Analogia nie jest jednak pełna. Ćwiczenia duchowe, w przeciwieństwie do sprzątania piwnicy, nie są jednak wydarzeniami, które zamykam w ramach ośmiu dni spędzonych na modlitwie. Doświadczam ich jako kontinuum, nieprzerwany, choć wyraźnie zróżnicowany w swojej intensywności, proces, który rzutuje na mój sposób opisu świata i na to, jak definiuję sens swojego życia. Formacja duchowa, również intelektualna, którą zawdzięczam św. Ignacemu oraz jego współbraciom, nadaje właściwe proporcje moim własnym wysiłkom oraz działaniu Boga, który niesie mnie przez życie. Chętnie posługuję się specyficznym językiem i metodologią Ćwiczeń i to nie tylko w rozmowach na tematy ściśle duchowe. Reguły dobrego wyboru, sztuka rozeznawania duchów, codzienne podsumowanie wydarzeń dnia, pogłębiona refleksja nad motywami własnych działań to dobre propozycje zarówno dla rekolektantów, jak i ludzi biznesu, z którymi na co dzień stykam się w pracy.
W problematykę i klimat Ćwiczeń wszedłem wcześniej niż w same rekolekcje. Zawdzięczam to kontaktom z jezuitami w ramach duszpasterstwa akademickiego oraz wspólnym wyjazdom weekendowym i wakacyjnym.
Na pierwszy tydzień pojechałem mając niespełna trzydzieści lat. Odprawienie kolejnych trzech tygodni zajęło mi około pięciu lat. Obecnie staram się co dwa lata uczestniczyć w tzw. syntezie, czyli rekolekcjach będących niejako podsumowaniem wszystkich czterech tygodni. W ten sposób Ćwiczenia towarzyszą mi nieustannie przez kilkanaście minionych lat, za każdym razem dostarczając nowych przeżyć i ukazując stare sprawy w nowym świetle. Za każdym razem są też doświadczeniem bardzo trudnym, bez mała bolesnym. Ten trud przyjmuję jako efekt oddalania się od Boga w okresach pomiędzy rekolekcjami. Ma on też z pewnością związek z rozliczaniem się ze starym człowiekiem, który stale się we mnie odradza.
Początkowo w rekolekcjach zafascynowało mnie połączenie solidnej pracy duchowej z okazją do analizy własnego życia psychicznego. Aspekt psychologiczny był szczególnie ważny w pierwszym tygodniu, kiedy mechanizmy obronne ujawniły się we mnie z wyjątkową siłą. W miarę duchowego wzrastania zaczął on schodzić na dalszy plan, ustępując miejsca treściom religijnym, dotyczącym mojej relacji z Bogiem. Równolegle uczestniczyłem w sesjach weekendowych, które stanowiły ciekawe uzupełnienie Ćwiczeń. Na pewnym etapie zainteresowałem się kierownictwem duchowym i, po kilkuletnim okresie przygotowań, sam zacząłem włączać się w rekolekcje jako osoba towarzysząca innym rekolektantom. To ważny element w moim życiu, przez który realizuję wezwanie Jezusa do głoszenia Ewangelii i okazywania miłości. Sam doświadczyłem tak wiele wsparcia i miłości od Niego i od swoich bliskich, a rozważanie Pisma Świętego utwierdziło mnie w przekonaniu, że tu znajduję „słowa życia wiecznego”. W codziennym zabieganiu i stresie nie zawsze potrafię okazać dość cierpliwości i wsparcia tym, którzy tego ode mnie oczekują. Jadąc na rekolekcje w charakterze kierownika duchowego, sam w pewnym sensie je odprawiam. Jest to dla mnie czas nie mniej wymagający i trudny niż moje własne Ćwiczenia.
Okazało się, że moje zaangażowanie w rekolekcje ignacjańskie ma swój wymiar misyjny. Zgodnie z sugestiami ojców prowadzących Ćwiczenia, starałem się nie opowiadać w gronie bliskich i przyjaciół zbyt wiele na temat „technologii” rekolekcji. Mimo to jakoś tak się stało, że parę osób z mojego najbliższego otoczenia zainteresowało się Ćwiczeniami, a wśród nich moja mama oraz paru współpracowników. Teraz łączy nas podobne doświadczenie i zbliżony sposób nazywania różnych spraw. Ten wspólny język to nie tylko określona terminologia, ale też sposób ujmowania rzeczy, opisu świata, postaw. To wreszcie podobny, „ignacjański” sposób odczytywania Pisma Świętego, jakby rozszerzający trafność jego wskazań i „przystawalność” do naszych codziennych problemów osobistych, rodzinnych, zawodowych czy towarzyskich. Kogoś, kto przeszedł przez szkołę rekolekcji ignacjańskich, nie dziwi rada, aby swój bieżący problem w pracy wniósł w wieczorny rachunek sumienia lub starał się być „jak języczek u wagi” przed podjęciem ważnej decyzji. Bez obaw o zgorszenie czy znaczące pukanie się w głowę można proponować takiej osobie „rozeznanie duchów” lub „rozmowę z Maryją” na temat trudności w prowadzeniu domu. Przeżycie rekolekcji, jak każde wspólne doświadczenie, pogłębiło nasze wzajemne zrozumienie i sprzyja budowaniu wspólnoty opartej na głębszych wartościach.
Rozwój zainteresowania rekolekcjami zbiegł się z istotnymi zmianami w moim życiu rodzinnym i zawodowym oraz miał swój ważny udział w rozwijaniu potrzebnych mi umiejętności i postaw. Z dziećmi, które się pojawiły, mogłem nawiązać kontakt, w którym było i jest dużo czułości, ciepła i zaufania. Okres nierzadko burzliwego „docierania się” z małżonką dość szybko ustąpił zrozumieniu, że małżeństwo jest czymś zadanym, co wymaga uczciwej pracy przede wszystkim nad sobą samym. Jako osoba doradzająca i szkoląca innych musiałem wyrobić w sobie umiejętność budowania przyjaznego klimatu, słuchania, rozmawiania i zauważania subtelnych sygnałów, które płyną ze strony drugiej osoby. Często w czasie rekolekcji odkrywałem coś ważnego, dochodziłem do prawdy, która była w zasięgu ręki, o której na co dzień czytałem w Ewangelii lub słyszałam od innych ludzi, ale która dopiero w szczególnym, przesyconym modlitwą klimacie Ćwiczeń nabierała oczywistości i mocy.
Są to owoce, które kojarzę z Ćwiczeniami. To były przecież te najważniejsze sprawy, które podejmowałem w medytacjach i kontemplacjach. Były one przedmiotem modlitwy, próśb, rozmów z kierownikami duchowymi i refleksji.