Letni, wierny i odźwierny
Jezus powiedział do swoich uczniów:
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie».
Mk 13, 33-37
****
„Pan zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał” (Mk 13, 34).
„W naszym interesie, mówi diabeł, leży, aby odciągnąć ludzi od tego, co wieczne i od tego, co teraźniejsze” (C. S. Lewis).
Najbardziej podoba mi się to, że Jezus nie bał się przyznać do swojej niewiedzy. Zanim wezwał uczniów do czujności, powiedział im, że nie wie, kiedy powtórnie przyjdzie, chociaż jest Nauczycielem i Mistrzem. Dzielimy z Nim tę ludzką niewiedzę. I nie powinniśmy drżeć z tego powodu. Jeśli się kocha, nie trzeba wszystkiego wiedzieć. Wtedy stwarzamy miejsce na zaufanie, ale i pokorę. Bez tych dwóch postaw nie można się otworzyć na miłość, ale i bez miłości trudno zaufać i być pokornym. Która narzeczona pobiera się dlatego, że już wszystko wie o swoim narzeczonym? Który zakonnik składa śluby dlatego, że z góry zdobył wiedzę o tym, dokąd go pośle Pan i co mu przyjdzie w życiu robić? Wszyscy muszą zaufać, aby żyć i rozwijać się.
Nie każda niewiedza jest szkodliwa. Nieznajomość daty przyjścia Pana albo dnia naszej śmierci nie wynika z tego, że Chrystus chce nas dopaść właśnie wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. I tak aranżuje okoliczności, aby nam udowodnić, przyłapując nas na gorącym uczynku, kto tu sprytniejszy i silniejszy. Chociaż Jezus mówi o nieznanej przyszłości, to jednak naszą uwagę koncentruje na teraźniejszości, w której jest obecny i działa. O bardziej intensywną niż zwykle naukę życia w teraźniejszości chodzi w Adwencie, który zaczynamy.
Aby nas zachęcić do czujności, w krótkiej przypowieści Jezus odwołuje się do obrazu odźwiernego. O dziwo tylko on otrzymuje nakaz, by oczekiwać na pana przy wejściu do domu. Reszta sług ma w tym czasie oddać się swemu zajęciu, innemu niż zadanie odźwiernego. Jego praca polega na trzymaniu straży, nieoddalaniu się od drzwi bez znalezienia zastępstwa. Powinien on ciągle nasłuchiwać, aby rozpoznać pana nie tyle po kołataniu, co po głosie. A wszystko jedynie w tym celu, by po godzinach, dniach, miesiącach czuwania wpuścić pana do domu, otworzyć mu drzwi, ale też w międzyczasie strzec dostępu do nich niepożądanym osobom.
Chrześcijańskie czuwanie, o którym tak dobitnie mówi Chrystus, ma dwie strony: czynną i pasywną. Symbolizują je wierni pracujący słudzy i odźwierny. Obie formy czuwania powinny współgrać w jednym człowieku. Chrześcijanin pracuje, pomnaża talenty, ale też nasłuchuje pana, który może zapukać i przemówić. Często nie da się tego robić jednocześnie. Obie te funkcje są wykonywane w jednym domu – czyli przez jednego człowieka, ale jednak są odrębne. Jak umiejętnie łączyć jedno z drugim? Skupmy się na tym, co trudniejsze, czyli na zadaniu odźwiernego w nas.
W tym miejscu przypomina się znany fragment z Apokalipsy św. Jana, pochodzący z listu do Kościoła w Laodycei. Pan zarzuca tam słudze letniość, brak gorliwości, gnuśność. Jej źródłem jest przekonanie sługi, że sam „się wzbogacił” i stał się bogaty. Zapomniał o relacji ze swoim Źródłem. Nie wie już, skąd i po co otrzymał wszystkie dary. Gdy człowiek uważa się za samowystarczalnego, przechodzi szybko w letniość. To wcale nie oznacza, że przestaje pracować i nic nie robi. Raczej mało mu zależy na nawiązywaniu kontaktu z innymi, bo skoro już wszystko ma… Nie myśli i nie tęskni za tym, kto jest mu bliski. Człowiek gnuśny duchowo śpi. Ulega presji zwyczajności, wszak wszystko jakoś się kręci.
Ale Pan nie pozostawia go w tym błogim spokoju. Przychodzi nawet do letniego: „Oto stoję u drzwi i kołaczę. Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). Pan stoi przed drzwiami naszego serca. Jego głos jest delikatny, nienachalny, pozbawiony presji. Pan nie staranuje drzwi, lecz chce być przyjęty w wolności. Być może ciągle i niezmordowanie mówi, ale Go nie słyszymy, ponieważ już dawno temu odźwiernego zamknęliśmy w więzieniu albo daliśmy mu inne zajęcie. Odźwierny to obraz modlitwy i rozeznania. Czuwać to najpierw nasłuchiwać i rozróżniać głosy i myśli, które do nas docierają. Ostatecznie czuwanie jest gorliwością, która wypływa z rozpoznania Pana, ze spotkania z Nim, z zasiadania z Nim przy jednym stole.
W nocy człowiek śpi. A jednak Pan może przyjść właśnie wtedy. Chrystus każe czuwać, czyli nie zasypiać w nocy. W życiu często idziemy w ciemności, ale właśnie wtedy pojawia się Pan – światło. Wszystkie wymienione chwile, w których Pan może przyjść, to cztery rzymskie pory zmiany straży. Mistrzowie modlitwy uczą, że Pan ciągle jest dla nas obecny, nieustannie czeka u drzwi.
C. S. Lewis w „Listach starego diabła do młodego” pisze, że to właśnie „teraźniejszość jest punktem, w którym czas styka się z wiecznością, (…) jest prześwietlona promieniami wieczności”. Rzadko zdajemy sobie jednak z tego sprawę, bo tylko na modlitwie i w ciszy można dojrzeć przebłyski wieczności w teraźniejszości. Stary diabeł instruuje więc młodego, że celem piekła jest to, aby człowiek zapomniał o wieczności i równocześnie żył poza teraźniejszością. To właśnie brak modlitwy w życiu chrześcijanina, pogrążanie się w wewnętrznym hałasie i chaosie, zagłuszanie się minioną przeszłością i nieistniejącą przyszłością, jest ucieczką zarówno od wieczności jak i od „teraz”, w którym Pan stoi u drzwi.
Czuwać to praktykować pewne duchowe rytuały w życiu codziennym. Modlitwa, chwile ciszy, lektura, zatrzymanie się w biegu. Rytuał wymaga powtarzalności i czasu. Wyraża nie tylko tęsknotę za Panem, ale ją ciągle podsyca. Gdy modlitwa znika z życia chrześcijanina, to i przyjście Pana wydaje się abstrakcyjne. Ponadto, św. Beda Wielebny pisze, że Pan nakazał nam wszystkim, „abyśmy nieustannie strzegli drzwi serc naszych, aby dawny nieprzyjaciel nie wdarł się do nich przez złe rady”. Kiedy Katechizm Kościoła wspomina o trudnościach z modlitwą, przestrzega, że „mentalność tego świata, wsącza się w nas, gdy nie jesteśmy czujni” (KKK, 2727). Bezwiednie przyjmujemy wówczas pewne myśli, zapatrywania i przekonania, które odwodzą od samej modlitwy, powoli wypaczają jej sens i zniechęcają do niej. „Niezmordowany zapał w modlitwie nieustannej może płynąć tylko z miłości” (KKK, 2742). Czuwa i tęskni ten, kto kocha. Czeka się na tego, kogo się kocha. Nie dotyczy to tylko modlitwy.
Jeśli człowiek będzie poświęcał czas na nasłuchiwanie Pana podczas modlitwy, może się zbliżyć ku Niemu – właśnie wtedy otwiera drzwi serca. Ale otwiera je również wtedy, czyli czuwa, gdy całkowicie skupia się zadaniu, które ma do wykonania. Nie jesteśmy odwodzeni jedynie od modlitwy. Często ulegamy pokusie nierobienia tego, co do nas należy, bo znajdujemy ciekawsze, bardziej atrakcyjne zajęcia, które wcale nie są wolą Bożą. Nie liczy się wszakże to, jaką służbę i pracę chrześcijanin podejmuje, tylko z jakim zaangażowaniem i intencją je spełnia. Nie trzeba przy tym wprost myśleć o Bogu, byłoby to wręcz niewskazane, ale robić to, co do nas należy z całkowitym oddaniem. Gdy jesteśmy skupieni na tym, co dzieje się teraz, doskonale współpracujemy z odźwiernym, który w nas czuwa.
Dariusz Piórkowski SJ