Potrzebujemy modlitwy – do czego? Czy tylko do tego, by przedstawiać Panu Bogu nasze prośby – żeby On mógł je wysłuchać?

 

Ludzie wierzący w Boga czują potrzebę modlitwy. Co to znaczy? Towarzyszy nam często poczucie winy, że zaniedbujemy naszą modlitwę. Prawie przy każdej spowiedzi pojawia się wyznanie: za mało się modlę… To jeszcze nie wskazuje, że naprawdę czuję potrzebę modlitwy, bo skoro wiele razy to powtarzam i niewiele z tego wynika, może moja potrzeba jest tylko teoretyczna, wymyślona. Mówiąc inaczej: jeśli czuję potrzebę pokarmu, to nie uspokoję się, aż nie znajdę nasycenia; podobnie powinno być z modlitwą: jeśli naprawdę jej potrzebuję, to zrobię wszystko, by zaspokojenie było możliwe. W przeciwnym wypadku, gdy zaspokojenie ciągle jest odsuwane, pojawia się podejrzenie, że tylko mówię o potrzebie, ale naprawdę jej nie czuję. Może pozostało jeszcze teoretyczne przekonanie, że wierzący powinien się modlić, ale praktycznie brakuje zrozumienia tej „powinności”. Trwa pamięć o „obowiązku” modlitwy, przypomina o tym rachunek sumienia przed spowiedzią; spowiadający się wyznaje więc ten „grzech”, ale czy żal jest autentyczny? Czy budzi potrzebę modlitwy w taki sposób, że wreszcie zaspokojenie stanie się tak potrzebne, jak w przypadku pokarmu na każdy dzień?

 

Gdy rozważamy te pytania, musimy jeszcze się cofnąć i zacząć od sprawy bardziej fundamentalnej, trudniejszej: może nasza deklarowana potrzeba modlitwy stała się fikcją, pobożnym wyobrażeniem, oderwanym od rzeczywistości – naszego życia? Bo wokół nas jest wielu, może coraz więcej ludzi, którzy nie czują potrzeby modlitwy. Nie muszą wcale być niewierzący; wtedy bowiem, gdy człowiek nie wierzy w Boga, modlitwa traci sens… Istnieją także wierzący, którzy tak są zajęci zaspokajaniem rozmaitych potrzeb życiowych, że ginie pośród nich potrzeba modlitwy, przestaje być odczuwana. Znajdują oni satysfakcję w pracy, mają w swoim otoczeniu osoby, z którymi mogą zaspokoić potrzeby uczuciowe – miłości czy przyjaźni… Wydaje się, że niczego im nie brakuje, są zadowolone z życia, na dodatek mówią, że czują wdzięczność wobec Boga, który tak im błogosławi, tak bardzo miłuje. Nie widzą potrzeby modlitwy, bo przecież ich potrzeby wydają się zaspokojone. Czy nie wystarczy sama wdzięczność dla Boga jako najlepsza postawa – odpowiedź na Jego dary?

 

Trzeba się cieszyć i dziękować Bogu za to, że są ludzie zadowoleni z życia, dobrze sobie radzący, samodzielni, niepotrzebu-jący Boga jako „podpórki” czy „zapełniacza” braków ich życia, wypełniacza potrzeb… Sam Stwórca cieszy się samodzielnością swego stworzenia, któremu dał wolność, aby człowiek mógł się rozwijać i stawać „na obraz” Boga. Co znaczy jednak ludzka „samodzielność”? Praktycznie, bo taka odpowiedź nas interesuje, chodzi o stabilizację życiową, znalezienie pozycji, dającej niezależność, zaspokojenie najważniejszych potrzeb. Ale tu zaczynają się pytania: Jakie potrzeby są najważniejsze? Czy wszystkie dają się zaspokoić, i to na stałe, na zawsze? Potrzeby materialne rosną w miarę ich zaspokajania. Także ważniejsza potrzeba – miłości -nie znajduje zaspokojenia w jednej tylko osobie, jak o tym świadczą liczne przykłady miłości nieszczęśliwej: nie znajdującej wzajemności albo zamierającej po czasie wzajemnej fascynacji, której zabrakło fundamentu, prawdziwego wsparcia. Bo jeśli potrzebujemy drugiej osoby do szczęścia tak bardzo, jak gdyby wszystko – całe nasze życie – zależało od niej, to nasza potrzeba zdradza więcej: ukazuje potrzebę nieskończonej, absolutnej miłości, której nie może nam okazać drugi człowiek – tak samo potrzebujący jak my. Dlatego wszystkie nasze potrzeby, w gruncie rzeczy nieskończone, kryją w sobie fundamentalną potrzebę Boga – Nieskończonego, jedynego, który może zaspokoić istotne potrzeby ludzkiego serca. Nie należy więc myśleć, że potrzeba Boga jest „obok” wszystkich innych, jakby na tym samym poziomie czy nawet „słabiej” odczuwana niż bardziej „żywe” potrzeby materialno-cielesno-uczuciowe… Jeśli faktycznie czujemy ją słabiej, to dlatego, że jest ona głębiej, obecna we wszystkich innych potrzebach. I gdy zatrzymujemy się na powierzchni naszego życia, na potrzebach widocznych bezpośrednio, wtedy możemy zapomnieć o tej głębszej, podstawowej potrzebie – samego Boga.

 

Domyślamy się teraz więzi między potrzebą Boga i modlitwy… Powiedzmy po kolei: kto jako wierzący mówi, że nie potrzebuje modlitwy, świadczy najpierw o tym, iż inne potrzeby go zdominowały. Byłoby dobrze, gdyby się dokładnie przyjrzał swoim potrzebom i sposobom ich zaspokajania. Może jego życie jest wypełnione – różnymi zajęciami, osobami – ale czy to wszystko, co przemija, zapewni podstawę także w przyszłości, w momentach krytycznych, kiedy dochodzi do głosu ograniczoność ludzkich możliwości, zawodność nadziei pokładanych w rzeczach czy ludziach? Prędzej czy później wszystko trzeba będzie zostawić, opuścić – i co wtedy zostanie z ludzkiego życia? Zostanie to, co już wcześniej jednoczyło z odwiecznym, nieśmiertelnym Bogiem, fundamentem istnienia ludzkiego. Najpóźniej w śmierci wyzwoli się, dojdzie do głosu nasza fundamentalna potrzeba Boga. Trzeba mieć nadzieję, że również wtedy ta potrzeba zostanie w pełni zaspokojona. Dlaczego jednak czekać aż do końca, skoro Stwórca wpisał tę potrzebę w nasze życie po to, by dać zaspokojenie – dać nam samego siebie, dzieląc się z nami swoim osobistym życiem. I właśniemodlitwa, gdy żywimy jej potrzebę, pomaga nam już na ziemi zaspokoić ową najgłębszą potrzebę – samego Boga.

 

Można by powiedzieć prosto: To nie Pan Bóg potrzebuje naszej modlitwy, ale my jej potrzebujemy. Zauważmy, że w Dekalogu (Dziesięciu Słowach) nie ma „przykazania” dotyczącego modlitwy. Relacji do Boga dotyczą pierwsze trzy przykazania, więc pośrednio wiążą się one z modlitwą. Zwłaszcza trzecie: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił” – mówi bezpośrednio o święceniu jednego dnia w tygodniu, więc ogólniej można to połączyć z uświęcaniem określonego czasu – właśnie dzięki modlitwie. Warto przypomnieć, że brewiarz, określany jako „Codzienna modlitwa Ludu Bożego” (więc nie tylko kapłanów!), nosi także nazwę „Liturgii godzin”, a celem tej modlitwy jest „uświęcenie dnia i ludzkiej działalności” („Ogólne wprowadzenie do brewiarza”). Co znaczy tutaj „uświęcenie”? Już przykazanie o święceniu szabatu miało służyć nie tyle Bogu, ile człowiekowi: jeden dzień w tygodniu miał być wolny od pracy, by Izraelici – wyzwoleni „z Egiptu, domu niewoli”, gdzie byli zmuszani do ciężkiej pracy – nie popadli w gorszą niewolę, z własnej woli (niewoli pracoholizmu!). A więc dzień święty (szabat-odpoczynek) był dla człowieka; przypomniał o tym Pan Jezus: „szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” (Mk 2,27). Podobnie modlitwa jako uświęcenie czasu ma służyć samemu człowiekowi, który jej potrzebuje – jak odpoczynku, nie jako dodatkowego obowiązku!

 

Potrzebujemy więc modlitwy – do czego? Czy tylko do tego, by przedstawiać Panu Bogu nasze prośby – żeby On mógł je wysłuchać? Do kwestii wysłuchania dzięki modlitwie jeszcze wrócimy. Na razie pojawił się nieoczekiwany trop odpowiedzi: modlitwa daje uświęcenie czasu, nie tylko tego, który jej poświęcamy, ale także całego czasu, naszego działania, życia. Często marnujemy nasz czas; istnieje nawet drastyczne określenie, którego jednak używamy dość lekko, mówiąc o „zabijaniu” czasu. Trzeba powiedzieć dosadnie: wszystko, co czynimy dla „zabicia” czasu, naprawdę zabija – nasz czas, a więc i nasze życie. Modlitwa ma nam pomóc nie tylko w unikaniu takiej zabójczej postawy, ale w uświęcaniu czasu, także – stopniowo – nas samych. Jakże się to stanie – można by zapytać znanymi słowami Maryi ze Zwiastowania. Znamy odpowiedź, która – o dziwo! – stosuje się także do nas i brzmi: „Duch Święty zstąpi na Ciebie” (Łk 1,35).

 

Fragment książki Jacka Bolewskiego SJ: Podstawy modlitwy

deon.pl