Świadomość siebie i komunikacja stanowią dwa niezwykle ważne aspekty relacji w małżeństwie. Ale w grę wchodzą jeszcze inne elementy, mogące ułatwić związek lub stworzyć przeszkody. Jakie?

 

Dominacja

 

Nikt nie chce być ciągle stroną uległą, zdominowaną, chyba, że jakaś osoba dobrowolnie wybierze taką taktykę. Może się też zdarzyć, że zgodzi się na taką rolę, nie odczuwając z tego powodu żadnego bólu czy dyskomfortu.
Ale złe samopoczucie emocjonalne, chowane w głębi serca, nie może być na zawsze zmuszone do milczenia – wcześniej czy później da o sobie znać. Nierzadko ceną do zapłacenia jest wówczas intymne życie dwóch osób.
Często, niektóre dysfunkcje seksualne, nie mające żadnego wytłumaczenia na poziomie organicznym i fizjologicznym, można z łatwością wyjaśnić odwołując się do dyskomfortu i cierpienia wywołanego brakiem równowagi w rozłożeniu władzy w związku. Przecież gdy nie czujemy się ani docenieni, ani uznani, ani tym bardziej kochani, nie odczuwamy też żadnego pragnienia dzielenia się czy radowania z drugą osobą. Wszystko się rozpada, prowadząc do czegoś w rodzaju wewnętrznego wyjałowienia.
Uznać złożoność drugiej osoby
Najważniejsze, żeby zamiast lekceważenia i obojętności pojawiła się postawa nieustannej, obustronnej woli odkrywania bliskiej osoby z głębokim zainteresowaniem dyktowanym nie pasją detektywistyczną, lecz tym, że drugi człowiek „leży nam na sercu”, że mówimy sobie: „Chcę poznać cię do końca, aby budować z tobą szczęśliwy związek„. Takie pozytywne podejście pomaga w radosnym odkrywaniu drugiej osoby i jej dogłębnym poznawaniu.
Najlepszą drogą jest zbliżenie do tej osoby „jakby to był pierwszy raz”, z postawą konstruktywnego „zaciekawienia”, pozbawionego raz na zawsze ustalonych osądów i „teorii” mogących przeradzać się w stereotypy i przesądy. Trzeba być przy tym świadomym, że aby uznać odmienność tej osoby, musimy najpierw umieć zaakceptować własną odmienność.
Jesteśmy ludźmi o wysokim stopniu złożoności: czasem trudno nam wejść w pozytywną relację ze wszystkimi elementami, które się na nas składają. Od „Jeden, żaden i sto tysięcy” Pirandella aż po „Każdy z nas jest więcej niż jednym” Jaoui’ego oraz po wiele innych zdań wiemy, że powinniśmy budować kontakt z naszym najgłębszym ja, łącząc naszą część otwartą z częścią ukrytą, ślepą, nieuświadomioną. Każdy jest przedziwnym splotem sprzecznych sił: czułości i brutalności, wrażliwości i gruboskórności, rozpaczy i entuzjazmu, elastyczności i sztywności, zmysłowości i mistycyzmu.
Nie rozwiążemy naszych problemów negując obecność tych dziwnych, często niewygodnych bytów, które się w nas gnieżdżą, ale przeciwnie, zrobimy to akceptując je, zaprowadzając dialog między nimi, pomagając im w integracji, aby mogły zrealizować nawet ten najgłębiej ukryty potencjał. Wiele przeprowadzonych studiów i badań wykazuje, że im lepiej się znamy, im lepiej komponujemy ze sobą nasze dualizmy, im lepiej się rozumiemy z postaciami pojawiającymi się na naszej wewnętrznej scenie, tym bardziej czujemy się wolni, usatysfakcjonowani, szczęśliwi, w zgodzie z sobą i z innymi; tym bardziej też jesteśmy zdolni do serdecznego przyjęcia bliskiej osoby i uszanowania jej niepowtarzalności.
Negocjować i jeszcze raz negocjować
Sekret udanego małżeństwa leży także w zdolności do negocjowania i nieustannego renegocjowania ról i funkcji, w zależności od zmieniających się warunków rodzinnych. Są tacy, co twierdzą, że w ciągu życia potrzebne jest wiele związków małżeńskich, zmieniających się wraz z wiekiem, sytuacją, w której się żyje i z wyłaniającymi się potrzebami.
W okresie narzeczeństwa lub w pierwszym okresie małżeństwa, kiedy jest się wolnym od poważniejszych obowiązków rodzinnych i bardzo zakochanym, istnieje gotowość pełnego oddania się drugiej osobie. Pojawia się wówczas potrzeba małżeństwa romantycznego, wypełnionego czułością i pieszczotami, w którym obie strony koncentrują na sobie nawzajem całą uwagę. Dysponuje się wtedy dużą ilością wolnego czasu, który można poświęcić sobie i drugiej osobie: całuskom i przytulankom nie ma końca!
Ale sytuacja zmienia się, gdy przychodzą na świat dzieci. Trzeba przejść do miłości ofiarnej: ciągle będąc zakochanym, trzeba stawić czoło nieznanym dotychczas rodzajom odpowiedzialności, uznać nowe priorytety.

 

Wymiana afektów wewnątrz związku, wciąż pożądana, musi ustąpić miejsca czułości i oddaniu w stosunku do dzieci. Staje się przed potrzebą małżeństwa odpowiedzialnego, opartego na miłości ofiarnej.
Potem płyną lata, dzieci rosną i ze względu na studia, pracę zawodową czy związek małżeński opuszczają rodzinę. Małżeństwo staje przed nowym wyzwaniem, określanym jako „puste gniazdo”: małżonkowie znowu są sami; w osnowę ich życia wplatają się wspomnienia i doświadczenia ze wspólnej przeszłości. I tu rodzi się potrzeba nowego małżeństwa, opartego na wzajemnym wspomaganiu.
Jeśli do tej pory wszystko układało się dobrze mimo nieuniknionych lepszych i gorszych momentów, to teraz obydwoje z oddaniem zajmują się sobą nawzajem, opierając wzajemną relację na czułości. Jeśli jednak z biegiem lat nagromadziły się napięcia i obopólne pretensje, teraz niemal nie mogą się nawzajem znieść. Czasami budowane są prawdziwe domowe barykady, aby nie widzieć drugiej osoby, aby móc jej unikać na tyle, na ile to tylko możliwe.
Jednakże jeśli w chwili, gdy nadchodzi czas na przejście z jednej fazy życia małżeńskiego do drugiej, zwłaszcza kiedy rodzą się dzieci, jedno z dwojga zamierza kontynuować poprzednie stadium, nie przyjmując do wiadomości nowej sytuacji i usztywnia swoją dotychczasową postawę, nie godząc się na żadne ustępstwa, wówczas skazuje drugie na przymusową służbę i na niesprawiedliwe przeładowanie obowiązkami. Pomyślmy choćby o porannym wstawaniu małżeństwa bezdzietnego i porównajmy je z takim samym porankiem kilka lat później, gdy mają już dwójkę dzieci, które trzeba wyprawić do szkoły. Wszystko wtedy wygląda zupełnie inaczej! Jeśli w małżeństwie nie zabraknie dojrzałości i gotowości do współpracy, można wszystkiemu z łatwością podołać, jeśli jednak jedno z dwojga nie uznaje nowej sytuacji i ucieka przed trudnościami, naraża wszystko na niebezpieczeństwo…
Często niedojrzały małżonek próbuje uciekać nie tylko przed sytuacją, ale i od stołu dyskusji z samym sobą. Wyrabia w sobie wewnętrzne przekonanie, że cała wina leży po stronie drugiej osoby i żywi złudzenie, iż uciekając i poszukując nieodpowiedzialnych alternatyw, takich jak gromadzenie kolekcji nowych partnerów / partnerek, będzie mógł rozwiązać trudną sytuację.
Para żyjąca w zdrowej relacji, właśnie przez powtarzające się negocjacje i renegocjacje, uruchamia całą serię różnych wymiarów małżeństwa, zachowując tego samego partnera, podczas gdy para chora próbuje gromadzić przedziwne kolekcje…
Za wszelką cenę znaleźć miejsce dla małżonków
To bardzo ważne, aby niezależnie od warunków zachować kilka chwil dla małżonków. Może to być kilka minut dziennie, wygospodarowanych spośród tysiąca obowiązków, późnym wieczorem, kiedy dzieci pójdą już spać. Może to być wspólne wyjście od czasu do czasu, choćby przy okazji specjalnych dat, o których wiedzą tylko sami małżonkowie: rocznice pierwszego spotkania, pierwszego pocałunku…
Nieraz w chwilach, kiedy wszystko wydaje się walić na głowę, bardzo pomaga „zatrzymanie czasu”, na przykład przez powrót do miejsc z okresu zakochania, przemyślenie projektów i inwestycji… W ten sposób można ponownie naładować akumulatory i zaczerpnąć energii na dalszą drogę! Jeśli nie ma się do dyspozycji dziadków ani opiekunki do dzieci, zawsze można zwrócić się o pomoc do przyjaciół: sami możemy im zaproponować, że zajmiemy się ich dziećmi, aby dać im nieco swobody, a później będziemy wiedzieć, do kogo się zwrócić…
Rozwijać umiejętność rozwiązywania problemów
Również ta umiejętność ma podstawowe znaczenie. Żaden z dwojga małżonków nie ma monopolu na prawdę: trzeba poszukiwać, konfrontować, prowadzić dialog. Największe niebezpieczeństwo tkwi w próbach okopywania się na zajmowanej pozycji, uznawanej za źródło absolutnej i niepoddawalnej pod wątpliwość racji. Wynika z tego niemożność wymiany zdań, co często, niestety, kończy się destrukcyjnym konfliktem. Każde z dwojga powinno zamiast tego mieć świadomość własnej omylności i z pokorą i cierpliwością, uciekając się do empatii, poszukiwać rozwiązania wszelkich problemów.
Przejść od „ja” do „my”
Każdy z nas jest osobą wyjątkową i niepowtarzalną. Dlatego własna indywidualność jest świętością i nie wolno z niej rezygnować. Ale indywidualność jest jednym, a indywidualizm zupełnie czymś innym – to pojmowanie własnego ja jako czegoś nadrzędnego w stosunku do każdej innej rzeczywistości, jako miary wszystkich rzeczy.
W życiu małżonków bardzo ważne jest poczucie przynależności, wyrażanej przez zaimek „my”. Często się go używa, ale w rzeczywistości nieraz kryje się za nim obcość i dystans. Kiedy indziej istnieją dwa przerośnięte ja, przeciwstawiane sobie z zawziętością…
Odkryć przesłanki wyboru
Często za mało zastanawiamy się nad przesłankami własnego wyboru, to znaczy nad tym, dlaczego, mając tyle innych możliwości, wybraliśmy akurat tego „jego” czy tę „ją”. Niepostrzeżenie przechodzimy nad tym do porządku dziennego, prześlizgujemy się po powierzchni zagadnienia. Tymczasem warto ponownie odkryć ukryte motywacje, stanowiące podstawę dokonanego przez nas sentymentalnego wyboru.
W ciągu życia, jak mozaika, którą układa się kamyk po kamyku, te motywacje stają się coraz jaśniejsze i bardziej oczywiste. I za każdym razem odkrycie choćby najmniejszego elementu jest źródłem wielkich emocji.
Pozwolić współmałżonkowi być sobą
Często nie udaje się nam tego dokonać. Chciałoby się zredukować partnera do części nas samych, wykorzenić jego odmienność, zamknąć go w granicach naszego własnego horyzontu. Jest to silna pokusa posiadania współmałżonka-kserokopii, która staje się później pokusą dziecka-kserokopii, czego efekty mogą okazać się jeszcze bardziej niszczycielskie, gdyż w grę wchodzi rozwijająca się osoba, której autonomia zostaje postawiona pod znakiem zapytania.
Jak już stwierdziliśmy, z odmiennością nikomu nie jest łatwo sobie poradzić. Prawie zawsze zakochujemy się w kimś, kto wcale nie jest do nas podobny: pociąg jest wtedy silniejszy, ale trzeba za to nieraz zapłacić wysoką cenę, gdyż znajdujemy się wtedy często na bardzo odległych pozycjach, wynikających z cechujących nas różnic. I nagle to, co wydawało się cudowne, zaczyna przysparzać kłopotów. Mnożą się pokusy przyjęcia negatywnej postawy.
Wyznacznikiem dojrzałości osoby jest umiejętność akceptowania innego takim, jaki jest, z jego pokaźnym ładunkiem niedoskonałości. Z partnerem przeżyjemy najsłodsze momenty, najwspanialsze spotkania, ale trzeba będzie też zachować zimną krew, aby tolerować nieuchronne negatywne aspekty jego charakteru. Pozytywna relacja opiera się na świadomości, że druga osoba nigdy nie będzie cudownym księciem z bajki, doskonałym uzupełnieniem nas samych. Wydaje się, że trzeba pół życia, aby przyswoić sobie tę postawę, tak łatwą do deklarowania, a tak trudną do zrealizowania w życiu. Wielu osobom zajmuje to całe życie, a są i tacy, którym nawet całe życie nie wystarcza.
Pozwolić, aby partner był sobą, nie oznacza wcale nie chcieć, aby się zmienił, ani traktować go z obojętnością, ani też irytować się wobec jego porażek czy zastygać w pełnej wyrzutu postawie bierności i cierpiętnictwa. Oznacza to natomiast być z nim i dla niego, dzielić jego trudy, problemy, upadki i trudności, rezygnując z narzucania jakiegokolwiek ustanowionego z góry modelu. Na tę drugą osobę nie należy patrzeć jak na zachowanie, które należy zmienić, lecz osobę, którą trzeba zaakceptować.
Ileż razy słyszeliśmy okrzyk: „Tak, kocham go, ale chciałabym, żeby był inny… może trochę bardziej czuły, mniej niedźwiedziowaty, trochę ambitniejszy…”. Przemiana, której może dokonać tylko osoba zainteresowana, rodzi się z wewnętrznej potrzeby. Można zmienić się z miłości do drugiej osoby, ale to my sami musimy o tym zdecydować, w naszym własnym rytmie, w wybranym przez nas momencie. Wymagać od drugiej osoby, aby się zmieniła, zmuszać ją, wyznaczając jej terminy oznacza nie kochać jej, a nawet czynić z niej ofiarę ucisku. Kiedy tak się dzieje między małżonkami, jest to symptomem, że dzieje się coś złego w ich relacji.
Włączyć myślenie pozytywne
Ważne jest, aby zdobyć się na przezwyciężenie wyłącznie negatywnej wizji własnego pożycia małżeńskiego. Podczas kursów przygotowujących do małżeństwa, realizowanych według metody aktywnej, często zdarza się, że pary narzeczeńskie prosi się o wskazanie kilku pozytywnych aspektów ich relacji. I wtedy, jakby ta prośba ich zaskoczyła, okazują się zupełnie nieprzygotowani do udzielenia odpowiedzi! Oglądają się na siebie, kręcą się na krześle, zachowują się tak, jakby znajdowali się w krępującej sytuacji. Kartka papieru, na której mają napisać odpowiedź, pozostaje pusta. Nie mają nic do powiedzenia.
Natomiast kiedy prosi się o wypisanie cech negatywnych, zanim wypowie się pytanie do końca, wszyscy rwą się już do pisania.
Nie jest to dobre. Trzeba wyzwolić się od tej tendencji wskazywania na każdą najmniejszą negatywną drobnostkę, uznając to, co pozytywne, za oczywistość. Tak samo jak ważna jest pozytywna samoocena osobista, ważna jest też wysoka ocena własnego związku… Kiedyś ta wysoka ocena stanie się też samooceną rodziców, a ta z kolei – gwarancją zrównoważonego rozwoju dzieci.
Więcej w książce: Bolesna miłość – Lucia Pelamatti