A więc najpierw załóż specjalne okulary. Jak na filmie 3D. Na pierwszy rzut oka różnicy nie widać, ale gdy je ściągniesz, wszystko się rozmazuje.

 

ks. Jan Twardowski

Od końca

 

Zacznij od Zmartwychwstania
od pustego grobu
od Matki Boskiej Radosnej
wtedy nawet krzyż ucieszy
jak perkoz dwuczuby na wiosnę
anioł sam wytłumaczy jak trzeba
choć doktoratu z teologii nie ma
grzech ciężki staje się lekki
gdy się jak świntuch rozpłacze
– nie róbcie beksy ze mnie
mówi Matka Boska
to kiedyś
teraz inaczej
zacznij od pustego grobu
od słońca
ewangelie czyta się jak hebrajskie litery
od końca

 

Ileż to razy słyszeliśmy (może aż nazbyt wiele), że Zmartwychwstanie Chrystusa to centralna prawda chrześcijaństwa, że bez tego fundamentu cały gmach wiary runąłby jak domek z kart, a wszyscy chrześcijanie wróciliby ponownie do grobu. Piękna, budująca, teologiczna, zatrważająca prawda, nieprawdaż?

 

Otwieram tomik wierszy i czytam ks. Twardowskiego, który wszystko komplikuje i woła: „Zacznij od końca”. Czyli co zrób? Czyż nie zaczyna się zupełnie na odwrót, od początku? Przecież do końca dochodzi się po przejściu początku. Już samo to wstępne pogmatwanie pokazuje, żeZmartwychwstanie wywraca wszystko do góry nogami. Nie mieści się w ryzach ludzkiej logiki, a z czasem – tak cennym dobrem zwłaszcza dzisiaj – poczyna sobie, co chce. I dlatego nie da się Zmartwychwstania Jezusa i naszego zrozumieć, łamiąc sobie głowę. Sam młyn nagiego myślenia nie wystarczy, by rozgryźć tę zagadkę. Prędzej czy później, umęczeni katorgą rozumu, padniemy przed murem nie do przebicia. Tu trzeba jeszcze innej umiejętności.

 

Zacznij od pustego grobu, czyli naucz się patrzeć. Pisze Jan, ale już nie ksiądz, tylko Ewangelista: „Wtedy wszedł do wnętrza grobu także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył” (J 20, 8). Żeby zrozumieć, trzeba patrzeć. Żeby patrzeć, trzeba się zatrzymać, a ściślej mówiąc, wejść do środka, zaangażować się, dać się wciągnąć. Grób w sumie nie był pusty. Leżały tam płótna, znaki obecności Nieobecnego. Zmartwychwstały zostawia znaki, można je zauważyć.

 

Niełatwa to sztuka znaleźć czas na takie patrzenie w naszych czasach, bo przecież my ciągle nie mamy czasu. Biegniemy. Tyle pilnych i niecierpiących zwłoki spraw. Łapiemy powietrze jak ryba, którą dopiero co wyciągnęli z wody. A w biegu tak naprawdę nic nie widać. Wszystko wydaje się równie atrakcyjne i zarazem nijakie. W biegu nawet człowieka nie można spotkać, tylko się go trąca łokciem. Rozpoznanie Zmartwychwstania domaga się ofiary z czasu. Można patrzeć na coś jak cielę na malowane wrota. I co? I nic. Bo, do licha ciężkiego, nie chodzi tu o byle jakie patrzenie, ale, jak najbardziej, o patrzenie z myśleniem. Takie, które rozpoznaje, kojarzy, szanuje tajemnicę.

 

Zacznij od Zmartwychwstania. A więc najpierw załóż specjalne okulary. Jak na filmie 3D. Na pierwszy rzut oka różnicy nie widać, ale gdy je ściągniesz, wszystko się rozmazuje. Chrześcijanin winien zawsze nosić takie okulary (nie w futerale, lecz na nosie), bo inaczej nie widzi prawidłowo. Wszystko mu się plącze, miesza i przestawia. Od hierarchii wartości po hierarchię celów. Bo od tego, jak patrzymy i co widzimy, zależy i kierunek naszego życia, i mnóstwo relacji. O logicznym myśleniu, które bez końca domaga się ofiar z nowych argumentów, już pisałem. Ale są jeszcze inne intruzy, które zakłócają nam właściwy ogląd świata, siebie, Boga i ludzi. Na przykład lęk. Kto się boi, wszędzie będzie widział czające się zło i potencjalnych wrogów. Świat się wtedy drastycznie kurczy jak wysuszony ogryzek. A człowiek kuli się sam w sobie. Dlatego Zmartwychwstały Chrystus mówi do uczniów: „Pokój wam. Nie bójcie się”.

 

Ksiądz Jan Twardowski doskonale poznał meandry polskiej religijności. Patrzył i wyczuł, jak to w naszej tradycji przeżywania Wielkiego Postu celebrujemy Mękę Pańską. Wpatrujemy się w krzyż. I to już w drugim dniu po Popielcu. W niedzielę dalej płaczemy, choć czasem bardziej nad Jezusem niż nad sobą. Cóż, nie ma w tym nic zdrożnego. Coś jednak tracimy. Bo Sobór Watykański II przypomina, że jednym z celów Wielkiego Postu jest przygotowanie się do obchodów Męki, Śmierci i… Zmartwychwstania Chrystusa. A więc przygotowujemy się nie tylko do Wielkiego Piątku, lecz także do Niedzieli Wielkanocnej. To taki dziwny paradoks, bo odkąd Chrystus zmartwychwstał, to smutek musi w nas występować wespół z radością, a radość nie może zapomnieć o smutku. I tenże Sobór każe nam w Wielkim Poście poćwiczyć naszą pamięć (to oprócz patrzenia) i „przypomnieć sobie chrzest”. (Kto nie wierzy, niech zajrzy do Konstytucji o Liturgii św., 109). Przywołać to, co już się wydarzyło. A co się wydarzyło? Prosta rzecz. Od chwili Zmartwychwstania jesteśmy w Bożych rękach. I nic nas z nich nie wyrwie. Natomiast nasz chrzest jest udziałem w Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa. Gdybyśmy takie ćwiczenie częściej robili, byłoby nam naprawdę lżej.

 

I czego jeszcze uczy ks. Twardowski? Na co dzień widzimy głównie Matkę Boską Bolesną, robimy z niej…beksę, chociaż ona broni się przed tym rękami i nogami. Dajemy się bardziej wciągnąć smutkowi niż radości. Tę radosną Matkę to co najwyżej dopuszczamy do siebie w sierpniu, w dniu jej Wniebowzięcia. Bo inaczej przecież nie wypada. Ale poza tym Maryja zazwyczaj chodzi w Polsce z sercem przeszytym mieczem. Regularny widok Matki Bożej Uśmiechniętej na pewno by nam dobrze zrobił. Także w Wielkim Poście. Przynajmniej by nas intrygował, nie dawał spokoju, uśmierzył wiele bólu, a co najważniejsze, na naszej twarzy częściej gościłby uśmiech

 

Dotknięcie Zmartwychwstania sprawia, że nawet grzech ciężki traci na wadze. I to w miarę szybko. Potem pozostaje tylko cierpliwe oczyszczanie się i spowiedź ciągle z tych samych grzechów… Na szczęście powszednich, a więc codziennych. Bo miłosierdzie Boga się nie męczy – pisze PapieżFranciszek. Powoli drąży skałę i zamienia ją w żywy organizm. Tylko my się nużymy i stękamy, bo chcielibyśmy już, a najlepiej, gdybyśmy przychodzili do spowiedzi wyperfumowani, we frakach i sukniach sylwestrowych, tacy doskonali, bez skazy, a nie w łachmanach i śmierdzący…A już idealnie byłoby, gdybyśmy zawsze mogli Boga zaskakiwać swoją grzecznością i naręczem pełnym dobrych uczynków. Tylko po jakiego grzyba nam wtedy Zmartwychwstanie?

 

Jeśli tylko człowiek przyjmie Chrystusa żywego i obecnego, a nie tego z dalekiej przeszłości i skamieniałego, to się radykalnie zmienia, poprawia, odmładza. Kiedy żywy Chrystus znajdzie miejsce w sercu człowieka (to znaczy w jego myśleniu, uczuciach i woli), nawet najbardziej tragiczna przeszłość przestaje boleć. Żeby było jasne: Matka Boża też kiedyś płakała, ale już nie płacze. Ból trzeba przeżyć, ale nie samemu, razem ze Zmartwychwstałym. Rany się goją, ale ich ślady pozostają. Ilu takich poranionych i zaleczonych świętych grzeszników zna Kościół? To też jest zmartwychwstanie. Chcesz zobaczyć, czym ono jest? Czytaj biografie świętych.

 

Na co jeszcze patrzeć? A może raczej, nie patrzeć. Ani na przeszłość, ani na przyszłość. Przyznajmy, że ze Zmartwychwstaniem mamy jeszcze taki kłopot. Bo albo to „coś” wydarzyło się kiedyś, albo dopiero się wydarzy. Albo Palestyna pod okupacją Rzymian, albo koniec świata. W żadnych z tych miejsc nas nie ma. Jesteśmy tylko teraz, w naszej konkretnej sytuacji. Ciekawe, że Nowy Testament więcej uwagi poświęca Zmartwychwstaniu, które już w nas kiełkuje i działa aniżeli temu, które kiedyś dojdzie do skutku. Jak poczuć w sobie tętno Zmartwychwstania? Czym je zmierzyć? Najpierw czuje się je na Eucharystii, jeśli to nie jest tylko pobożny, nudny obowiązek. Wtedy Zmartwychwstanie szczególnie jest. Gdzie jest spotkanie osób, tam świeci Zmartwychwstanie. O jego obecności w życiu świadczy też rosnący wskaźnik nadziei, że będzie dobrze, chociaż czasem jest źle; że nie zginę, chociaż tu czegoś mi brakuje, tam coś doskwiera. W końcu puls Zmartwychwstania można bardziej poczuć, gdy coraz rzadziej mówię ja, ja, mnie, mnie, a częściej Ty, Ty, Tobie, Tobie.

 

Cóż takiego wniosło Zmartwychwstanie Jezusa? Jaką nową jakość wprowadziło w Twoje życie? Chcesz się tego dowiedzieć, tak dla siebie i tylko dla siebie? Nie pozostaje Ci nic innego, jak częściej się zatrzymywać i patrzeć. Najpierw na pusty grób, potem na Matkę Boską Radosną. I myśleć szanując granice rozumu. I wyczuwać w sobie ten inny puls. Wtedy Zmartwychwstanie stanie się i początkiem, i końcem.

Dariusz Piórkowski SJ/deon