Chrystusowy krzyż, jak całe chrześcijaństwo, jest znakiem sprzeciwu wobec ludzkiej logiki i „światowej” mentalności. Mimo to bez niego nie można zrozumieć ludzkiego życia na ziemi, ani dziejów świata. Stanowi on bowiem niezbywalny epizod historii, stabilny punkt odniesienia. Stat crux dum volvitur orbis (krzyż stoi podczas gdy świat się obraca). Nie można go wyrwać z gleby doczesnej historii, nie naruszając jej fundamentów.

Na późnorenesansowym obrazie (znajdującym się w rzymskim Palazzo Cancelleria) anonimowy malarz przedstawił cztery osoby: Matkę Bożą, św. Annę, Dzieciątko Jezus i św. Jana Chrzciciela. Uwaga wszystkich skupia się na małym, świetlistym krzyżu, stanowiącym centrum obrazu. Główną postacią jest niewątpliwie Pan Jezus. On właśnie znajduje się najbliżej krzyża, z radością wyciąga doń ręce i niemal go dotyka. Maryja patrzy z zatroskaniem na Syna i składa ręce do twy. Św. Anna, wyraźnie zaniepokojona, czyni taki ruch, jakby chciała powstrzymać rękę Jezusa. Natomiast uśmiechnięty św. Jan dziwi się nieoczekiwanym roztargnieniem swego towarzysza zabawy.

Obraz ilustruje ważną prawdę; żaden chrześcijanin nie może zignorować krzyża, musi w jakiś sposób do niego się ustosunkować.

 

Zgoda na krzyż

Krzyż znajduje się w centrum nauki chrześcijańskiej. Cała Ewangelia prowadzi do krzyża. Jesteśmy w lepszej sytuacji niż Apostołowie, którzy na początku nie wiedzieli, że finałem Chrystusowego nauczania będzie Jego okrutna śmierć na drzewie hańby. Piotr z oburzeniem odrzucał taką możliwość (Panie, nie przyjdzie to nigdy na Ciebie), bo myślał nie na sposób Boży, lecz na ludzki (Mt 16, 22-23). Surowa reprymenda, jaką usłyszał, była skierowana do każdego, kto chciałby odwieść Chrystusa od Jego zamiaru wykupienia grzeszników własną krwią. Taka sama reprymenda jest nieustannie kierowana do tych, którzy chcieliby przeszkodzić Chrystusowym uczniom w naśladowaniu Go i uczestniczeniu w Jego zbawczej misji, trwającej aż do końca czasów.

Chrystusowe pouczenia są trudne, ale realne, bo potwierdzone Jego życiem i przypieczętowane Jego śmiercią. Wszystko, co czynił, nie czynił On dla siebie, ale „dla nas i dla naszego zbawienia”, dla nas się narodził, nauczał i poniósł śmierć. Chrystus nie umarł za bezimienny tłum czy za bliskich mu przyjaciół, lecz za każdego z nas, jako za jedyną i niepowtarzalną osobę. Taki osobowy akt domaga się w odpowiedzi aktu suwerennej osoby. Nie odpowie za nas żadna instytucja czy wspólnota, chociaż Kościół pomaga znaleźć właściwą odpowiedź, a wspólnota wierzących pomaga wcielić ją w życie. Poprawną, idealną odpowiedź sformułował sam Mistrz: Kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Kto postępuje inaczej nie jest nawet godzien nazwać się Jego uczniem; Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien (Mt. 10, 38). Nie można pozostać obojętnym wobec krzyża, można go zaakceptować z miłością lub odrzucić z odrazą.

 

Własny krzyż

Kto chce być uczniem Ukrzyżowanego musi zatem iść za Nim ze swoim własnym krzyżem. Oznacza to, iż przed wyruszeniem w ślad za Chrystusem, należy podjąć wysiłek poznania i dokonać właściwego wyboru. Chodzi o to, żeby przez pomyłkę nie wziąć zamiast krzyża jakiegoś nieużytecznego ciężaru. Po rozeznaniu stojącego przed nami krzyża winniśmy podjąć wolną decyzję przyjęcia go i niesienia dopóty, dopóki Bóg nie zdejmie go z naszych ramion.

Uczeń godzien swego Boskiego Mistrza nie jest przygodnym gapiem ani litościwym pomocnikiem na Jego Drodze Krzyżowej, lecz tym, który świadomie i dobrowolnie idzie aż na Golgotę ze swoim własnym krzyżem. Nie jest jak Cyrenejczyk, który niesie Chrystusowy krzyż zmuszony do tego przez uzbrojonych żołnierzy i jedynie na krótko (por. Mt. 27, 32). Cyrenejczykiem nie można być przez całe życie, natomiast wierny uczeń Chrystusa idzie za Nim ze swoim krzyżem przez całe życie. W gruncie rzeczy łatwiej jest być Cyrenejczykiem niż wiernym uczniem. Może dlatego chętnie pomagamy Ukrzyżowanemu (nawet dobrowolnie, ale na krótko), a potem oddawszy Mu Jego krzyż, wracamy pospiesznie do swoich domów i pól w poczuciu dobrze spełnionego chrześcijańskiego obowiązku. Własny krzyż często budzi niechęć czy lęk. Czasem wydaje się niegodny tej nazwy, bo przybiera „nieatrakcyjną” formę banalnego ciężaru trudnej codzienności, czasem znowu nie budzi współczucia bliźnich, bo jest niewidzialną dla postronnych obserwatorów udręką duchową.

Chociaż „własny krzyż” jawi się w zupełnie innej postaci aniżeli krzyż Chrystusa, to jednak można i trzeba dźwigać go tak samo jak Mistrz, bez buntu, z miłością i aż na Golgotę. Akceptacja krzyża nie umniejsza jego ciężaru, ale dodaje sił i nadaje zbawczy sens utrudzeniu. Doskonałe naśladowanie ukrzyżowanego Mistrza polega na tym, że akceptacja krzyża nie ogranicza się do tego, co zewnętrzne, lecz wyraża się także – a raczej przede wszystkim – w duchowej postawie zgody na wolę Boga. Niestety wielu uczniów poprzestaje na odruchu współczucia, fizycznej bliskości, nie podejmując duchowego wysiłku zrozumienia sensu męki i dzielenia cierpień Zbawiciela. Wielu dochodzi na szczyt Golgoty i staje tuż obok Chrystusa, ale duchem są od Niego bardzo daleko. Obaj łotrzy byli tak samo blisko Ukrzyżowanego, ale tylko jeden z nich uznał zbawczy sens Jego cierpień i zaakceptował Jego pomoc, za co otrzymał niezwykłe zapewnienie niemal natychmiastowego („jeszcze dziś” – por.Łk 23, 43) wejścia w krainę życia. Dobry uczeń Chrystusa winien naśladować dobrego łotra.

 

Za Chrystusem i z Chrystusem

Aby iść za Chrystusem trzeba Go widzieć, albo przynajmniej dostrzec zostawione przez Niego ślady. Aby osiągnąć duchową jedność ze Zbawicielem trzeba uważnie śledzić Jego ślady na własnej drodze krzyżowej, bowiem łatwiej iść za kimś, kto dobrze zna drogę niż samemu jej szukać, wahać się na każdym skrzyżowaniu, błądzić i wątpić w celowość męczącej wędrówki. Kto stawia stopy w ślady odciśnięte przez Chrystusa, czuje się bezpiecznie.

Dźwiganie krzyża za Chrystusem formuje nasz sposób myślenia i działania według paradoksalnej Bożej logiki. Przestajemy bać się cierpienia i śmierci, a zaczynamy uznawać je za środki upodobnienia się do Chrystusa. Zaczynamy wierzyć, że cierpienie jest owocne, że tracąc życie – zyskujemy je. Nie koncentrujemy się już dłużej ani na cierpieniu ani na umieraniu, ale na odczytywaniu Bożych zamiarów i realizowaniu ich. Powoli stajemy się uczniami Ukrzyżowanego, których doskonałą postawę charakteryzują słowa św. Pawła od Krzyża, który w jednym z listów pisze: „Ani cierpieć ani umierać, ale jak najdoskonalej stosować się do woli Bożej”.

Kroczenie śladami Ukrzyżowanego jest postępowaniem na drodze duchowego doskonalenia. „Jeśli chcesz być doskonały – radzi św. Jan od Krzyża – sprzedaj swą wolę, daj ją ubogim duchem i idź za Chrystusem w cichości i pokorze, aż na Kalwarię i do grobu” .

Idąc krok w krok za Chrystusem, coraz lepiej Go poznajemy i rozumiemy sercem a nie intelektem. Dzięki temu duchowo dojrzewamy do osiągnięcia celu drogi krzyżowej. Uczeń Chrystusa nie zachowuje się jak postronny obserwator czy uczony analizujący wydarzenia na Golgocie; bierze krzyż i wbija go w ziemię swojego doczesnego życia. „Krzyż wbity na Golgocie tego nie wybawi/, Kto sam w sercu swoim krzyża nie wystawi” mówił Angelus Silesius. Jedynie takie bolesne naśladownictwo całkowicie przemienia słabego człowieka, czyniąc go doskonałym uczniem ukrzyżowanego Mistrza. Gdy ktoś postawi w swoim sercu krzyż, nikt nie można go stamtąd wyrwać nie rozszarpując serca.

Niesienie własnego krzyża za Ukrzyżowanym może być tylko biernym naśladownictwem, ale może też stać się czynnym współ-uczestnictwem w Jego zbawczej misji. Podstawowym warunkiem takiej jedności działania jest naśladowanie Chrystusa w przeżywaniu cierpienia. Wszyscy doświadczamy fizycznego bólu i duchowej udręki, ale tylko chrześcijaństwo umożliwia przeżycie ich razem z Synem Bożym i ofiarowanie w intencji wiecznego szczęścia. Chrystus ukrzyżowany głosi rewolucyjną doktrynę o zbawczej mocy cierpienia podjętego w sposób wolny, nie z przymusu a jedynie z miłości do innych. Dla pogan i mędrców cierpienie jest powodem buntu i jałowego smutku, a dla uczniów Chrystusa staje się realnym, bolesnym i miłosnym dopełnianiem tego, czego nie dostawało Jego męce. Cierpienie razem z Chrystusem nie jest sentymentalnym współczuciem, lecz realną współpracą z Chrystusem w Jego zbawczej misji. Zbawca tę współpracę chętnie przyjmuje i hojnie wynagradza. Dobrowolnie, przymuszony jedynie wielką miłością pomaga każdemu uczniowi upadającemu pod ciężarem własnego krzyża. Żaden człowiek bez pomocy Syna Bożego nie jest w stanie dojść na szczyt Golgoty i powiedzieć Bogu-Ojcu: „w ręce Twoje oddaję ducha mego”(por. Łk, 23, 46). .

 

Scientia crucis (nauka krzyża)

Z pewnością łatwiej jest wyjaśniać innym naukę krzyża, niż według niej żyć. Aby móc ją głosić, czy próbować zrozumieć trzeba wpierw nią żyć. Krzyż domaga się świadectwa, toteż jedynie świadek (martyr) potrafi przekonująco głosić naukę krzyża (scientia crucis). „Mądrość słowa” może zafałszować fundamentalne prawdy tej nauki i utrudnić jej realizację w życiu.

Zafascynowani nauką i zniewoleni techniką, nie mamy dziś wprawy w studiowaniu nauki krzyża. Doskonałą metodą jego poznania jest kontemplacja Ukrzyżowanego, który nie mówi dużo, ale poucza wiele. Św. Katarzyna ze Sieny dobrze to zrozumiała, mówiąc często o Chrystusie nauczającym z „katedry krzyża”. Aby z pożytkiem studiować u takiego Mistrza, trzeba przyjąć Jego metody wychowawcze i reguły Jego nauki. Scientia crucis nie jest zbiorem teoretycznych wiadomości, ale bezpośrednio przeżytą, bogatą i tajemniczą rzeczywistością, której nie można ująć w naukowy system ani przekazać w logicznym wykładzie. „Scientia Crucis zdobywa się tylko wtedy, gdy się samemu do głębi doświadczy krzyża”, pisała Edyta Stein, inteligentna uczennica w szkole Ukrzyżowanego. Wiedzę tę zdobywa się przez całe życie, ale nigdy nie pozna się wszystkich jej tajników. Nigdy nie możemy powiedzieć, że już wszystko o krzyżu wiemy, że potrafimy iść drogą krzyżową pewnym krokiem i ominąć każdy kamyk, aby nie upaść. Trzeba wytrwale studiować naukę krzyża, żyć według niej przez krótki czas swego ziemskiego życia i tak umrzeć, aby zasłużyć na niekończące się nigdy życie. Twierdzenie, że utrata życia stanowi gwarancję życia, które się nigdy nie kończy stanowi fundamentalną prawdę nie-rozumnej wiedzy krzyża.

Wiedza krzyża zawiera skandaliczną dla mędrców tego świata wizję cierpienia, przyjętego w sposób wolny i ofiarowanego z miłości do tych, którzy popełniwszy zło, ryzykują utratę wiecznego życia. Wiedza krzyża nie kieruje się naukowymi prawami – lecz nie-logicznymi regułami miłości. To miłość sprawia, że chrześcijanin nie patrzy z daleka na Ukrzyżowanego, lecz idzie za Nim krok w krok aż na Kalwarię, aż pod krzyż. To miłość sprawia, że nie gorszymy się skandalem krzyża, lecz odważnie go głosimy. To miłość pomaga zrozumieć niepojęty dla uczonych Boży plan zbawienia; każdy, kto miłuje narodził się z Boga i zna Boga (1 J 4,7)

Miłość prowadzi nas do takiego zjednoczenia z Chrystusem, które umożliwia współpracę z Nim w zbawianiu nie tylko siebie samego, ale także innych grzeszników, wręcz całego świata.

 

Scientia amoris (nauka miłości)

Wiedza krzyża zawiera paradoksalną prawdę o konieczności ścisłego związku miłości i cierpienia. Przeżyli to intensywnie i częściowo przekazali wielcy mistycy. Siostra Faustyna napisała zdanie, wynikające z osobistego doświadczenia, a mogące służyć za dewizę wszystkich uczniów ukrzyżowanego Mistrza; „Miłość i boleść idą w parze” (Dz. 881). Każda miłość rodzi ból, gdyż prowadzi na krzyż ogołocenia i wyrzeczenia się siebie. Cierpienie, które „idzie w parze” z miłością, nie osłabia jej, lecz potęguje i oczyszcza. W naszej epoce dominuje kult pięknego ciała i strach przed cierpieniem, dlatego szczególnie trudno jest okazać miłość i naśladować Syna Bożego, okrutnie pobitego i zranionego. Tym bardziej, że naśladowanie Go musi trwać przez całe życie, składa się nań bezpośrednio doświadczany fizyczny ból i poczucie opuszczenia, wysiłek zgłębiania tajemnicy straszliwie umęczonego i sponiewieranego „najpiękniejszego z synów ludzkich”(por. Ps 45, 3). Jedynie umocnieni miłością do Chrystusa potrafimy znieść ból i trud oraz przejść całą drogę krzyżową, cierpiąc i miłując.

Nie można iść za Ukrzyżowanym, nie miłując Go. To miłość nie pozwala nam zostawić Chrystusa samego, jest tą „siłą ciążenia”, która prowadzi nas na Górę Kalwarię. Na Golgocie stali ci, którzy nikogo się nie bali i niczego nie kalkulowali, ale jedynie bardzo mocno kochali. Bo tylko miłość pozwala pokonać lęk przed drwiną uczonych tego świata zgorszonych skandalem krzyża.

Wiedza krzyża i wiedza miłości tworzą jednolity „system naukowy”. Jedynym uzasadnieniem głupstwa krzyża jest szaleństwo miłości. Śmierć Chrystusa, nazwana przez św. Teresę z Lisieux „najpiękniejszą śmiercią z miłości” stanowi „pokazową” lekcję takiej szalonej miłości. Pokazuje, że umierać z miłości nie znaczy umierać bez fizycznego bólu, duchowej udręki, doświadczenia opuszczenia przez Boga. Umierać z miłości to znaczy akceptować paradoksalne plany Boga, który nie chroni od bólu ludzi, których miłuje, ale wysyła swego Jedynego Syna, by cierpiał razem z nimi i umarł za nich. Idąc na Golgotę, Chrystus nie oddala się od nas, ale łączy się z każdym z nas w naszym bólu i rozterce, doświadcza naszych słabości. Dzięki swej niemocy Chrystus okazuje zbawczą moc i zbawia mnie nie z obowiązku, lecz z miłości. Z miłości do mnie pozwala się biczować i ukrzyżować za każdym razem, gdy popełniam grzech. Trzeba więc odpowiedzieć miłością; z miłości do Zbawiciela wyrzec się śmiercionośnego grzechu i pokornie prosić o otwarcie bramy do krainy życia.

 

Skandal śmierci i paradoks zmartwychwstania

Krzyż objawia niepojęte dla rozumu postępowanie Syna Bożego, który umiera po to, aby człowiek żył wiecznie, uniża się jedynie po to, aby wywyższyć człowieka, aby pociągnąć go za sobą do Ojca. „Pierworodny spośród umarłych” (por. Kol 1, 18) jest zarazem Pierwszym Zmartwychwstałym, który człowieka umarłego na skutek występków (Kol 2, 13) wprowadza do krainy życia. Pociąga do siebie najpierw na krzyżu, a potem w akcie wniebowstąpienia

Chrześcijaństwo bez krzyża jest nieprawdziwe, ale bez zmartwychwstania i wniebowstąpienia jest kalekie i niepełne. Również zmartwychwstanie i wniebowstąpienie jest głupstwem dla uczonych i skandalem dla niewierzących.

Chrystus, wzywając swych uczniów do pójścia za nim, nie chce, aby zatrzymali się pod krzyżem, ale szli za Nim dalej. Wierny uczeń nie zostaje więc na Golgocie, lecz idzie do grobu, by odkryć, że jest on pusty. Szukając Umarłego spotyka Zmartwychwstałego. Droga krzyżowa biegnie od Ogrodu Oliwnego do ogrodu, w którym o poranku „Apostołka Apostołów” spotyka Zmartwychwstałego. Stosunek do Ukrzyżowanego determinuje stosunek do Zmartwychwstałego. Magdalena, która z miłością wytrwała pod krzyżem aż do końca, radośnie powitała Zmartwychwstałego, i chociaż Go nie dotknęła to jednak z absolutną pewnością oznajmiła Jego powrót do życia. Natomiast Tomasz, który bał się wejść na Golgotę, nie uwierzył Zmartwychwstałemu, dopóki Go nie dotknął. Chrystus okazuje niezwykle wyrozumiałą miłość Apostołowi zniewolonemu scjentystycznym myśleniem, pozwalając mu „empirycznie” sprawdzić wiarogodność swoich słów. Jaśniejący chwałą Zmartwychwstania okazuje się bardziej dostępny niż Ukrzyżowany, którego nie mogła dosięgnąć ani Matka, ani uczniowie stojący u stóp krzyża. Zmartwychwstały pozwala jednemu wątpiącemu dotknąć swych ran, aby wszyscy ci, którzy nie zobaczą, nie poddawali się naukowo uzasadnionym wątpliwościom.

Wierny uczeń nie musi włożyć ręki do przebitego boku Chrystusa, ale musi duchowo jednoczyć się z Nim przez miłość i boleść. Takiej jedności nie osłabi żadna teoria naukowa ani nie zniszczy śmierć. Kiedy umieramy w jedności z Ukrzyżowanym, mamy prawo oczekiwać na swoje osobowe spotkanie ze Zmartwychwstałym. Skoro Chrystus zmartwychwstaje i żyje dzięki mocy Bożej (2 Kor 13, 4), to Jego uczniowie, którzy są „niemocni w Nim” mają prawo ufać, że będą „żyć z Nim przez moc Bożą” (por. 2 Kor 13,4). Zaakceptować z intelektualną pokorą paradoksalną prawdę o mocy Boga w niemocy to znaczy otworzyć sobie drogę do nieśmiertelności, której każdy pragnie, ale nie każdy potrafi do niej wejść, gdyż – jak mówił św. Jan od Krzyża – omija prowadzącą do niej „wąską bramę krzyża”.

Śmierć tych, którzy umierają w jedności z Ukrzyżowanym nie jest tragicznym końcem trudnego życia, lecz błogosławionym początkiem szczęśliwego życia. Dlatego wierni uczniowie ukrzyżowanego Mistrza, chociaż tak samo jak poganie żyją krótko i cierpią wiele, to jednak nie poddają się zwątpieniu i nieustannie trwają w postawie dziękczynienia i zawierzenia. Mogą powtarzać za Zygmuntem Krasińskim: „wszystko nam dałeś, co dać mogłeś Panie./ My nad otchłanią, na ciasnym przesmyku/Skrzydła nam rosną już na zmartwychwstanie”. Ciasny przesmyk doczesnego życia jest dla chrześcijan miejscem, skąd można poderwać się do lotu ku „wyżynom niebieskim” (por. Ef. 2, 4-6). Kiedy idziemy za Chrystusem ze swoim krzyżem, nie powinniśmy koncentrować się na drodze krzyżowej, lecz na jej celu. Chrześcijaństwo nigdy nie zamyka się w teraźniejszości, lecz jest stale otwarte ku przyszłości, obejmującej także przyszłość wiekuistą.

 

Bądź pozdrowiony krzyżu

Człowiek naśladujący Chrystusa po to się rodzi, aby po śmierci wejść do krainy życia. Dlatego od urodzenia powinien wyciągać rękę ku krzyżowi, jak Dzieciątko Jezus na wspomnianym obrazie.

Bóg, stwarzając nas na swój obraz i podobieństwo, równocześnie uzdalnia do takiego naśladowania i wspiera w jego realizacji, ratuje przed zniewoleniem przez różnych bożków szybkiego sukcesu i proroków łatwego szczęścia. Zdarza się jednak, że w sposób wolny odrzucamy Bożą pomoc; zdradzamy swego Stwórcę, tworząc sobie bogów podobnych do siebie. Gdy jednak wpadamy w pułapkę idolatrii, cierpimy bez miłości i umieramy bez nadziei na trwałe życie.

Chrystus, umierając na krzyżu, umożliwia zrozumienie paradoksalnej odpowiedzi Miłosiernego Boga, odpowiedzi na ludzki grzech. Na krzyżu umierają ludzkie, uczone teorie o Bogu i człowieku. Syn Boży z „katedry krzyża” poucza wszystkich, nawet tych, którym się wydaje, że posiedli całą wiedzę o Bogu i człowieku, o życiu i śmierci.

Dziś grozi nam wielka ignorancja w dziedzinie wiedzy krzyża, bowiem postęp techniczny i rozwój nauk przyrodniczych stwarza iluzję, że można wszystko poznać i zrozumieć bez pomocy Boga. Współcześnie, bardziej niż w epoce św. Pawła, krzyż budzi zgorszenie i sprzeciw, gdyż nie podlega regułom ekonomii i polityki, nie można go wytłumaczyć w kategoriach sukcesu i zysku. Dlatego naśladując Ukrzyżowanego nieustannie jesteśmy narażeni na szyderstwa i pogardę. Może bardziej niż za czasów św. Pawła musimy się liczyć z faktem, że głosząc „tajemnicę mądrości Bożej” (por. 1 Kor 2, 7), żyjąc według paradoksalnej logiki krzyża oraz głupiej nadziei na zmartwychwstanie, zostaniemy wyszydzeni przez sławnych mędrców, wywołamy skandal w środowisku dobrze ułożonych faryzeuszy i będziemy prześladowani przez władców tego świata.

Mimo wszystko nauka krzyża jest nam dziś niezbędnie potrzebna. W świecie, w którym odczuwamy dumę ze swych osiągnięć, doświadczamy zarazem lęku i niepewności, bo rozwój nauki i postęp techniczny nie uwalnia nas od cierpienia i nie ratuje od śmierci, a dobrobyt nie zapewnia duchowego pokoju i trwałego szczęścia. Dzięki temu jednak łatwiej niż Apostołom przychodzi nam docenić wartość wiedzy krzyża i jej zbawienne skutki w życiu. Łatwiej niż Apostołom przychodzi nam stwierdzić, że wiedza krzyża daje taką mądrość, jakiej żaden naukowiec dać nie może, napawa taką nadzieją, jakiej żaden terapeuta nie może przekazać. Gdy więc w Trzecim Tysiącleciu na naszej drodze staje krzyż, wyciągamy ku niemu ręce i odważnie bierzemy go na ramiona, powtarzając z radością: Ave crux spes unica (Bądź pozdrowiony krzyżu, jedyna nadziejo). Dla współczesnych mędrców i pogan, którzy chcieliby skutecznie znieczulić każdy ból i zapomnieć o śmierci, taka postawa jest skandaliczna i głupia. Tak więc i w XXI wieku krzyż nie przestaje być jedynym znakiem nadziei dla chrześcijan a dla innych – niepojętym paradoksem i przeszkodą w zdobyciu szczęścia bez ofiary cierpienia i daru bezinteresownej miłości.

Życie Duchowe