pexels-photo-65108

Czasami, obserwując innych, wyraźnie widzimy, co robią, do czego zmierzają i w czym tkwią. Lecz gdy kierujemy spojrzenie ku sobie, znajdujemy najprzeróżniejsze sprzeczności. Możemy jedynie zastanawiać się, dlaczego tak jest i pytać: Kim jestem? Czego naprawdę pragnę?

Często pamiętamy rady innych na temat tego, kim mamy być i co mamy robić, lecz niezależnie od tych wszystkich wskazówek zastanawiamy się: Kim jestem?

Słynne trzy mechanizmy obronne (blokady)

Czasami myślę, że problem poznania siebie wynika z trudności, jaką mamy z wgłębianiem się w warstwy swojej osobowości. Gdy usiłujemy „przekopać się” przez nie, niespodziewanie zatrzymuje nas coś, co wydaje się litą skałą. Ów impas zwykle bywa interpretowany następująco: wszyscy wytworzyliśmy mechanizmy obronne, które mają oszczędzić nam uczciwej konfrontacji z nami samymi.

Te mechanizmy obronne tworzą wokół nas tarcze, które mają nas zabezpieczyć przed przygnieceniem przez życie. Jednakże owe mechanizmy utrudniają nam również poznanie naszego wnętrza i naszego prawdziwego „ja”. W ciągu lat stały się barierami, które blokują uczciwe odkrywanie własnej osobowości.

Pierwszy z głównych mechanizmów obronnych: wypieranie

Pierwszy z trzech najczęstszych mechanizmów obronnych nazywany jest wypieraniem lub tłumieniem. Wszyscy jesteśmy zdolni ukryć prawdę przed sobą. Wypieramy ją ze świadomości. Jeśli tylko czegoś w sobie nie chcemy uznać, możemy to po prostu oddzielić od świadomości poprzez wyparcie. Jeden z wybitnych psychiatrów amerykańskich uważa, że dziewięćdziesiąt procent naszych działań i reakcji opiera się na „materii nieświadomości”. Jeślibyście zapytali osoby, których działaniami rządzi „materia nieświadomości”, dlaczego zrobiły to czy tamto – nie znałyby rzeczywistego powodu. Jednak dobrą wiadomością jest to, że ta wyparta materia zachowuje się jak drewno trzymane pod wodą.

Wyparte odczucia zawsze próbują wydostać się na powierzchnię, dążąc do rozpoznania. Czasami sam stres może zmusić nas do przyjrzenia się rzeczom, które wcześniej chcieliśmy ukryć.

Psychologia mówi nam o istnieniu trzech poziomów funkcjonowania ludzkiej psychiki:
1. świadomym,
2. podświadomym,
3. nieświadomym.

Nasza świadomość zajęta jest tym, co w danej chwili robimy lub myślimy. Gdy czytacie te słowa, są one w waszej świadomości. Jednakże istnieje również podświadomość, w której odnotowujemy takie rzeczy jak rocznice i urodziny, tabliczkę mnożenia i tak dalej. Są to fakty i wspomnienia, które przechowujemy, aby później je przywołać. Owe treści są do wykorzystania przez nas, kiedy tylko chcemy.

Z kolei w nieświadomości ukrywamy fakty, którym nie potrafimy stawić czoła lub z którymi nie potrafimy żyć. Nieświadomość nazwana została piwnicą psychiki. Nie zdajemy sobie całkowicie sprawy ani z procesu ukrywania, ani z materiału ukrytego w owej piwnicy. Ważne jest, aby wiedzieć przynajmniej tyle, że to, co pogrzebaliśmy w nieświadomości, nie jest martwe. To, co ukryliśmy (wydarzenia, uczucia, reakcje, uprzedzenia), w dalszym ciągu nawiedza nas, nęka i wywiera na nas wpływ. Jednak podobnie jak nie jesteśmy świadomi rzeczy, które ukryliśmy, tak nie jesteśmy świadomi ich wpływu na nasze myśli, działania i reakcje. A wpływ ten może być przyczyną wielu nieporozumień w naszym codziennym życiu.

Spróbujmy przytoczyć fikcyjny przykład. Przypuśćmy, że czułem niechęć do swojej matki. Moja matka często zapewniała mnie, że już kiedyś otarła się o śmierć, dając mi życie. Lecz moje uczucia w stosunku do niej były wciąż negatywne. Próbowałem podzielić się tą niechęcią z przyjaciółmi z dzieciństwa. Oni jednak powiedzieli mi z widoczną przyganą, że muszę być niewdzięcznikiem. Do niechęci w stosunku do matki doszedł teraz wstyd za takie uczucie. Wprost nie mogłem żyć z tym „wstydliwym” uczuciem. Więc zepchnąłem swoją niechęć w głąb nieświadomości. Ukryłem ją w piwnicy mojej psychiki. W rezultacie usunąłem uczucie wstydu. Było to właściwe posunięcie obronne, jednakże będzie ono miało wiele negatywnych skutków w moim późniejszym życiu. W rzeczywistości w procesie tak zwanej reakcji upozorowanej (ang. reaction formation) zacząłem myśleć o swojej matce jako o świętej. Ta reakcja została we mnie zaprogramowana. Owa kompensacja wkrótce przeszła w „nadkompensację”. Tak więc uprawiałem kult jej osoby lub pamięci o niej odległy od rzeczywistości. To przesadne uwielbienie uniemożliwiało wynurzenie się mojej pogrzebanej niechęci na powierzchnię i rozpoznanie jej. Nie byłem świadomy swojej niechęci do matki, choć była ona we mnie bardzo żywa. Wciąż wywierała wpływ na mnie i na moje zachowanie. Skrywana, wybuchała płomieniem w najmniej odpowiednich sytuacjach i była kierowana do najmniej odpowiednich osób. Większość z nich stanowiły zwykle kobiety. Gdy dawałem upust swojej niechęci do nich, nigdy nie przyszło mi na myśl, że była to prawdziwa – lecz zamaskowana – niechęć do mojej matki. Prawda jest taka, że moja matka stała się soczewką, przez którą patrzyłem na inne kobiety.

Drugi mechanizm obronny: racjonalizacja

Drugi mechanizm obronny, jakiego powszechnie używamy, zwany jest racjonalizacją. Do racjonalizacji dochodzi zazwyczaj w sytuacji wyboru pomiędzy dobrem a złem. Jest to bodaj najczęstsza sytuacja, w której korzystamy z tego mechanizmu obronnego. Na początku potrafimy mgliście rozpoznać możliwość zła w tym, co jest przedmiotem naszych działań, myśli lub uczuć. Jeżeli więc chcemy wybrać zło, musimy je zracjonalizować, dopóki w jakiś sposób nie przejawi się jako dobro. Odbywa się to następująco. Mój umysł (zdolność poznania) proponuje mojej woli wybór (zdolność wyboru). Wola może wybrać tylko to, co jest osobistą korzyścią. Nie mogę wybrać zła jako zła. Musi ono sięgać czegoś, co jest postrzegane jako dobro. Tak więc moja wola może rozkazywać mojemu umysłowi i robi to.

W tym wypadku moja wola nakazuje mojemu umysłowi racjonalizację zła. Jak w powiedzeniu: przykroiłem fakty do moich wyborów. Powiedzmy, że znalazłem twój portfel z większą sumą pieniędzy. W portfelu jest także twoje nazwisko i adres, bardzo wyraźnie wydrukowane. Zaczynam myśleć o tym wszystkim, co mógłbym kupić za twoje pieniądze. To wszystko wygląda tak „kusząco”. A im bardziej macham marchewką przed nosem wygłodniałego królika moich pragnień, tym bardziej jej chcę. Moja zdolność poznania – mój umysł – zaproponowała mojej woli wybór: zatrzymać pieniądze lub je zwrócić. Przypuśćmy, że wybiorę niemoralne dobro: zatrzymam twój portfel z pieniędzmi.

W takim wypadku moja wola nakazuje mojemu umysłowi racjonalizację całej sprawy. Muszę sprawić, aby to, co wcześniej zdawało się złe, teraz wydawało się równie dobre. Tak więc mój umysł posłusznie myśli o odbieraniu bogatym i dawaniu biednym. „Ty oczywiście jesteś bogaty, a ja jestem biedny”. Wreszcie proces racjonalizacji dobiega końca, a ja jestem… Robin Hoodem, który zabiera bogatym, aby dawać biednym. Wszyscy jesteśmy zdolni do tego rodzaju racjonalizacji, do takiego oszukiwania samego siebie. W większości wypadków powinniśmy porozmawiać o tych swoich prywatnych racjonalizacjach z osobą, której moralnemu kompasowi możemy zaufać.

Współczesne media, rozrywka i kultura nie pomagają nam w byciu uczciwymi wobec siebie. W rzeczywistości sprzyjają naszej racjonalizacji, wykonując za nas wiele pracy. Sprawiają, że to, co na początku wydawało nam się złe, zaczyna brzmieć tak dobrze. „Czyż może być złe to, co niesie ze sobą tak przyjemne odczucia?” Zdaje się, że zracjonalizowaliśmy już przemoc, rozwiązłość, kłamstwo i kradzież. Najpierw pracujemy nad swoim słownictwem. Racjonalizacja zawsze zaczyna się od słów. A zatem mediom należy zawdzięczać to, że mówimy o „kasowaniu”, „usuwaniu” czy „niszczeniu” ludzi. Przy uwiedzeniu „poszczęściło się nam”. Kłamstwo jest „opakowywaniem” lub „nawijaniem”. Jak widzicie, kradzież nie jest już kradzieżą. Przecież żyjemy w wieku wielkiego „zdzierstwa”.

Mówimy więc o „szybkim pieniądzu” zamiast o śliskiej transakcji. Media pomogły nam oględnie określić zło. W naszych dążeniach do racjonalizacji nie stać nas na uczciwość, na nazywanie rzeczy po imieniu.

Trzeci mechanizm obronny: zaprzeczanie

Trzeci z naszych mechanizmów obronnych to zaprzeczanie. Wyrzekamy się rzeczywistości, z którą nie chcemy się zmierzyć. Blokujemy część rzeczywistości, ponieważ jest emocjonalnie bolesna. Zaprzeczanie śmierci należy tutaj do przykładów powszechnych. Ernest Becker pisze w swojej książce, która zdobyła nagrodę Pulitzera, że wszyscy cierpimy na głęboki lęk przed śmiercią. Po prostu dokonaliśmy redukcji rzeczywistości. W rezultacie nie otwieramy się w pełni ani na smutek, ani na radość życia. Przykrawamy rzeczywistość do rozmiaru, z którym – jak sądzimy – potrafimy się uporać. Harry S. Sullivan, psychiatra zajmujący się relacjami międzyludzkimi, nazywa zaprzeczanie selektywnym brakiem uwagi (ang. selective inattention). Twierdzi, że wybieramy operacje zabezpieczające (ang. Security operations), mające na celu zachowanie lub wzrost poczucia bezpieczeństwa, a potem po prostu negujemy ich przeciwieństwo, ponieważ nie pasuje ono do naszego obrazu.

Jeśli na przykład wybiorę bycie żartownisiem jako moją operację zabezpieczającą, będę musiał zaprzeczyć obecności smutku i okrucieństwa w życiu. To jest mój sposób patrzenia na życie. Po prostu przyjmuję postawę, że wszystko idzie jak z płatka. Jeżeli ktoś usiłuje mnie od tego w jakikolwiek sposób odwieść, informuję go, że nie przyjmuję tego do wiadomości. Wciąż powtarzam tezę, którą się kieruję w życiu. Nawiasem mówiąc, zamieszkuję „po słonecznej stronie ulicy”. Powiedziano mi, że okres zaprzeczania dla alkoholika wynosi siedem lat. Przez siedem długich lat przeciętny alkoholik będzie szczerze utrzymywał: „Nie mam problemu z alkoholem. Mogę pić lub przestać”. Członkowie rodziny alkoholika zazwyczaj czują się tak ośmieszeni i/lub zakłopotani, że i oni zaprzeczają problemowi. „Och, tatuś (lub mamusia) pije, ale on (lub ona) nie jest – jak ty to nazywasz – alkoholikiem. Naprawdę nie ma problemu”. A jednak pozwalają, aby nałóg rujnował im życie. Nie ma problemu?

Andy Griffith zagrał alkoholika w telewizyjnym filmie Pod wpływem. Można tam obserwować, jak członkowie jego rodziny maskują ten fakt i zaprzeczają mu. Końcowa scena filmu, już po tym jak Andy dosłownie zapił się na śmierć, jest następująca: w otoczeniu rodziny siedzi zaprzeczająca wszystkiemu żona bohatera filmu. „Ja po prostu wiem – mówi – że tatuś za parę minut wejdzie tymi drzwiami”. Jeżeli tej ludzkiej grze na imię zaprzeczanie, jest to gra smutna i okrutna; gra, która sprawia, że żyjemy nierzeczywistością.

Spytałem kiedyś pewną zdrowiejącą alkoholiczkę, dlaczego alkoholikom tak potrzebne są mityngi. Odpowiedziała: „Ponieważ zaprzeczanie próbuje ponownie wśliznąć się do twojego myślenia i życia. Mityngi pomagają nam trwać twarzą w twarz z rzeczywistością; dzięki nim nie zapominamy o przeszłości, o faktach”.

A zatem w jakiś sposób kłamstwem jest to, co sobie szczerze mówimy o nas czy o innych: „O nie, nie jestem zły…”, „Nie jestem zazdrosny…”, „Moja rodzina wcale nie była dysfunkcyjna…”, „Rzadko popełniam błędy…”, „Moja ukochana matka była świętą…”, „Nie, nigdy bym nie skłamał”. Wciąż z ufnością wypowiadamy te kłamstwa o sobie i innych, podczas gdy prawdziwa – całkowicie odmienna – rzeczywistość zagląda nam w oczy i sprawia, że wszystko w nas wrze. Niestety, ten ostatni proces przebiega w nieświadomości, poza zasięgiem wzroku. Dochodzi do tak zwanego przemieszczenia (ang. displacement), przeniesienia naszych uczuć złości czy zazdrości. Te nieuznawane emocje niemal zawsze wyładowywane są w niewłaściwych sytuacjach lub na niewłaściwych osobach. W rzeczywistości rzadko spieramy się o rzeczywiste problemy. Do walki wybieramy osoby uległe. „Co za tępota! Ile zapłaciłaś za te buty?” „Słuchaj, Harry, czy zamierzasz kiedykolwiek założyć moskitiery? Zdaje się, że obiecałeś to zrobić pięć lat temu?” Jakiś człowiek jest przez cały dzień popychadłem dla swego szefa, wreszcie wraca do domu. Potyka się o wrotki i wyrzuca z siebie potok obelg. Gdybyśmy go zapytali: „Naprawdę jesteś tak wzburzony tymi wrotkami?”, bez wątpienia odpowiedziałby: „Tak! Mogłem sobie skręcić kark na tym… (tu pada słowo niecenzuralne)”. Czy on naprawdę w to wierzy? Oczywiście. Czy naprawdę jest wściekły na wrotki? Nie. Jest zły na swoją pracę i na szefa, ale o wiele bezpieczniej jest wściekać się na dzieci. Więc zaprzecza swemu gniewowi na szefa i wyładowuje go na dzieciach. To smutne, ale tej grze naprawdę na imię zaprzeczanie.

 

John Powell SJ