodzice czynią nieraz dużo trudności i o którą rozbiło się już niejedno nawet rzetelne powołanie. Helenka natomiast miała wcale liczne rodzeństwo. Kowalskim nie brakowało dzieci. A jednak Helenka zawiodła się w swoich nadziejach. Zarówno ojciec, jak i matka sprzeciwili się stanowczo jej zamiarom. Ojciec sięgnął do argumentów gospodarczych i tak tłumaczył swą odmowę ukochanej córce.

– Helenko, ty chyba nie wiesz, czego chcesz. Żebyś ty mogła pójść do klasztoru, to ja bym musiał pieniądze wyłożyć na ciebie. A skądże je wezmę? Widzisz, że ja mam tylko długi… Nie możesz.

Zasmuciła się głęboko Helenka tak bezwzględną odmową ze strony ojca, któremu dotychczas była zawsze posłuszna. Czuje równocześnie w duszy mocniejszy nakaz Jezusa, przed którym wszyscy ojcowie i matki powinni głowę skłonić, skoro przemówi do ich dziecka: „Opuść świat i pójdź za Mną”. Równocześnie ma niezachwianą ufność, że Ten, który ją wzywa, przezwycięży wszystkie przeszkody. Toteż na trudności ojca odpowiada rezygnacją z wszelkiej jego pomocy:

– Ależ tatusiu, ja żadnych pieniędzy nie potrzebuję… I dodaje z głęboką wiarą w pomoc Jezusa te słowa:

– Mnie sam Pan Jezus zaprowadzi do klasztoru. Mimo tak szczerej i gorącej postawy rodzice nie zgodzili się na prośbę Helenki. Może obok materialnej strony, na którą się ojciec powoływał, zaważył także młodzieńczy wiek ich córki, wszak liczyła dopiero lat piętnaście.

Helenka, nie uzyskawszy upragnionego pozwolenia, wybiera się po raz drugi na służbę. Tym razem do wielkiego miasta – do fabrycznej Łodzi. Zamieszkała u kuzynki Stanisławy Rapackiej, jej mąż śp. Michał był bratem ciotecznym ojca Helenki. Mieszkając więc w domu krewnych, znalazła sobie pracę domową u trzech bliżej nieznanych niewiast pobożnych, należących do trzeciego zakonu. Za swoje usługi brała jakąś pensję, ale wymówiła sobie przede wszystkim to, by mogła chodzić co dzień na Mszę św. i do sakramentów św. – po wtóre, że gdy zdarzy się ktoś konający, by mogła do niego pójść… Zaiste, dziwny warunek jak na 15-letnią dziewczynkę. Nie postawiła go chyba z powodu jakiejś chorobliwej ciekawości. Taki warunek świadczył u młodej Helenki o głębokim zrozumieniu, jak ważna jest ta chwila, jak bardzo konający potrzebują pomocy, życzliwego słowa, a zwłaszcza modlitwy. W przyszłości wskaże jej Miłosierny Zbawiciel modlitwę za konających jako jedno z wielkich zadań wobec Miłosierdzia Bożego. Miała jeszcze jedno życzenie, by się mogła spowiadać u ich spowiednika, staruszka ks. Wyżykowskiego. Przystały na te warunki i przyjęły Helenkę. Pracowała u nich blisko rok.

Wuj – Michał Rapacki, wiedząc o jej powołaniu zakonnym, lubił czasami z niej się naśmiewać:

 

– Cóż to Helenko, zostaniesz ty tą ciotką (tj. zakonnicą)?
Na to Helenka niezbudowana wcale tak lekceważącym sposobem mówienia o zakonach, najpierw strofuje z lekka swego wuja.
– Ej, co też wuj mówi? Ja będę prosić Boga, żeby się wujcio naprawił. – Potem zaś z wielką mocą dodała:
– A ja pójdę Bogu służyć, bom to sobie od dziecka postanowiła i tak zrobię.

Powyższe słowa dają nam dużo do myślenia. Rzucają na urywkowe wspomnienia z jej młodocianego życia jakby pęk promieni, rozświetlają wnętrze jej duszy i pouczają, co było główną jego treścią: postanowienie od dziecka (a więc od bardzo wczesnych lat, może od 7. roku, jak o tym wspomina w Pamiętniku) wyłącznego służenia Bogu, a równocześnie to mężne postanowienie: „i zrobię tak”.

Helenka była w kilku miejscach w Łodzi. Skoro się jej nie podobał sposób życia i prowadzenia w jakimś domu, to odchodziła do innego miejsca, ale zawsze wujence Rapackiej o zmianie obowiązku mówiła. Można by słusznie wywnioskować z tych dość częstych zmian, że w duszy Helenki, mimo gruntownej pobożności i pracowitości, był jakiś niepokój wewnętrzny. Czuła widocznie, że te różne „służby” i „obowiązki” podejmowane u ludzi, nie są jeszcze tą służbą i tym obowiązkiem, do których ją Pan najwyższy od dawna zaprasza.

Helenka ma już rok siedemnasty. Widzi, że jej powołanie do życia doskonalszego nie jest jakąś przelotną zachcianką, ale to wytrwały głos Boży, który mimo zewnętrznych zmian nie cichnie w jej sercu, lecz ustawicznie woła: „Opuść świat”. By więc spełnić to wołanie wewnętrzne, by się uwolnić od niepokojów sumienia, wybiera się znowu do rodziców. Przedstawia im swoją prośbę -i to prośbę usilną, jak pisze w swym Pamiętniku – o pozwolenie wstąpienia do klasztoru.

Cóż rodzice Helenki uczynili wobec takiej prośby, która musiała im się przedstawić jako sprawa wyjątkowo poważna, a nawet jako wymagania Boże. Dziwna rzecz. Odmówili tej słusznej, można powiedzieć: najsłuszniejszej, prośbie dziecka, które cenili i kochali – zdaje się bardziej niż wszystkie inne dzieci swoje. Jakże ocenić to ich twarde zachowanie się? Niedobrze uczynili. Nie godzi się rodzicom tak postępować. Mogą badać, co najwyżej wypróbować duchowe powołanie swojego dziecka. Ale przekreślać je z góry swoją nieuzasadnioną odmową, to przekracza zakres władzy udzielonej im przez Boga. Dziecko, będąc moralnie pewne swego powołania, ma prawo nie posłuchać swoich rodziców, nawet skądinąd bardzo kochanych. Tak też uczyniło wielu świętych, między innymi nasz św. Stanisław Kostka. Niestety, nie wszyscy młodzi tak wielką mają odwagę, która cechowała Świętych. Wielu synów i córek traci pod wpływem odmownego stanowiska swoich rodziców ten wielki skarb, jakim jest powołanie kapłańskie czy zakonne. Inni znów wahają się niepotrzebnie, zwlekają, a nawet załamują się duchowo. I jeśli im nie przyjdzie z pomocą jakaś wybitniejsza łaska Boża, chybiają na całe życie właściwego powołania swego. Oczywiście z wielką szkodą dla swej przyszłości tak duchowej, jak i wiecznej.

I tak by się też prawdopodobnie stało z Helenką, gdyby jej nie poratowała potężniejsza pomoc z nieba. W jej duszy jakby się coś załamało. Próbuje porzucić życie bardziej wewnętrzne, skupione, a prowadzić takie, jak wiele innych przeciętnych dziewcząt w jej wieku. „Po tej odmowie, pisze w owym Pamiętniku, oddałam się próżności życia, nie zwracając żadnej uwagi na głos łaski, chociaż w niczym zadowolenia nie znajdowała dusza moja”. Tak nieraz bywa. Nie chcą rodzice, żeby ich dziecko oddało się na wyłączną służbę Bogu, wtedy szatan przypuszcza swój szturm i kusi, by się oddało marnościom świata.