Na słowach można się poślizgnąć

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu:
«Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Który z tych dwóch spełnił wolę ojca?» Mówią Mu: «Ten drugi».
Wtedy Jezus rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wy mu nie uwierzyliście. Uwierzyli mu zaś celnicy i nierządnice. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć». Mt 21, 28-32

***

„Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy” (Mt 21, 28).

„To nasza ciemność, a nie światło najbardziej nas przeraża” (Nelson Mandela).

 

Pewnego razu podczas wędrówki na obozie studenckim podszedł do mnie młody mężczyzna i przez dobrych kilkadziesiąt minut „najeżdżał” na księży. Oprócz tego miał dużo wątpliwości oraz pytań związanych z wiarą i obecnością Boga w Kościele. Wysłuchałem go cierpliwie, choć pomyślałem sobie, że duszpasterstwo to nie miejsce dla niego. Zapytałem go więc kontrolnie, czy ma zamiar do nas dołączyć. Odpowiedział, że jeszcze nie wie i musi się zastanowić. Uff, odetchnąłem. A przez głowę przemknęła mi myśl: „Z niego na szczęście nic nie będzie”. I zrobiłem na nim krzyżyk. Nie wiedziałem wówczas, jak bardzo się pomyliłem. Później okazało się, że ten student stał się jednym z najbardziej zaangażowanych w duszpasterstwie, świetny organizator. Regularnie pojawiał się na mszach. Motywował innych do pracy. Był niezwykle słowny. Jeśli coś obiecał, to zrobił. Potrafił też odmówić i kontestować, jeśli mu się coś nie podobało. Zrozumiałem, że na tamtym obozie miał głęboką potrzebę, by wyrzucić z siebie to, co go bolało.

Spotkałem też innych studentów, którzy często mówili to, co duszpasterz „chciałby” usłyszeć. Ale na nich rzadko można było polegać. Entuzjastycznie zgadzali się na wiele rzeczy i na tym najczęściej się kończyło. Dzięki temu doświadczeniu wiem, że Jezus nie opowiada w dzisiejszej ewangelii zmyślonych historii, lecz opisuje rzeczywistego człowieka. Tę lekcję zapamiętałem na całe życie. Po pierwsze, zobaczyłem, że często sam w sobie jestem rozdwojony. Potrafię powiedzieć „tak” i „nie” równocześnie, i niewiele sobie z tego robię. Po drugie, człowiek szczery, nawet jeśli mnie drażni to, co i jak mówi, bywa bliższy prawdy niż ten, z którego ust, a nie z serca, wylewają się strumieniem piękne słowa. Nie wiem do dzisiaj, jak to się stało, że nie przerwałem owemu studentowi i powstrzymałem swoje pierwsze reakcje na, w mojej ocenie, wiele głupich rzeczy, które usłyszałem z jego ust. Po trzecie, zrozumiałem, że ludziom należy ufać, a z drugiej strony pamiętać, że nie wszystko co mówią, wypływa z tego, kim rzeczywiście są.

W dzisiejszej przypowieści Jezus opowiada o dwóch synach, którzy z powodu ich niewłaściwej relacji do ojca, zdobywają się na nieszczerość. Dla pierwszego syna ojciec jest tym, którego należy się bać. Dlatego trzeba go grzecznie i poprawnie, a jakże, ale jednak oszukać. Odpowiada więc służalczo jak królowi lub jakiemuś zarządcy: „Idę, panie”. Ojciec powinien być pod wrażeniem. Ale na tych słowach się skończyło.

Dla drugiego ojciec jest ucieleśnieniem „przymusów” i ciągłych roszczeń i dlatego nie ma innego wyjścia jak tylko mu się wprost przeciwstawić. Ojciec nie dyscyplinuje go, pozwala mu na odmowę. Pierwszy syn buntuje się wewnętrznie, choć zewnętrznie udaje posłusznego. Drugi ma odwagę zbuntować się zewnętrznie, choć, jak się potem okazuje, jego postawa tylko częściowo odzwierciedla to, co kryło się jego wnętrzu, skoro „opamiętał się” – przebił się przez skorupę buntu i udał się do winnicy. Właściwie tylko to różni obu synów. Obaj nie znają do końca tego, co kryje się w ich sercu. Obaj nie znają też swojego ojca. Trzeciego, idealnego syna nie ma. Jezus mówi jednak, że z tych dwóch niedoskonałych postaw lepsza jest ta, która wyraża się w zewnętrznym buncie niż w serwilizmie, skrywającym obłudę.

Zanim odpowiemy czynem, najpierw odpowiadamy słowem. Słowo można zafałszować, spetryfikować, zwłaszcza jeśli przyjmiemy za dogmat, że najważniejsza jest „właściwa” odpowiedź, by mama była zadowolona, by ksiądz był zadowolony, by przełożony w pracy był zadowolony, by szef partii był zadowolony, by biskup był zadowolony. Takie zachowania wcale nie są rzadkie. Lepiej wydawać się cnotliwym niż takim być. Niektórzy sobie żartują, że najlepiej w różnych instytucjach, nie omijając Kościoła, pielęgnować postawę „BMW”: „bierny, mierny, ale wierny”.  Z tym że „wierny” oznacza tutaj „zawsze mówiący to, co chce usłyszeć druga strona”. Grunt to powiedzieć takie słowa, które „powinno się” powiedzieć. Reszta jest nieistotna. Wszystko wygląda cacy, jeśli taki czy inny przełożony dobrze się poczuje. I wielu przełożonym to bardzo schlebia.  Łatwiej wtedy przymknąć oko, pozwolić na to, czego innym by się nie pozwoliło. W tym sensie wiele naszych instytucji przenika faryzeizm. Konformizm na tym świecie popłaca. Jezus nie daje się złapać w pułapkę podlizywania się i nieszczerości. Ale płaci za to wysoką cenę.

Z większymi przykrościami muszą często liczyć się ci, którzy coś robią, ale też odważają się powiedzieć, co rzeczywiście myślą. Nie zawsze spotykają się ze zrozumieniem, bo w ich słowach dostrzega się głównie przejaw wrogości i niechęci. A nie zawsze tak jest. Czasem za „buntem” kryje się słuszna krytyka czy po prostu zwykła niezgoda, ponieważ człowiek potrzebuje czasu na dojrzewanie. Cóż takiego się stało, że drugi syn opamiętał się, chociaż na początku się zbuntował? Co zrozumiał? Co go ruszyło? Na te pytania Jezus nie odpowiada. Chce, abyśmy sami poszukali odpowiedzi we własnych buntach i „opamiętaniach”.

Opowiastka Jezusa o dwóch synach to dalszy ciąg wcześniejszego zajścia w świątyni. Arcykapłani mieniący się autorytetami religijnymi, chcą wybadać, na jakiej podstawie Jezus wyrzucił przekupniów ze świątyni. Na ich rozterkę i niepokój, Jezus odpowiada najpierw pytaniem. Chce, aby arcykapłani wydali opinię: Skąd się wziął chrzest Jana, z nieba czy od ludzi.

Następnie ewangelista odsłania to, co rozgrywa się w ich głowach. Właśnie tam, a nie w słowach, czai się przewrotność i nieszczerość. Cała scena przypomina zalążki współczesnego teleturnieju. Jezus stawia pytanie, a adwersarze za Jego plecami „naradzają się” i „ustalają” właściwą odpowiedź, która zagwarantuje im wygraną. Cel jest jeden: nie można powiedzieć tego, co się rzeczywiście myśli, bo wtedy trzeba by przyznać się do błędu. I tak sobie  wykoncypowali:„Jeśli powiemy, że z nieba, to nam zarzuci niewiarę. A jeśli powiemy, że od ludzi, to narazimy się tłumom, które wcale tak nie myślą. Wybrali więc odpowiedź: „Nie wiemy”. I złapali się we własne sidła. Pokazali, że wcale nie są żadnymi autorytetami. Najważniejsza nie jest prawda, ale opinia innych. „Nie wiemy” jest w tym przypadku pożytecznym kłamstwem.

Można gadać wiele. Można żyć najszczytniejszymi ideami. Można się nawet zażarcie o nie spierać, wypisywać je na sztandarach i transparentach. A wszystko to na nic, jeśli zabraknie czynu. Czynu nie da się sfingować tak jak słowa. Można go tylko wykonać lub nie. Czyn można sprawdzić. Intencji człowieka nie widać, bo można ją bardzo starannie zamaskować lub sprawić wrażenie, że jest inna niż w rzeczywistości. Dlatego czyn bardziej wyraża to, kim jesteśmy niż słowa.

 

Dariusz Piórkowski SJ