Ciemna noc wiary może być mylona z depresją. Ta kwestia była nawet w jakimś sensie większą troską dla Teresy Wielkiej czy Jana od Krzyża, niż jest nią dzisiaj.
W XVI wieku w Hiszpanii ludzie daleko bardziej uduchowiali choroby psychiczne, przypisując je często działaniu anielskich lub piekielnych sił. Teresie i Janowi bardzo leżało na sercu to, by osoby cierpiące na melancholię czy „jakiś inny zły nastrój (humor)” zostały dobrze zdiagnozowane i otrzymane właściwe leczenie. Stało się to głównym motorem opisania przez Jana trzech znamion ciemnej nocy i opracowania wraz z Teresą wielu pomocnych wskazówek, jak odróżnić osłabiającą i prowadzącą do wycieńczenia depresję od uwalniających (w rezultacie) doświadczeń duchowych.
Podczas ciemnej nocy raczej nie ma tak wyraźnego upośledzenia poczucia humoru, ogólnej skuteczności działania czy współodczuwania z innymi ludźmi jak w depresji. Dana osoba często też czuje gdzieś na dnie serca, że nie zamieniłaby tego doświadczenia ciemnej nocy na coś przyjemniejszego – jak gdyby na jakimś poziomie uznawała jej dobroć i słuszność. Wspomniałem też, że towarzysząc osobom w przeżyciach ciemnej nocy, nigdy nie odniosłem wrażenia, że czują żal czy mają negatywne nastawienie do życia, co jest częste w pracy z osobami chorymi na depresję.
Nie wszystko jednak jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Być może moje rozróżnienie, uzupełniające kryteria Teresy i Jana, pomoże w oddzieleniu depresji od ciemnej nocy wtedy, kiedy na siebie nie zachodzą. Doświadczenie pokazuje jednak, że ludzie często doświadczają ich równocześnie. Żeby wręcz nie powiedzieć, iż ciemna noc może być depresyjna. Najbardziej nawet uwalniające doświadczenie ciemnej nocy zawsze wiąże się z jakąś stratą, ta zaś niesie żałobę, która może – przynajmniej na jakiś czas – stać się depresją. I w drugą stronę, pierwotnie kliniczna depresja może się stać częścią doświadczenia ciemnej nocy, tak jak zresztą każda inna choroba.
Jan dobrze widzi, że ciemna noc i depresja mogą się na siebie nakładać. W przypadku drugiego symptomu ciemnej nocy przyznaje on, że żal i ból „czasem są wzmożone melancholią czy innym nastrojem… [i] często tak jest”. Ponieważ ciemna noc i depresja współegzystują, usilne odróżnianie jednej od drugiej nie musi być zawsze tak bardzo użyteczne, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Przy współczesnym rozumieniu depresji, jej przyczyn i leczenia najsensowniejsze wydaje się rozpoznanie zaburzenia nastroju, jeśli są takie podstawy, i podjęcie odpowiedniego leczenia, bez względu na to, czy jest ono powiązane z ciemną nocą, czy też nie.
Chciałbym to raz jeszcze podkreślić, żeby zapobiec niepotrzebnemu cierpieniu, a może wręcz, w pewnych przypadkach, ocalić życie. Gdy ktoś doświadcza silnych objawów depresji, to najważniejsze jest ich rozpoznanie, przyjęcie tego faktu i konsultacja psychiatryczna w celu zaplanowania leczenia. Jeśli ktoś jednocześnie doświadcza ciemnej nocy, to cudownie, ale w żadnym wypadku nie powinno się podawać w wątpliwość konieczności leczenia depresji. Ogromny postęp farmakoterapii depresji powoduje, że to zaburzenie należy dzisiaj do uleczalnych i byłoby przestępstwem pozostawić je bez kuracji.
Coraz lepiej znane są symptomy depresji i, w zasadzie, można ją samodzielnie rozpoznać u siebie lub u innych, jeśli tylko poświęcimy na to trochę czasu. Do najczęściej spotykanych objawów zalicza się trudności z koncentracją i podejmowaniem decyzji, uporczywy smutek, lęk, pesymizm, poczucie winy bądź poczucie bezwartościowości, zmęczenie i brak energii, bezsenność, wczesne wstawanie rano lub nadmierną senność, zmniejszony apetyt i utratę wagi lub przesadne objadanie się i tycie, myśli o śmierci lub samobójstwie i różne uporczywe objawy fizyczne, które nie poddają się leczeniu.
W pewnych kręgach ciągle funkcjonuje i pokutuje przekonanie, że farmakoterapia depresji i innych chorób psychicznych może jakoś zaburzać głębsze procesy duchowe, takie jak na przykład ciemna noc duszy. Nic bardziej błędnego. W moim przekonaniu nie ma żadnego, jeśli chodzi o duchowość, uzasadnienia dla nieleczenia jakiejkolwiek choroby. Zresztą sam św. Jan stwierdził, że nawet jeśli oczyszczającemu smutkowi nocy towarzyszy melancholia, to ona „go nie osłabia (…), bowiem pragnienie pozostaje skoncentrowane na Bogu”. Dodaje on potem, że zmysłowa część duszy może być „słaba i wyczerpana, ale duch jest gotów i w pełni sił”.
Nie wiem dlaczego ludzie nadal uważają, że farmakoterapia może przeszkodzić Bogu oddziaływać na ludzką duszę. Być może jest to wynik nadużywania leków, które mają zastąpić ludziom duchowe ukojenie. A może to wspomnienie starej generacji farmaceutyków psychotropowych, które nie dawały nic ponad skrajne uspokojenie. Najbardziej chyba jednak odpowiada za to sięgający starożytności dualizm materii i ducha, w związku z którym to, co należy do materii, a więc także chemiczne substancje wpływające na ciało, może tylko negatywnie wpłynąć na „wyższe” duchowe kwestie. By dać temu wiarę, trzeba jednak uznać w swojej teologii, że łaska Boża jest tak słaba i nieskuteczna, że zablokować ją może jakiś związek chemiczny. Teresa i Jan porzucili taki sposób myślenia dobre cztery wieki temu i chyba najwyższy czas, by współczesny człowiek nadrobił tę zaległość.
Pojawiają się pewne oznaki, że to zaczyna się dziać. Niechaj przykładem będzie stwierdzenie Judith Hooper, która po przeprowadzeniu wywiadów na temat depresji z wieloma psychiatrami i praktykującymi buddystami radzi: „Zanim dostąpisz oświecenia, zażywaj prozac i rozmawiaj ze swoim psychiatrą, po osiągnięciu oświecenia zażywaj prozac i rozmawiaj ze swoim psychiatrą”.
Gerald G. May, Ciemna noc duszy, Wydawnictwo WAM, Kraków 2012