Za pełną radość poczytujcie sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia (Jk 1, 2).
Reklamy są dziś wszechobecne. Codziennie telewizja, radio, Internet i prasa bombardują nas setkami reklam. Taka jest rzeczywistość, niezależnie od tego, czy uważamy to za dobre. Ciekawe, że reklama nie przedstawia nigdy ludzi smutnych, zmartwionych, cierpiących. A nawet jeśli pojawią się oni w reklamowych spotach, to tylko po to, by pokazać, jak sięgnięcie po promowany produkt zamieni ich smutek w radość, rozwiąże kłopoty i usunie cierpienia. Ta handlowa logika opiera się na stałym dążeniu ludzkości do szczęścia, którego powszechnie uznaną oznaką jest człowiek uśmiechnięty i zadowolony, czyli radosny. Smutkiem nie da się ludzi przyciągnąć. Tyle reklama.
W naszej kulturze utrwalił się pogląd, że chrześcijanin to człowiek smutny albo – w wersji bardziej umiarkowanej – poważny asceta, któremu nie przystoi poszukiwanie śmiechu, zadowolenia czy radości. Dla wielu to wystarczający powód, by wytknąć chrześcijaństwu smutne ponuractwo i omijać je szerokim łukiem. Czy chrześcijanie zapracowali na taki obraz? Owszem, nawet jeśli z tym, co wynika z ich wiary, niewiele ma on wspólnego. Przeciętnemu zaś obserwatorowi bardzo trudno odróżnić to, czym chrześcijaństwo jest, od tego, jak niektórzy – jakkolwiek byliby liczni – przeżywają je w konkretnym czasie i miejscu.
Z pewnością zdecydowana większość chrześcijan nie zgodziłaby się z tym stereotypem. Wielu z nich podjęło nawet wysiłek, by taki obraz chrześcijaństwa zmienić. Nic dziwnego, przecież całe Pismo Święte tak często mówi o radości człowieka wierzącego, a św. Paweł wzywa do niej w sposób najbardziej bezkompromisowy: Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! (Flp 4, 4). Niestety, wysiłki te często utrwalały – i nierzadko nadal próbują to robić – dosyć naiwny obraz chrześcijanina wesołkowatego, powtarzającego jak zaklęcia slogany o radości, tryskającego uśmiechem, śpiewającego „Alleluja…”. Obraz raczej odpychający lub przynajmniej, jak kiepska reklama, nieprzekonywający. I to nawet dla wielu chrześcijan bardzo świadomych swojej wiary. Skąd to niepowodzenie? Powodów pewnie jest wiele. By się nie pogubić w ich diagnozowaniu, najważniejsze wydaje się zadanie pytań podstawowych: Czy dokładnie wiemy, co mamy na myśli, gdy mówimy o radości? Czy jest jakieś specyficznie chrześcijańskie rozumienie radości?
Nikt nie chce być smutny i cierpiący. Radość wydaje się w naturalny sposób przez wszystkich pożądana. Trudność zaczyna się dopiero, gdy próbujemy określić, czym owa radość jest. Zadziwiające, jak dla tego wspólnego nam wszystkim pragnienia, podobnie jak w przypadku pragnienia szczęścia, każdy inaczej określa jego spełnienie. Potocznie często zdarza się nam utożsamiać radość z uśmiechem, wesołością, poczuciem humoru, odczuwaniem przyjemności czy poczuciem satysfakcji. Smutek natomiast kojarzy się nam z płaczem lub powagą. Te potoczne, często mało zreflektowane schematy, wiążące radość z chwilowymi emocjami, prowadzą do wielu nieporozumień. Gdyby się zastanowić, bywają przecież łzy radości, a powaga może towarzyszyć wielu radosnym chwilom, jak choćby tym, gdy wyznaje się miłość. Mało tego, radość nie musi koniecznie iść w parze z przyjemnością, jak choćby w przypadku radości z porodu oczekiwanego dziecka.
Seneka mawiał, że „prawdziwa radość jest rzeczą poważną” – verum gaudium res severa est. Z rzeczami poważnymi bywa zaś tak, że nawet pragnąc ich, często się ich obawiamy. Nie dlatego, że są straszne, ale dlatego, że boimy się pomyłki. Nie chcemy dać się oszukać, wziąć za prawdziwe i trwałe to, co może się okazać ulotne. Często więc łatwiejszy wydaje się codzienny kompromis, zadowolenie się pewnym substytutem. Zapewne dlatego i dzisiaj łatwiej przychodzi nam upatrywać radość w smakowaniu małych rzeczy codziennych, kojarzyć ją z przyjemnością, poczuciem humoru czy uśmiechem niż odważyć się zaufać pragnieniu radości, której nie da się zredukować do krótszej lub dłuższej chwili ulotnej emocji. Niestety, może się to także zdarzyć chrześcijanom. Prościej jest skupić się na odczuciach, łatwiej je wzbudzić niż zmierzyć się z obietnicą szczęścia i radości, które Biblia, szczególnie Nowy Testament, zestawia z cierpieniem czy próbą.
Najbardziej wymowne i pozwalające uchwycić chrześcijański sens radości wydają się pierwsze słowa Kazania na górze (por. Mt 5, 3-12) oraz przytoczony na wstępie początek Listu św. Jakuba (por. Jk 1, 2). W obu przypadkach radość zestawiona jest w kontekście wydarzeń trudnych. Różne doświadczenia, o których mówi św. Jakub, to – sięgając do tekstu oryginalnego – pokusy lub próby czy prześladowania. Żadne z nich nie jest łatwe. Każde może być bolesne, a przynajmniej niepokojące. Jakub zaś każe upatrywać w nich powód do radości. Podobnie Jezus, podsumowując serię błogosławieństw z Kazania na górze, mówi: Błogosławieni [szczęśliwi] jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was (Mt 5, 11).
W obu wypadkach mało zrozumiałe wydaje się wezwanie do radości i szczęścia. Jednak w obu przypadkach wskazana jest też perspektywa, która pozwala na radość i określa jej naturę. Ostatnie błogosławieństwo, mówiące o prześladowaniach, dopełnione jest wezwaniem: Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie (Mt 5, 12). Wyklucza ono perspektywę masochistycznej satysfakcji. Radość nie wynika z prześladowań, a jej źródłem jest obietnica wielkiej nagrody. Jakub wyjaśnia swoje wezwanie do radości obszerniej: Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. Wytrwałość zaś winna być dziełem doskonałym, abyście byli doskonali i bez zarzutu, w niczym nie wykazując braków (Jk 1, 3-4). Znów pełnia radości możliwa jest ze względu na perspektywę bycia doskonałym i spełnionym.
W obu przypadkach radość nie wynika z obecnego dobrobytu, ale jest tym, co przynosi dalekowzroczna perspektywa. Radość chrześcijańska nie redukuje się do doraźnego odczuwania, ale jest czymś, co pozwala popatrzyć radośnie na całe życie, choćby teraźniejszość była trudna. Nie chodzi też o pociechę ulokowaną w przyszłości, czyli o radość pomimo niełatwych doświadczeń. Zarówno błogosławieństwa z Kazania na górze, jak i początek Listu św. Jakuba mówią o radości w czasie próby. To znaczy, że radość dzięki większej perspektywie jest w stanie nadać sens temu, co go pozornie nie ma.
Chyba właśnie dlatego św. Jan Bosko miał mawiać, że diabeł boi się ludzi radosnych. I nie chodziło mu zapewne o wesołkowatych, ale o takich, którym wiara pozwala dojrzeć sens życia w każdej sytuacji.