Czas święty przeznaczony jest na marzenia o doskonałości. To dlatego stajemy się sobie bliżsi i milsi wobec bliźnich, bardziej gościnni i serdeczni.
O czasie mówimy bardzo często i bez dłuższego zastanawiania się, jak o czymś zwyczajnym, codziennym i prozaicznym. Mgliste to pojęcie kojarzy się przede wszystkim z zegarkiem, na który tyle razy w ciągu dnia niecierpliwie spoglądamy, z mijającymi godzinami i minutami, z czymś, co nieustannie ucieka i czego jest ciągle za mało. Mówimy o czasie raczej jako o czymś nieprzyjaznym, co wywiera nieustanny nacisk i ciągle depcze nam po piętach.
Czym właściwie jest czas? Jeżeli ktoś potrafi udzielić wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie, bardzo chętnie go wysłucham, albowiem ja takiej odpowiedzi sama sobie udzielić nie potrafię. W gruncie rzeczy o czasie wiemy bardzo niewiele. Ale jedno można stwierdzić na pewno – należy on do praw danych przez Boga i złączonych ze światem od początku jego istnienia. Tylko Bóg – niepodległy jego upływowi – stoi ponad czasem.
Czas wyznacza rytm naszego życia, dzieli nasze życie na lata, tygodnie, dni i godziny. Bardzo prozaicznie ułatwia ich liczenie, a tym samym wiele innych spraw. Ale wyznacza też porę pracy i porę odpoczynku. Określa porę siewu i porę zbiorów.
Czas jednak pełni w naszym życiu także inną funkcję, bardziej przydatną duchowi niż ciału. Mianowicie dzieli nasze życie na sacrum i profanum, czas święty i zwyczajny.
My potrzebujemy jednego i drugiego. Oprócz zwyczajności potrzebujemy właśnie takiego czasu świętego, w którym – można by tak poetycko powiedzieć – uchylają się nieco wrota nieba i jego odblask pada na ziemię, dostępny zmysłom zwykłych śmiertelników. Czasu, kiedy Tajemnica – w tym słowie, pisanym przez duże „T”, pragnęłabym zmieścić wszystko, czego człowiek nie ogarnia rozumem, wszystko, co jest przedmiotem wiary, a co niektórzy przeczuwają niejasno (myśląc, że rozumieją) – jest bliżej niż zwykle. Dlaczego potrzebujemy? Bo człowiek nie może funkcjonować bez Tajemnicy. Człowiek czuje – nawet, jeśli nikt mu o tym nie powiedział – że istnieje coś więcej niż tylko ten świat, który możemy oglądać, dotykać i poznawać zmysłami. I nie tylko czuje, ale również tęskni do tego „więcej”, do przeczuwanej doskonałości.
Czas święty przeznaczony jest na marzenia o doskonałości. To dlatego stajemy się sobie bliżsi i milsi wobec bliźnich, bardziej gościnni i serdeczni. To zasługa odblasku nieba, gdyż sami z siebie nie dalibyśmy rady. Jest ten czas także przypomnieniem tych wydarzeń z historii ludzkiej, które miały więcej wspólnego z niebem niż z ziemią, były nie tylko uchyleniem wrót, ale chwilowym otwarciem ich na oścież – jak Boże Narodzenie. I dlatego jest nam tak bardzo potrzebny.
Zabiegani, zapatrzeni w ziemskie cele, zasłuchani w gwar współczesności, często przepuszczamy ten darowany nam czas przez palce, zamiast zatrzymać się, wyhamować trochę i przyjrzeć się nam samym z perspektywy gwiazd. Tymczasem często pędzimy dalej, zaprzątnięci – paradoksalnie – przygotowaniami do tego, aby ten czas uczynić jak najświetniejszym, i zatrzymujemy się gdzieś tak około Trzech Króli, aby stwierdzić ze zdumieniem, że już po… „Najświetniejszy” to jednak nie to samo co „najświętszy”. Mówiąc wprost, wmawia się człowiekowi, że istotą Świąt jest choinka, prezenty, lampki, błyskotki, smakołyki… Według powszechnie lansowanej opinii, to one właśnie tworzą cudowny, świąteczny, niezapomniany klimat, rodzinną atmosferę i tak dalej. Czy naprawdę tak uważacie?
Jeśli nie – to po co to wszystko, czyżby było niepotrzebne? Nie ośmielam się tak twierdzić. Wszystkie te rzeczy są bardzo potrzebne, gdyż przypominają nam o niezwykłości przeżywanego czasu. Innymi słowy, są w pewnym sensie częścią tego odblasku, który pada na ziemię. Problem w tym, żeby tego odblasku nie wziąć za prawdziwe Światło. I aby materialne środki, stworzone tylko i wyłącznie po to, aby służyły człowiekowi, ozdabiały jego dom, upiększały życie, nie stały się równoważne z duchową doskonałością.
Nie zajdziesz daleko, patrząc pod nogi. Unikniesz wprawdzie bólu związanego z potknięciem się i upadkiem, ale bardzo łatwo zgubisz drogę. Aby iść we właściwym kierunku, musisz czasem podnieść oczy i spojrzeć jak najdalej przed siebie. Jeżeli twoje oczy skierowane będą w stronę wieczności, nigdy nie zgubisz właściwej drogi, choćbyś się nawet bez przerwy potykał.
Czym właściwie jest czas? Jeżeli ktoś potrafi udzielić wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie, bardzo chętnie go wysłucham, albowiem ja takiej odpowiedzi sama sobie udzielić nie potrafię. W gruncie rzeczy o czasie wiemy bardzo niewiele. Ale jedno można stwierdzić na pewno – należy on do praw danych przez Boga i złączonych ze światem od początku jego istnienia. Tylko Bóg – niepodległy jego upływowi – stoi ponad czasem.
Czas wyznacza rytm naszego życia, dzieli nasze życie na lata, tygodnie, dni i godziny. Bardzo prozaicznie ułatwia ich liczenie, a tym samym wiele innych spraw. Ale wyznacza też porę pracy i porę odpoczynku. Określa porę siewu i porę zbiorów.
Czas jednak pełni w naszym życiu także inną funkcję, bardziej przydatną duchowi niż ciału. Mianowicie dzieli nasze życie na sacrum i profanum, czas święty i zwyczajny.
My potrzebujemy jednego i drugiego. Oprócz zwyczajności potrzebujemy właśnie takiego czasu świętego, w którym – można by tak poetycko powiedzieć – uchylają się nieco wrota nieba i jego odblask pada na ziemię, dostępny zmysłom zwykłych śmiertelników. Czasu, kiedy Tajemnica – w tym słowie, pisanym przez duże „T”, pragnęłabym zmieścić wszystko, czego człowiek nie ogarnia rozumem, wszystko, co jest przedmiotem wiary, a co niektórzy przeczuwają niejasno (myśląc, że rozumieją) – jest bliżej niż zwykle. Dlaczego potrzebujemy? Bo człowiek nie może funkcjonować bez Tajemnicy. Człowiek czuje – nawet, jeśli nikt mu o tym nie powiedział – że istnieje coś więcej niż tylko ten świat, który możemy oglądać, dotykać i poznawać zmysłami. I nie tylko czuje, ale również tęskni do tego „więcej”, do przeczuwanej doskonałości.
Czas święty przeznaczony jest na marzenia o doskonałości. To dlatego stajemy się sobie bliżsi i milsi wobec bliźnich, bardziej gościnni i serdeczni. To zasługa odblasku nieba, gdyż sami z siebie nie dalibyśmy rady. Jest ten czas także przypomnieniem tych wydarzeń z historii ludzkiej, które miały więcej wspólnego z niebem niż z ziemią, były nie tylko uchyleniem wrót, ale chwilowym otwarciem ich na oścież – jak Boże Narodzenie. I dlatego jest nam tak bardzo potrzebny.
Zabiegani, zapatrzeni w ziemskie cele, zasłuchani w gwar współczesności, często przepuszczamy ten darowany nam czas przez palce, zamiast zatrzymać się, wyhamować trochę i przyjrzeć się nam samym z perspektywy gwiazd. Tymczasem często pędzimy dalej, zaprzątnięci – paradoksalnie – przygotowaniami do tego, aby ten czas uczynić jak najświetniejszym, i zatrzymujemy się gdzieś tak około Trzech Króli, aby stwierdzić ze zdumieniem, że już po… „Najświetniejszy” to jednak nie to samo co „najświętszy”. Mówiąc wprost, wmawia się człowiekowi, że istotą Świąt jest choinka, prezenty, lampki, błyskotki, smakołyki… Według powszechnie lansowanej opinii, to one właśnie tworzą cudowny, świąteczny, niezapomniany klimat, rodzinną atmosferę i tak dalej. Czy naprawdę tak uważacie?
Jeśli nie – to po co to wszystko, czyżby było niepotrzebne? Nie ośmielam się tak twierdzić. Wszystkie te rzeczy są bardzo potrzebne, gdyż przypominają nam o niezwykłości przeżywanego czasu. Innymi słowy, są w pewnym sensie częścią tego odblasku, który pada na ziemię. Problem w tym, żeby tego odblasku nie wziąć za prawdziwe Światło. I aby materialne środki, stworzone tylko i wyłącznie po to, aby służyły człowiekowi, ozdabiały jego dom, upiększały życie, nie stały się równoważne z duchową doskonałością.
Nie zajdziesz daleko, patrząc pod nogi. Unikniesz wprawdzie bólu związanego z potknięciem się i upadkiem, ale bardzo łatwo zgubisz drogę. Aby iść we właściwym kierunku, musisz czasem podnieść oczy i spojrzeć jak najdalej przed siebie. Jeżeli twoje oczy skierowane będą w stronę wieczności, nigdy nie zgubisz właściwej drogi, choćbyś się nawet bez przerwy potykał.
Katarzyna Łysoń/PSJ