Jeśli robicie którąkolwiek z wymienionych czynności, nie dziwcie się, że wasze życie może nie wyglądać tak, jakbyście sobie życzyli. Oto 12 podpowiedzi – jak umartwiać się na własne życzenie?

 

 

Żyj przeszłością

 

A zwłaszcza krzywdami, które dawno temu ktoś ci wyrządził, choćby urojonymi. Rozpamiętuj je, nie daj zabliźnić się ranom. Przecież z taką niesprawiedliwością nie można żyć! Bez względu na to, jak wielka spotkała cię krzywda jedno jest pewne, choć może to brzmieć okrutnie i bezwzględnie – dziś już nic nie jest w stanie cofnąć czasu i tamtych zdarzeń. Nikt i nic tego nie odwróci. Nie da się tego wymazać. Problem tkwi w czym innym: twoja krzywda wydarzyła się dawno temu, ale dla ciebie wciąż jest żywa. Tak mocno w niej tkwisz, tak kurczowo się trzymasz tożsamości ofiary, że nie pozwalasz życiu biec dalej (ono, co zadziwiające, i tak biegnie, tyle że niekoniecznie dla ciebie, choć wyłącznie na twoje własne życzenie). Nie pozwalasz zdarzać się dobrym zdarzeniom. Nie przyjmujesz tych wszystkich nowych i dobrych rzeczy, bo tamta dawna rana jest silniejsza, przyciąga cię bardziej, niż przyszłość. I skutecznie zatruwa każdy kolejny dzień i każde zdarzenie, każdą okazję. Być może sam o tym nie wiedząc, wymierzasz sobie powtórny cios. Jakbyś karał się za to coś okropnego, co już raz zraniło cię w przeszłości, a teraz nie pozwala oddychać pełną piersią i czerpać radości z życia.
Nie martw się jednak, jeśli w twoim życiu brak traum. Do kurczowego trzymania się przeszłości wystarczą drobne nieporozumienia, które łatwo da się wyolbrzymić i przekręcić na twoją korzyść – ten ktoś na pewno chciał cię zranić, oszukać, upokorzyć… Fakty mówią co innego? Tym gorzej dla faktów! Najważniejsze, to mieć ciągle w żywej pamięci minione lata i zdarzenia, fantazjować na ich temat, rozbudowywać piętrowe scenariusze i za żadne skarby nie dopuścić do siebie myśli, że tego już nie ma, że to efemeryda i ułuda. Że prawdziwe życie toczy się gdzieś indziej.

 

Ale nie tylko przykre zdarzenia pomogą ci tkwić choćby i jedną nogą w przeszłości. Nie do przecenienia okażą się też dawne chwile świetności. Z naciskiem na „dawne”. To wspaniałe, że kiedyś było się kimś, miało się coś, znaczyło się coś… Najważniejsze jednak dla dzieła tracenia pogody ducha jest założenie, że owa cudowna przeszłość już dawno przebrzmiała, minęła i na pewno nigdy nie wróci! Kiedyś cały świat stał przede mną otworem, a ja głupia związałam się z tobą i wszystko przepadło…
Żyj życiem innych

 

Daj sobie wmówić, że bez twojego udziału i twojej pomocy, twoi bliscy nie będą w stanie przeżyć. Że jesteś dla nich jak tlen, a twoja skupiona uwaga i troska są im niezbędne niczym wzniesione ręce Mojżesza w walce Izraelitów z Amalekitami. Może nawet nikt ci tego nie wmawia, a wręcz przekonuje od lat, że możesz odpuścić, mając nadzieje, że wreszcie dasz spokój i się odczepisz. Ale ty wiesz lepiej!

 

W każdym razie, jeśli tak bardzo skupiasz się na innych, zbierasz, jak falochron wszelkie cudze niepowodzenia, oddajesz swój czas i uwagę – doprawdy, jak mógłbyś (a raczej – mogłabyś – bo to niechlubna domena kobiet) znaleźć czas i miejsce w tym napiętym grafiku pomocy na odrobinę rozrywki? A nawet na rozwiązanie własnych palących problemów? Życie cudzym życiem jest świetnym sposobem na unikanie wglądu w siebie. O, na to, to naprawdę nie ma czasu! Tyle trzeba zrobić – dla innych. Niektórzy tak bardzo oddają się cudzym sprawom, tak bardzo się „troszczą”, bo sądzą, że zostanie im to sowicie policzone w niebie. Mogliby się zdziwić, a nawet poczuć oszukani, gdyby się okazało, że ich „troska” została potraktowana jako podstępne narzędzie ucieczki od odpowiedzialności za ich własne życie. Czyli jedyne, na jakie mają jakikolwiek realny wpływ.

 

Owo zajmowanie się wszystkimi innymi poza samym sobą ma w sobie coś z narkotyzowania się, alkoholizowania czy innej formy ucieczki od rzeczywistości. O nie! Nikt mnie nie będzie zrównywał z tymi degeneratami! Przecież ja się poświęcam! Hm, być może… ale nie brzmi to zbyt przekonująco. Bo… czy ktoś o to prosił? Czy komuś przynosi to rzeczywistą korzyść? Czy twoje wyręczanie pozwala mu się rozwijać? Czy może utrzymuje w zależności i szkodliwej „niepełnosprawności”?
Wyobraź sobie całkiem dorosłą osobę, od zawsze żyjącą na kredyt i ponad stan. Wolno jej, bo kto bogatemu zabroni? No więc, niby jest na swoim i niby samodzielnie gospodaruje własnymi pieniędzmi, ale… Tak naprawdę nie mogła się tego nauczyć, bo każdy finansowy pożar (atak krwiożerczych bankierów, którzy bezczelnie upominają się o własne pieniądze, spuszczone lekką ręką z karty kredytowej) gasi jej troskliwa mamusia. Potem przez pół roku żali się i utyskuje na swoją nieodpowiedzialną córkę. Robi to wszędzie i przy każdym mniej lub bardziej niewdzięcznym słuchaczu – bo któż normalny chciałaby tego wysłuchiwać po raz 30? Ale widać nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby pozwolić córce ponieść konsekwencje własnej rozrzutności i lekkomyślności. Jakże mogłaby opuścić dziecko w potrzebie?! Przecież nawet zwierzęta nie porzucają swoich małych! Owej mamusi – i jej podobnym – ktoś kiedyś wmówił, że zamartwianie się i nieustanne ratowanie z opresji (nawet tych własnoręcznie uszykowanych), wyciąganie z dołów (własnoręcznie wykopanych) jest oznaką miłości. Im większy poziom zdenerwowania i roztrzęsienia graniczącego z omdleniem, tym bardziej widoczne zaangażowanie. Twoje dziecko zdaje maturę? Musisz biegać po domu rozgorączkowana, z szaleństwem w oczach. Idzie na rozmowę kwalifikacyjną? Najlepiej połóż się pod kroplówką, żeby nikt ci nie zarzucił braku zaangażowania!
Jest jedna sytuacja, kiedy zamartwianie się przynosi wymierne korzyści. Jeśli twoim bliskim dzieje się źle, a tobie akurat wiedzie się sielankowo, zamartwianie pozwala jakoś znieść nadmierny dyskomfort sumienia. Zamiast zastanowić się, czy chcesz i możesz pomóc, a potem realnie działać albo też uznać, że ich położenie jest wynikiem ich własnych błędnych oraz lekkomyślnych wyborów i nie zamierzasz nic z tym robić (do czego masz przecież prawo), ty możesz obnosić się ze smutkiem i zbolałą miną, z nadzieją, że to załatwi sprawę. Z tym wprawdzie może być kłopot, bo „sprawę” załatwiają tylko jasne komunikaty. Za to masz gwarancję, że zamartwianie się skutecznie zatruje ci pogodę ducha oraz relacje z „poszkodowanymi” bliskimi.
Pozwól, by inni przejęli kontrolę nad twoim życiem

 

Bądź ukochanym maleństwem rodziców (i nie przejmuj się upływem czasu, on nie gra tu roli. Kto powiedział, ze dzieckiem nie można być po 40.!). Bądź malutką laleczką mężusia lub syneczkiem dziubaskiem swojej żonki. Możesz też być wiecznie małą siostrzyczką lub ciągle niezaradną księżniczką-przyjaciółką. Skrzydeł, pod które możesz się schronić, osób pod które możesz się podczepić, relacji, w których możesz płożyć się niczym bluszcz, jest wiele. Korzyści są oczywiste: ty nic nie umiesz, nie potrafisz, zgubisz się, popsujesz, zrobisz sobie krzywdę. Przecież jesteś taka mala/taki maly! Ci doroślejsi i bardziej zaradni zajmą się wszystkim, zdejmą z twoich wątłych ramionek (które wcale nie muszą być takie wątłe w rzeczywistości) cały ciężar. W ten oto prosty sposób omijają cię trudy i brudy tego świata, załatwianie, organizowanie, podejmowanie decyzji, odpowiedzialność za nieudane przedsięwzięcia, wpadki i chybienia.
Jednak może się zdarzyć, prawdopodobnie nawet dość często, że pomysły „opiekunów” na twoje życie będą się rozmijały z twoimi własnymi widzimisiami. Nie – planami, wizjami i pomysłami. Tych człowiek-bluszcz nie miewa. To wymagałoby zbyt wiele wysiłku, a czasem naprawdę przekracza jego  możliwości, zwłaszcza gdy zdarzyło mu się urodzić w domu nadopiekuńczych tyranów. Możesz nie wiedzieć, czego chcesz, ale wyczujesz, czego nie chcesz! Co wtedy? Złość, frustracja, manipulacje (bo przecież otwarte komunikaty nie wchodzą w grę). Nie zawsze też uda ci się trafić na przychylnych, pełnych miłości, dobroci i poświęcenia opiekunów.

 

Czasem spotkasz cwanych oszustów i wykorzystywaczy, którzy bardziej będą zainteresowani ugraniem własnych interesów, niż zadbaniem o twoje dobro. A zresztą, nawet dobrzy zarządcy twojego życia mogą kiedyś wystawić ci za te usługi rachunek. I to taki, który będzie trudny czy wręcz niemożliwy do spłacenia. To są te ciemne strony. A najciemniejsza, choć nie rzucająca się wcale w oczy, jest taka, że nie planując, nie wyznaczając celów, nie podejmując decyzji, nie starając się osiągać, odbierasz sobie możliwość poczucia satysfakcji. Nie czujesz po prostu, że masz jakikolwiek wpływ na swoje życie, że cokolwiek od ciebie zależy, że jak sobie pościelesz… Teraz wysypiasz się tak, jak ci pościelą i możesz sobie najwyżej ponarzekać, co zresztą często robisz, bo w tych warunkach raczej trudno o zadowolenie i życiową satysfakcję. Ale wybór przecież i tak należy do ciebie.
Porzuć swoją pasję

 

Uwielbiasz gotować? Przestań. Czytanie cię odpręża i przenosi w zupełnie inny świat? Zapomnij o książkach. Gdy śpiewasz, czujesz, że rosną ci skrzydła i unosisz się nad ziemią? Nie pozwól, by jakikolwiek czysty dźwięk wydobył się z twojej krtani! Sprawa jest o wiele łatwiejsza, niż sądzisz. Nie musisz się nawet specjalnie starać i z premedytacją unikać tych ulubionych wcześniej czynności. Wystarczy, ze poddasz się biegowi wydarzeń, że przestaniesz planować czas na hobby, że kilka razy odpuścisz sobie, bo przecież są ważniejsze sprawy niż te głupie przyjemnostki. Tak, pozwól sobie wmówić, że szycie laleczek z gałganków, wyklejanie kartek okolicznościowych, robienie zdjęć kwiatom i motylom, obserwowanie nocnego nieba, nauka arabskiego, projektowanie rabatek albo śpiewanie chorału gregoriańskiego to głupoty i dziecinada, że to nie ma żadnej wartości, nie przynosi żadnych korzyści. Twoja rodzina nic z tego nie ma! Ale kiedy z tego zrezygnujesz, będzie mieć ciebie – znudzonego, zgorzkniałego, pozbawionego tej jedynej fajnej rzeczy, dla której byłeś kiedyś w stanie przetrwać osiem godzin nudnej pracy, dla której chciało ci się wstawać w weekend o siódmej nad ranem.

 

Nie ceń rzeczy, które już masz

 

Osiągnąłeś to? No i co takiego się stało? No tak, jest, i co? Widocznie nie było jednak tak ważne, jak się na początku wydawało. No bo jakoś już nie cieszy, choć wcześniej, w marzeniach na samą myśl o tej rzeczy, szczęście cię rozpierało. Myślałeś, jak się do niej zbliżyć, jak ją zdobyć. Oszczędzałeś, kombinowałeś. Stać cię było na prawdziwe poświęcenie. A kiedy już to masz… Jeszcze przez jakiś czas rzucisz okiem, użyjesz parę razy, a potem zapomnisz i zaczniesz szukać kolejnej upragnionej rzeczy. Tak samo możesz traktować osoby, na których ci zależało, pracę, stypendium naukowe. Dzięki temu jest prawie stuprocentowa szansa, że nigdy nie osiągniesz ani zadowolenia, ani spokoju. Życie w wiecznej pogoni i niedosycie jest raczej mało radosne.
Odbieraj każdą uwagę jako krytykę i atak

 

A najlepiej traktuj każde wypowiedziane zdanie, każdy śmiech, czyjś grymas niezadowolenia lub kpiny jako skierowane właśnie do ciebie. Nie tylko w domu, w pracy, wśród znajomych. Także na ulicy, w tramwaju, ulicznym korku, kościele. W końcu jesteś przecież tak ważną osobą, że świat po prostu nie może kręcić się wokół kogoś czy czegoś innego niż ty! To oczywiste, że wszyscy na ciebie patrzą i komentują twój wygląd, twoje słowa i czyny. Każde twoje posunięcie jest szeroko i drobiazgowo omawiane, i to całymi latami. Nawet jeśli złapałeś/aś już, że nie do końca i nie zawsze tak jest, to i tak, na wszelki wypadek zachowujesz się jak na scenie. I tak masz wyczulone wszystkie receptory krytyki. W końcu przecież ktoś musi traktować cię serio. Jeśli inni nie chcą, to chociaż ty musisz.

 

Podobno większość z nas, jeśli nie wszyscy, przez to przechodzą, ale wyrastają z tej śmiesznej egocentrycznej nadwrażliwości na swoim punkcie. To ponoć mija – przynajmniej części ludzkości – wraz z wiekiem. We wczesnej młodości wydaje nam się, że wciąż jesteśmy pępkiem świata, trudno więc nam uwierzyć, że ktoś może mówić o kimkolwiek innym, że może nie patrzeć na nas. No, niemożliwe! W wieku dojrzałym zaczyna nam to lekko powiewać – po prostu robimy swoje, nie zastanawiając się specjalnie, co ludzie powiedzą (oczywiście poza tymi osobnikami, którzy stale są nastawieni na program „co powiedzą sąsiedzi”). W wieku postdojrzałym, czyli mniej więcej emerytalnym przekonujemy się, że tak naprawdę nikogo nie obchodzimy, możemy chodzić w czerwonym kubraczku elfa, a i tak co najwyżej wezmą nas za ogrodowego krasnala, którego ktoś z niewiadomych powodów ustawił na przystanku autobusowym.

 

Może ciągle tkwisz w „okresie pępkowym”, przechodzisz go wyjątkowo boleśnie. Dotyka cię dosłownie wszystko, nawet śmiech w drugim pokoju (Pewnie wyśmiewają twoją nową fryzurę!). Może jesteś typem, który nieustannie się obraża, a następnie latami hoduje niezliczone urazy? A twoi bliżsi i dalsi znajomi zakładają się, w której sekundzie rozmowy (gdy w grę wchodzą minuty znaczy, że masz wyjątkowo dobry dzień) nadmiesz się jak balon i opuścisz towarzystwo? To naprawdę świetna metoda. I nie martw się, że fundujesz otoczeniu wieczne w dodatku zupełnie niezrozumiałe napięcie. Tym bardziej się nie zastanawiaj, czemu w ogóle to znoszą i czy któregoś dnia nie zrobi się wokół ciebie dziwnie pusto.

 

Lekceważ swoje osiągnięcia

 

To nic, że marzyłeś o tym od dawna, że poświęciłeś temu pół roku życia (albo i znacznie dłużej), że włożyłeś w dzieło masę wysiłku i energii. Zrobione? To nie ma o czym mówić. Powtarzaj sobie, że skoro ty mogłeś to zrobić, to każdy może. Tak… każdy może napisać książkę, skomponować piosenkę, przebiec maraton, nauczyć się chińskiego, być w klasie mistrzowskiej tanga, zdobyć złoty medal, wymarzoną pracę albo kobietę. To oczywiste, że każdy może to mieć. Nie, nie każdy? Aha, miałeś po prostu szczęście? No tak, to też się zdarza… każdemu.

 

Nigdy nie odpoczywaj!

 

Próżnują tylko lenie i trutnie. Sensem życia jest praca i produktywność! A może wcale tak nie myślisz. Nawet planujesz odpoczynek, tyle że w twoim wydaniu oznacza on wyjazd do najmodniejszego i najgłośniejszego kurortu, w którym będziesz biegał od klubu do smażalni, od stoiska z goframi do sklepu, siedział przed telewizorem, a lepiej jeszcze przed laptopem. Nie musisz wcale zajmować się pracą, wystarczy, że pozwolisz się wchłonąć wszystkim niesamowicie pożytecznym osiągnięciom techniki i dla rozrywki spędzisz z nimi swoje wakacje: jak zwykle niedospany, przejedzony i przepity (Co to za wakacje bez zabawy? Co to za zabawa bez popijawy?), bez odrobiny ruchu, najlepiej w ogóle bez wychodzenia z kwatery. Na koniec jeszcze 8 godzin na zatłoczonej trasie do domu. Ale był wypoczynek? Był! A że się nie udał? No to przecież już nie twoja wina. Bo na pewno nie dasz sobie wmówić, że o wszystko znowu masz zadbać sam!

 

Zmęczenie, znużenie, przepracowanie i brak snu to jedne z bardziej skutecznych morderców zwyczajnej radości codziennego życia. Nie musisz robić nic więcej ponad to, co i tak już robisz. Po prostu biegaj jak chomik w swoim młynku. Tylko może już nie próbuj zasłaniać się tym, jak ciężką masz pracę, jeśli do północy siedzisz w Internecie, skacząc od jednej rozrywkowo-plotkarskiej strony do drugiej, bo ze zmęczenia nie jesteś w stanie skupić się choć na pięć minut i tak naprawdę nigdzie cię nie ma.
Nie czuj i nie wyrażaj wdzięczności

 

Żeby móc ją wyrazić, trzeba najpierw zobaczyć, że dużo się dostaje i to całkiem niezasłużenie. Ale jeśli jest się zajętym narzekaniem i ubolewaniem nad niesprawiedliwością tego świata, jeśli skupia się tylko na sobie, dostrzega wyłącznie własne niepowodzenia i nieszczęścia, trudno zauważyć coś dobrego. Chociażby to, że masz dach nad głową. Phi, też mi powód do wdzięczności! To się przecież należy, zapracowałem! Czyżby? Masz mieszkanie, a w nim bieżącą wodę, prąd i nawet dostęp do Internetu. Naturalnie! Tymczasem przynajmniej 3/4 ludzi na świecie nie może tego o sobie powiedzieć. Czy to znaczy, że nie zasłużyli? Że są gorszego sortu, od gorszego Boga? Nie mają prawa do ciepłego posiłku? Ty swojego może nawet nie zauważyłeś. Że ktoś podał ci ciepły obiad, a potem posprzątał ze stołu. A może to było w restauracji, więc się nie liczy. W końcu płacisz, więc wymagasz! Ludzie z roszczeniową postawą, z nastawieniem, że wszystko im się należy, raczej nie mają szansy poczuć, jak wiele dobrego spotyka ich każdego dnia. Całkiem za darmo. Im mniej widzisz takich małych codziennych cudów, im rzadziej dziękujesz, tym bliżej ci do totalnego zgorzknienia. Brawo! Radość życia jest całe mile świetlne od ciebie! W zamian pielęgnuj swoje niezadowolenie z wszystkiego. Narzekaj na wszystko. Dobra wiadomość jest taka, że nie będziesz samotny – wokół znajdziesz sporo osób, które chętnie wymienią się z tobą doświadczeniami w tej materii, chętnie dołączą do ogólnoświatowej wspólnoty plujących jadem.

 

Nie daj się przelicytować. Nigdy i pod żadnym pozorem nikomu nie oddaj pierwszego miejsca w cierpieniu. Kiedy kolega skarży się na ból zęba, koleżanka na wyjątkowo dotkliwy okres, szef na kiepską koniunkturę, mąż na otwarte złamanie, żona na postępujące problemy ze wzrokiem, syn – niesprawiedliwość nauczyciela, a córka na swojego chłopaka, nie pozwalaj im nawet dokończyć. Przerywaj natychmiast komunikatem: Co tam twój ząb, ręka, noga, ból, problemy? Mnie to dopiero bolało, ja to naprawdę cierpiałam/cierpiałem! Nie pozwól na najmniejszą nawet dawkę wątpliwości, które mogłyby podważyć oczywistą prawdę – ty jesteś na tym okropnym świecie osobą najnieszczęśliwszą i najbardziej przez Los/Boga/przypadek/ludzi poszkodowaną. Ten prosty sposób zapewnia nie tylko permanentny brak pogody ducha i bodaj odrobiny życiowej radości, ale także super bonus – samotność. Ludzie, których problemy lekceważysz, zawsze twierdząc, że ty jednak masz, miałaś/eś i z pewnością będziesz mieć gorzej i bardziej, raczej nie wrócą po kolejną porcję twoich przechwałek.
Głodź się!

 

Bądź na nieustającej diecie albo po prostu nie zaprzątaj sobie głowy takimi drobiazgami jak jedzenie. Kawa i papieros wystarczą. Przecież w XXI wieku nikt nie będzie wierzył w wydumaną mądrość przysłów! Co ma głód wspólnego z obniżonym nastrojem, z agresją? Może i niewiele, ale… z jakichś niezrozumiałych powodów w poważnych podręcznikach do biznesowej negocjacji zaleca się przeprowadzanie decydujących rozmów po posiłku. Podobno wtedy dużo łatwiej o porozumienie. Można się łudzić, że autorkami internetowych komentarzy typu: Wolę mieć nadwagę niż ciągle skwaszoną minę i chodzić wściekła, są żałosne, pozbawione grama silnej woli grubaski, które owe braki właśnie w ten sposób sobie racjonalizują, ale jeśli ktoś miał do czynienia z osobą na wiecznym głodzie (czytaj: diecie), wie, o czym te dziewczyny piszą.

 

Pusty żołądek równa się zły nastrój. Nie ma szans na zadowolenie. Nie, to wcale nie oznacza przyzwolenia na obżeranie się i powolne lub też pospieszne – według uznania, potrzeb i możliwości organizmu – pogrążanie w otyłości. Niechętny czy wręcz nienawistny stosunek do własnego ciała też raczej do szczęścia i satysfakcji nas nie przybliży. Diety są w porządku. Chodzi tylko o to, by wybrać najbardziej sensowną ze zdrowotnego punktu widzenia, i z pewnymi ograniczeniami po prostu się pogodzić. Żywić się praną czy światłem lub kolorami potrafią (podobno) nieliczni. Czy mają pogodę ducha? Nie wiem, bo nigdy nie spotkałam wiarygodnego światłożercy. Jeśli jednak ty chodzisz wściekła jak osa, może warto coś wrzucić na ruszt i kwadrans po posiłku sprawdzić poziom swojego zadowolenia? A nuż zadziała…

 

Powtarzaj, że inni mają lepiej. Każdy ma lepiej, łatwiej i bardziej z górki niż ty. Tylko tobie wiecznie trafiają się problemy, kłopoty i dołki. Gdybyś tylko miał taki start, jak twój kuzyn… Gdyby tylko twoi rodzice mieli więcej pieniędzy albo w ogóle byli lepiej ustawieni, jakoś skoligaceni, mieli znajomości, gdyby posłali cię do lepszych szkół, gdyby załatwili ci na starcie lepszą pracę… Gdybyś w ogóle miał znajomości… o tak, wtedy twoje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. I nikt nie śmiałby w twojej obecności choćby pomyśleć słowa „nieudacznik”. Gdybyś miał lepszego szefa, ładniejszą, mądrzejszą i bardziej gospodarną żonę, bystrzejsze i grzeczniejsze dzieci, ech… wtedy mógłbyś się naprawdę cieszyć życiem. A tak? Wiadomo, beznadzieja!
Staraj się wszystkich zadowolić

 

Po to, żeby cię lubili. Bo będziesz w porządku dopiero wtedy, gdy wszyscy cię będą lubili. A może wręcz tylko wtedy będziesz miał prawo istnieć. Gdy spróbujesz podejść logicznie do zagadnienia, szybko uznasz, że taki stan rzeczy jest po prostu niemożliwy. Bo czy ty lubisz wszystkich ludzi ze swojego otoczenia? Chyba żart! Tyle że w sprawach dotyczących naszej osoby, najgłębszego poczucia wartości i akceptacji rzadko kierujemy się logiką. Próbuj więc dalej, do woli. A gdy trafi ci się wyjątkowo kapryśny i zmienny bliźni do zadowalania nie dopuść do siebie myśli, że może już wystarczy, że są granice. Nie! Uznaj, że zwyczajnie za mało się starasz. Wystarczy włożyć w to jeszcze trochę wysiłku i może wtedy… Aż do następnego razu i kolejnego wymagającego bliźniego.

 

Miej swoje niepodważalne, jedynie słuszne, niebudzące wątpliwości przekonania. I za żadne skarby nie dopuść do siebie myśli, że może być inaczej, niż sądzisz. Że możesz się mylić lub nie widzieć całości albo też widzieć ją zniekształconą. To nie może być prawda! Bo tylko ty wiesz, jaka jest prawda. W związku z tym, gdy jest „strasznie”, to właśnie jest strasznie. Ty tak widzisz, więc tak jest. Upieraj się przy tym, trwaj niezmiennie – to jest przecież podstawą twojego bezpieczeństwa, tu, na ziemi, w… tej twojej rzeczywistości.

 

Nie uśmiechaj się do ludzi. Bądź nieprzyjemnym mrukiem z wiecznie skwaszonym wyrazem twarzy. Inne dopuszczalne miny: posępna, marsowa, grobowa i ponura – do wyboru. Tak, to doskonale odstręcza innych od ciebie. A jeśli przyjąć, że radość życia płynie także z satysfakcjonujących stosunków z ludźmi, to wiadomo, że właśnie takich stosunków powinieneś unikać. A wręcz dbać o to, by nikt nie myślał o tobie dobrze, ciepło czy życzliwie. Bo to, że ty o ludziach myślisz nienajlepiej, jest chyba oczywiste?
Nie uśmiechaj się też do siebie. Nigdy, przenigdy!

 

Na pewno nie będziesz musiał się martwić, że zostaniesz przyłapany na jakimś idiotycznym grymasie, który nie wiadomo skąd i w jakim celu zaistniał na twoim obliczu. A nie daj Boże, gdyby wymknęło ci się jakieś radosne nucenie – o! twój przepoważny, wręcz monumentalny wizerunek i cały wysiłek poświęcony na żmudne jego budowanie zostałyby na wieki zrujnowane. Wiesz o tym aż nazbyt dobrze, bo przecież sam myślisz z największym obrzydzeniem i politowaniem o tych nieszczęsnych idiotach jarzących się od ucha do ucha całkiem bez powodu. Bo czy powodem może być durna i nikomu niepotrzebna wymiana zdań z sąsiadką o pogodzie albo o czymś tak mało ciekawym, jak jej zdrowie? A może gadanie do psa, które twoim skromnym zdaniem kwalifikuje się do poważnego psychiatrycznego leczenia? Nie, uśmiechanie się jest z gruntu podejrzane i dopuszczalne tylko wtedy, gdy stoi za tym jakiś interes. Choć, prawdę mówiąc, nawet interesy można robić z kamienną miną.

Mika Dunin/deon

Fragment pochodzi z książki pt: „Antyporadnik”.