Kilka lat temu pewna kobieta, polityk, w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” stwierdziła: „Wiem, że Kościół nigdy mnie nie zaakceptował, bo z natury jest antykobiecy, a ja nie jestem przystojnym, wysokim mężczyzną”. Trudno wnikać, co autorka tej wypowiedzi rozumiała pod słowem „Kościół” i w jaki sposób odczuła ów brak akceptacji, ale warto zatrzymać się nad zarzutem „antykobiecości”.

W Roku Jubileuszowym 2000 Kościół zrobił – w duchu oczyszczania pamięci i stawania w prawdzie – rzetelny rachunek sumienia ze swej dwutysiącletniej historii. Jednym z elementów tego rachunku była sprawa kobiety w Kościele i społeczeństwie. Wcześniej, bo w 1995 roku, w Liście do kobiet Jan Paweł II pisał: „Jesteśmy, niestety, spadkobiercami dziejów pełnych uwarunkowań, które we wszystkich czasach i na każdej szerokości utrudniały życiową drogę kobiety, zapoznanej w swej godności, pomijanej i niedocenianej, nierzadko spychanej na margines, a wreszcie sprowadzanej do roli niewolnicy. […] Z pewnością niełatwo ustalić dokładnie odpowiedzialność za ten stan rzeczy […]. Ale jeśli, zwłaszcza w określonych kontekstach historycznych, obiektywną odpowiedzialność ponieśli również liczni synowie Kościoła, szczerze nad tym ubolewam”1.

Kiedyś wygłosiłem konferencję w pewnym żeńskim zgromadzeniu zakonnym właśnie na temat kobiety w Kościele. Po konferencji podeszła do mnie osiemdziesięciopięcioletnia zakonnica i z błyskiem w oczach powiedziała: „Proszę ojca, nie wiedziałam, że Jan Paweł II jest tak bardzo za kobietami. Ale co mam robić? Ja bym się chętnie zapisała do jakiejś organizacji, żeby pomóc, bo kobietom zawsze było gorzej”.

Winny Kościół?

Można zgodzić się z tym poczuciem, że kobietom „zawsze było gorzej”. Można też, a nawet trzeba – jak to uczynił Jan Paweł II – ubolewać nad faktem, że Kościół w różnych epokach niewystarczająco rozumiał godność i rolę kobiety. By jednak nie ulegać antyklerykalnym stereotypom, należy widzieć Kościół w kontekście historycznym, czyli na tle konkretnych czasów i kultur, w których przyszło mu głosić Ewangelię. Chrześcijanie wnosili w życie społeczeństw nowe poglądy i postawy, ale zarazem byli – bo jakże mogło być inaczej – dziećmi epoki, w której przyszło im żyć. Powstaje zatem pytanie, czy nauczanie Kościoła na tle innych religii i kultur w określonym czasie promowało kobiety, czy też sprzyjało ich dyskryminacji.

Porównajmy sytuację kobiety, jej rolę i prawa, w krajach ukształtowanych przez chrześcijaństwo i w krajach, w których przeważa na przykład islam, hinduizm czy buddyzm. Niewątpliwie takie porównanie wypada zdecydowanie na korzyść chrześcijaństwa. Ktoś trafnie zauważył, że antyklerykalne feministki, które z zapałem atakują chrześcijaństwo, same sobie szykują ciężki los, ponieważ taka postawa w gruncie rzeczy sprzyja islamizacji zachodnich społeczeństw, a islam nie toleruje jakiegokolwiek feminizmu. Prawdą jest też, że feminizm (ten zdrowy i ten chory) mógł narodzić się jedynie w kontekście chrześcijańskim, ponieważ to chrześcijaństwo przez całe wieki nauczało, że każdy człowiek ma jednakową godność w obliczu Boga. Jerzy Trammer, pisząc o przemożnym wpływie chrześcijaństwa na powstanie nowoczesnych społeczeństw, stwierdza: „Szkoda tylko, że nasi zachodni przyjaciele, a w każdym razie ton nadający politycy, nie wiedzą o tym wszystkim nic, manifestując ignorancję historyczną (w dziedzinie historii idei)”2.

Spójrzmy też – w historycznym kontekście – na to, co chrześcijaństwo już u swych początków mówiło na temat kobiety. Paweł Apostoł pisał: Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie (Ga 3, 28). Czyż w I wieku na tle innych, judaistycznych i pogańskich poglądów, słowa te nie brzmiały radykalnie i… feministycznie? Zresztą ich wydźwięk pozostał takim do dnia dzisiejszego, choć nie chodzi w nich o pomieszanie ról mężczyzny i kobiety. Tymczasem św. Paweł jest często posądzany o antyfeminizm. Jednym z powodów jest słynny tekst z Listu do Efezjan: Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony (Ef 5, 22-23). Problem polega na tym, że wielu zatrzymuje się na tym zdaniu, a nie czyta dalej, gdzie jest napisane: Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie (Ef 5, 25). A zatem św. Paweł wzywa mężów, by oddawali swe życie za żony z miłości, tak jak Chrystus oddał życie dla swojej oblubienicy, czyli ludzkiej wspólnoty. Czyż tak kochającemu mężowi żona nie będzie chciała być poddana? W Pawłowej wizji małżeństwa chodzi o wzajemne dawanie się w miłości, nawet jeśli owo dawanie wiąże się z cierpieniem. Jeśli mąż nazwany jest panem żony, to jest to pan, który oddaje za tę żonę swe życie. Kryzys dzisiejszych społeczeństw jest w dużej mierze kryzysem pomieszania ról mężczyzny i kobiety. Mężczyźni boją się być mężami i ojcami, a kobiety boją się być żonami i matkami. Wojujący feminizm jest w gruncie rzeczy maską przykrywającą lęk przed byciem kobietą.

Kiedy czytamy Ewangelie, to nie może nas nie zadziwić to, że kobiety prezentują się w nich znacznie lepiej niż mężczyźni. Oto uczniowie kłócą się, kto z nich zajmie przy Jezusie pierwsze miejsce, ale kiedy przychodzi czas próby, tchórzliwie uciekają. Męce i śmierci Jezusa towarzyszą już tylko kobiety (z wyjątkiem ucznia Jana). To one wiernie stoją pod krzyżem. A potem to kobiety jako pierwsze spotykają Zmartwychwstałego. One przekonują zatrwożonych uczniów, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał. Wspaniałe, a niekiedy „rewolucyjne” w kontekście swej epoki, są spotkania Jezusa z kobietami. Mistrz z Nazaretu broni kobiety przyłapanej na cudzołóstwie, a oskarżających ją mężczyzn wręcz ośmiesza (por. J 8, 1-11). Podejmuje rozmowę z Samarytanką, co było zupełnie wbrew żydowskim zwyczajom. Dlatego też ewangelista Jan stwierdza: Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą (J 4, 27).

Jezus budzi też zdziwienie faryzeuszy, kiedy przyzwala grzesznej kobiecie całować Jego stopy, namaszczać je olejkiem i wycierać włosami. Wypowiadając pamiętne słowa: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała (Łk 7, 47), stawia wyżej miłość zagubionej kobiety niż znajomość prawa u pysznych faryzeuszy. Prawdą jest, niestety, że w różnych pismach chrześcijańskich, szczególnie tych średniowiecznych, można znaleźć dość antykobiece teksty. Tyle że nie świadczą one o znajomości Ewangelii, lecz są przejawem ducha epoki lub osobistych lęków ich autorów. Pewna anegdota opowiada, jak św. Bernard, autor wielu dzieł mariologicznych, modlił się kiedyś w kościele przed statuą Matki Bożej. W pewnej chwili otworzyła ona usta, jakby chciała do Bernarda przemówić. Wówczas święty zaczął krzyczeć z przejęciem: „Bądź cicho! Kobieta powinna milczeć w kościele!”.

Czy z powyższych, pobieżnych rozważań wynika, że nie ma żadnych kłopotów z właściwym rozumieniem roli kobiety w Kościele? Otóż nie, gdyż taki problem jest jak najbardziej rzeczywisty i warto do niego na różne sposoby powracać. Nie wolno jednak dać sobie wmówić, że Kościół jest głównym winnym wszelkich przejawów dyskryminacji kobiet. Co więcej, na tle poszczególnych epok i kultur Kościół był – pomimo swoich błędów – promotorem godności i właściwej roli kobiety w społeczeństwie i Kościele. Gdyby nie czczona w Kościele postać Maryi, Matki Jezusa, los kobiet w świecie byłby gorszy. I właśnie dlatego Kościół sprzeciwia się najgłośniej różnego rodzaju skrajnym ruchom feministycznym, które w gruncie rzeczy degradują kobietę, gdyż negują różne konstytutywne elementy kobiecości. Nie przez przypadek radykalny feminizm pozostaje ściśle złączony z ruchem lesbijskim. W ogóle problemem kobiet, mających słuszne aspiracje większego udziału w życiu społecznym, jest fakt, iż ich reprezentantkami ogłosiły się różnego rodzaju skrajne środowiska, które prawa kobiety mieszają z tzw. prawem do aborcji, legalizacją związków homoseksualnych oraz ideologicznym, z góry zaplanowanym posiadaniem dzieci bez związku z mężczyzną. Jest niezbędne dla dobra kobiet, aby wśród organizacji kobiecych przestały wieść prym tyleż agresywne, co niemądre feministki radykalne. A tych nie brakuje również w Kościele.

Kirche, Kinder, Küche?

W czasie pontyfikatu Jana Pawła II powiedziano wiele podniosłych słów o kobiecie. W encykliceEvangelium vitae znajdujemy piękne słowa o kobiecym geniuszu i nowym feminizmie: „W dziele kształtowania nowej kultury sprzyjającej życiu kobiety mają do odegrania rolę wyjątkową, a może i decydującą, w sferze myśli i działania: mają stawać się promotorkami «nowego feminizmu», który nie ulega pokusie naśladowania modeli «maskulinizmu», ale umie rozpoznać i wyrazić autentyczny geniusz kobiecy we wszystkich przejawach życia społecznego, działając na rzecz przezwyciężania wszelkich form dyskryminacji, przemocy i wyzysku”3. Czasem słychać jednak głosy, że za piękną teorią nie podąża równie piękna praktyka.

Czy rzeczywiście umiemy w Kościele właściwie korzystać z owego geniuszu kobiety? Czy nasza praktyczna postawa wobec niewiast wciąż nie przypomina socjalistycznego Dnia Kobiet z jego pamiętnym symbolem – czerwonym goździkiem? Trochę gestów i słów, a praktyka życia idzie swoją, od dawna wytyczoną drogą… Jednym ze znaków wspomnianej drogi jest trzy razy „K”: Kirche, Kinder, Küche (kościół, dzieci, kuchnia). Przy czym pierwsze „K” (kościół) jest interpretowane w duchu nakazu św. Pawła: Tak jak to jest we wszystkich zgromadzeniach świętych, kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć, nie dozwala się im bowiem mówić, lecz mają być poddane, jak to Prawo nakazuje (1 Kor 14, 33-34).

Pawłowy nakaz interpretowany jest dziś – po pierwsze – jako wyraz mentalności żydowskiej w I wieku, a – po drugie – jako wciąż aktualna w Kościele nauka, że kobiety nie są powołane do otrzymywania sakramentu święceń (diakonatu, prezbiteratu lub biskupstwa). Taką właśnie interpretację przypomniał papież Paweł VI, kiedy w 1970 roku proklamował św. Teresę z Ávila doktorem Kościoła. Nie wszystkie jednak funkcje w Kościele są związane ze święceniami. Niestety, kobiet, które miałyby jakiś głos decydujący lub nawet tylko doradczy w kościelnych strukturach, jest stosunkowo niewiele. Oczywiście, w historii Kościoła nie brakowało kobiet, które miały wpływ na kościelne wydarzenia. Wiele z nich jest beatyfikowanych i kanonizowanych. Obok wspomnianej św. Teresy Wielkiej można by wskazać na Katarzynę ze Sieny (zm. 1390), która – choć nie była wykształcona – zdobyła wielki autorytet wśród możnych ówczesnego świata i nie wahała się zabierać głosu przed kardynałami na konsystorzu w Rzymie. Tego rodzaju wyjątki potwierdzają jednak regułę, że kobiety w związanych z władzą strukturach kościelnych zasadniczo milczą czy też są po prostu nieobecne.

Z drugiej strony, to właśnie kobiety stanowią większość uczestników liturgii i nabożeństw. One też dźwigają główny ciężar przekazywania wiary w rodzinach. To głównie babcie i mamy uczą dzieci pacierza i prowadzają je do kościoła. Wiele dzieł apostolskich utrzymywanych jest z datków hojnych kobiet, w tym emerytek. Mężczyźni są w tym względzie dużo bardziej powściągliwi. Ta codzienna, cicha służba jest zapewne elementem tego, co Jan Paweł II nazwał geniuszem kobiety. Ale czyż nie są często uzasadnione aspiracje, by ów geniusz mógł pełniej objawiać się również tam, gdzie zapadają różnego rodzaju kościelne decyzje. W adhortacji Vita consecrata czytamy: „Należy zatem pilnie podjąć pewne konkretne kroki, poczynając od otwarcia kobietom możliwości uczestnictwa w różnych formach działalności i na wszystkich jej szczeblach, także w podejmowaniu decyzji, zwłaszcza w sprawach, które ich dotyczą”4. Znajdujemy też tam taki oto mocno brzmiący tekst: „To oczywiste, że należy uznać zasadność wielu rewindykacji dotyczących miejsca kobiety w różnych środowiskach społecznych i kościelnych. Trzeba także podkreślić, że nowa świadomość kobiety pomaga również mężczyznom poddać rewizji swoje schematy myślowe, sposób rozumienia samych siebie i swojego miejsca w historii, organizacji życia społecznego, politycznego, gospodarczego, religijnego i kościelnego”5. Ciekawe, że jedne z najbardziej feministycznych akcentów nauczania Kościoła znajdujemy właśnie w adhortacji Vita consecrata. Adhortacja ta dotyczy życia konsekrowanego, ale powyższe cytaty można niewątpliwie odnieść do wszystkich kobiet, a nie tylko do zakonnic.

Trudno dziś powiedzieć, na czym konkretnie polegają te słuszne rewindykacje dotyczące miejsca kobiet w Kościele. Po pierwsze, same kobiety mają dość różne poglądy na ich rolę w środowiskach kościelnych, nawet jeśli żyją w tym samym kraju i kulturze. A po drugie, dużo głośniejsze są akurat te feministyczne rewindykacje, które Kościół uznaje za niesłuszne, by nie powiedzieć – niemądre. Pewien mój współbrat opowiadał, jak w jednym z kościołów w Waszyngtonie siostra zakrystianka nie pozwoliła mu koncelebrować Mszy św., gdyż – jak powiedziała – wystarczy jeden mężczyzna przy ołtarzu, a reszta kapłanów może sobie stać na kościele; w prezbiterium bowiem nie powinno być więcej mężczyzn niż kobiet. Raz po raz media emocjonują się doniesieniami, że jakiś schizmatycki biskup wyświęcił kilka kobiet (oczywiście takie święcenia są całkowicie nieważne). Tego rodzaju sensacyjna atmosfera nie sprzyja w gruncie rzeczy formułowaniu i realizowaniu owych słusznych rewindykacji.

Tymczasem warto poważnie dyskutować nad zwiększeniem obecności kobiet w watykańskich dykasteriach, w radach przy poszczególnych episkopatach czy też na uczelniach teologicznych, w tym także uczelniach seminaryjnych. Vita consecrata zwraca w tym kontekście uwagę na bardzo ważny element, a mianowicie na odpowiednie przygotowanie intelektualne: „Jest także konieczne, aby formacja kobiet konsekrowanych, w takim stopniu jak mężczyzn, była dostosowana do nowych potrzeb, przewidywała realne, instytucjonalne możliwości systematycznego kształcenia i przeznaczała na nie odpowiednio wiele czasu, tak by obejmowało ono wszystkie dziedziny – od teologiczno-duszpasterskiej po zawodową”6. Wynika z tego, że Kościół nie tylko powinien odkrywać dary, jakimi zostały obdarowane kobiety, ale powinien także stwarzać możliwości rozwijania tych darów, by potem móc z nich realnie korzystać.

Pani ksiądz?

Jak już kilkakrotnie wspomnieliśmy, nad dyskusją o kobietach w Kościele unosi się cień powracającego raz po raz pytania o kapłaństwo kobiet. Niekiedy są formułowane tak skrajne opinie jak ta Wojciecha Eichelbergera, który z postępowym patosem stwierdził: „Odzyskanie przez kobiety prawa do kapłaństwa będzie z pewnością punktem zwrotnym, a może nawet ukoronowaniem ich wielowiekowej walki z dyskryminacją. Bowiem w odsunięciu kobiet od kapłaństwa najjaskrawiej przejawia się fundamentalne założenie patriarchatu, wedle którego kobiety są: nieczyste, grzeszne, niegodne i winne, że są gorszymi dziećmi Boga i mogą się z Nim kontaktować tylko za pośrednictwem mężczyzn”7. Tego rodzaju stwierdzenia są swoistą ideologią, która nie bierze pod uwagę, dość marnych z pastoralnego punktu widzenia, rezultatów wprowadzenia święcenia kobiet, na przykład we wspólnocie anglikańskiej, ani też religijnej wrażliwości znakomitej większości wiernych obojga płci na świecie. Pomijając argumenty dogmatyczne, święcenie kobiet byłoby w wielu regionach świata przyczyną chaosu i rozłamów. Wystarczy być praktykującym katolikiem, aby wiedzieć, że w Polsce kobiety – z nielicznymi wyjątkami – nie chcą kobiet kapłanek, przy czym wcale nie czują się gorszymi dziećmi Boga. Trzeba jednak przyznać, że na zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych nie brakuje środowisk kościelnych, które chłodno przyjęły wybór kard. Josepha Ratzingera na papieża właśnie z tej racji, że straciły nadzieję, iż nowy biskup Rzymu zrobi jakiś krok w kierunku święcenia kobiet.

Benedykt XVI stoi na gruncie nauki wyrażonej w 1994 roku przez Jana Pawła II w liście apostolskim Ordinatio Sacerdotalis: „Aby zatem usunąć wszelką wątpliwość w sprawie tak wielkiej wagi, która dotyczy samego Boskiego ustanowienia Kościoła, mocą mojego urzędu utwierdzania braci (por. Łk 22, 32), oświadczam, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom oraz że orzeczenie to powinno być przez wszystkich wiernych Kościoła uznane za ostateczne”8. A zatem na podstawowe pytanie, czy ograniczenie sakramentu święceń do mężczyzn jest nieodwołalną wolą samego Chrystusa, czy też jedynie wynikiem przemijającego ducha epoki, w której Jezus zakładał swój Kościół, papieże odpowiadają jednoznacznie, że chodzi o tę pierwszą możliwość. Powołanie na Apostołów samych mężczyzn było wolną i suwerenną decyzją Mistrza z Nazaretu, który przecież w innych przypadkach – kiedy tego chciał – postępował wbrew usankcjonowanej tradycji9. Kardynał Ratzinger w jednym z wywiadów stwierdził: „Zatwierdzona przez Papieża odpowiedź, której jako Kongregacja Nauki Wiary udzieliliśmy w kwestii wyświęcania kobiet, nie głosi, że oto teraz Papież wydaje nieomylne orzeczenia doktrynalne. Papież raczej konstatuje, że Kościół, biskupi we wszystkich epokach i krajach zawsze tak uczyli i zawsze tak nauczali”10.

Magisterium Kościoła podkreśla, że niedopuszczenie kobiet do sakramentu święceń nie jest jakimkolwiek przejawem dyskryminacji, gdyż sakramentalne kapłaństwo nie jest w swej istocie przywilejem, wywyższeniem czy też źródłem władzy i zaszczytów, ale posługą, do której powołuje Bóg. Kapłan nie jest „lepszy” od innych tylko dlatego, że jest kapłanem. Choć – niestety – znajdą się księża, którzy tak o sobie myślą. Jedynym kryterium bycia „bliżej” lub „dalej” Boga jest miłość. Dlatego to kobieta, Maryja, została ogłoszona Królową Apostołów i to Ona odbiera największą cześć wśród wszystkich świętych w Kościele. Fakt, że Matka Boża „nie otrzymała – pisze Jan Paweł II – misji właściwej apostołom ani kapłaństwa urzędowego, ukazuje wyraźnie, iż niedopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich nie może oznaczać umniejszenia ich godności ani ich dyskryminacji, ale jest wiernością wobec zamysłu mądrości Pana wszechświata”11.

Czy w tej sytuacji można być katolikiem, a jednocześnie żywić nadzieję, że w przyszłości Duch, który prowadzi Kościół, da nam światło w kierunku dopuszczenia kobiet do święceń kapłańskich? Sądzę, że mimo bardzo mocnych stwierdzeń Magisterium Kościoła na temat niedopuszczalności kobiet do święceń, z dogmatycznego punktu widzenia temat nie jest całkowicie zamknięty. Cytowane wypowiedzi papieży nie mają rangi nieomylnych dogmatów. A zatem jeśli ktoś w sumieniu jest przekonany o potrzebie wprowadzenia kapłaństwa kobiet, to może się modlić, by tak kiedyś się stało. Jakkolwiek by było, na pewno już teraz warto przypominać mężczyznom kapłanom, że ich święcenia nie są dla dominowania, lecz po to, by służyć i oddawać życie za Kościół. Warto też wprowadzać na różnych szczeblach życia kościelnego „nowy feminizm”, aby geniusz kobiety mógł być lepiej wykorzystywany dla dobra Kościoła. W tym wszystkim nie zapominajmy, że podstawowym problemem współczesnych społeczeństw i Kościoła jest to, aby mężczyźni nie bali się być mężczyznami, a kobiety kobietami. Innymi słowy, kwestia kobiety i mężczyzny jest zawsze kwestią jedności w różnorodności. Wszak Bóg stworzył człowieka mężczyzną i niewiastą… (por. Rdz 1, 27).

Przypisy
1. Jan Paweł II, List do kobiet, Rzym 1995, 3.
2. J. Trammer, Korzenie laicyzmu, „Rzeczpospolita”, 20-21 VIII 2005, s. 13.
3. Jan Paweł II, Evangelium vitae, Rzym 1995, 99.
4. Jan Paweł II, Vita consecrata, Rzym 1996, 58.
5. Tamże, 57.
6. Tamże, 58.
7. W. Eichelberger, Gdzie się podział mężczyzna?, „Więź”, 7/2003, s. 48-54.
8. Jan Paweł II, Ordinatio Sacerdotalis, Rzym 1994, 4.
9. Por. Jan Paweł II, Mulieris dignitatem, Rzym 1988, 26.
10. J. Ratzinger, Sól ziemi. Z kardynałem rozmawia Peter Seewald, Kraków 1997, s. 180.
11. Jan Paweł II, Ordinatio Sacerdotalis, dz. cyt., 3.

Dariusz Kowalczyk SJ/Życie Duchowe